Bez uprzedzeń
W Biłgoraju, mieście sławnym kiedyś z wyrobu sit i przetaków, a później ze swego powiatowego sekretarza partii, Dechnika, który zastał je drewnianym, a zostawił przemysłowym, można dziś studiować na sześciu kierunkach uniwersyteckich. Tylko europeistyka będzie miała manko w kasie, ponieważ nie dopisali kandydaci zdolni zdać egzamin wstępny. Studia europeistyczne (nieważne: w Krakowie czy w Biłgoraju) tym się charakteryzują, że po ich ukończeniu wie się tyle co z gazet, nie bardzo więc pojmuję, jak można nie zdać egzaminu wstępnego. Kandydaci na europeistykę, jeżeli nie przeszli już jakichś solidnych czy choćby zwyczajnych studiów, wydają mi się dziećmi opuszczonymi, z xxxxxx z rodzin kompletnie rozbitych, tak że nikt nie udzielił im najpotrzebniejszych wiadomości o tym, czym są wyższe studia. A raczej czym powinny być. Fiasko biłgorajskiej europeistyki ma przyczynę nie w tym, że w Biłgoraju nie można nauczyć tego nic, które za duże pieniądze sprzedają „europejskie” uczelnie w miastach stołecznych. Chodzi o to, że w mieście powiatowym mało wiarygodnie brzmiałaby obietnica, że dyplom tej akurat uczelni otwiera drogę do wysokopłatnych posad w Unii Europejskiej.
W okresie zwalczania korupcji, a zwłaszcza płatnej protekcji może dziwić otwartość, z jaką jedna z ogłaszających się w prasie „europejskich” uczelni obiecuje unijną karierę w zamian za wykupienie indeksu (i zdobycie dyplomu) tej uczelni. Propozycja jest postawiona tak jednoznacznie, że zawiedzeni będą mogli wytoczyć uczelni sprawę cywilną, a i prokurator może mieć coś do powiedzenia, jeżeli przeczulenie na płatną protekcję utrzyma się przez kilka semestrów.
Dość zamożne dziś miasto powiatowe przy wschodniej granicy pamiętam jako biedne, senne, ale też i przyjemne miasteczko, z jedną szkołą średnią, paroma lekarzami, kilkoma adwokatami, niewielką liczbą nauczycieli oraz urzędników zaliczających się wówczas do inteligencji. Dziś trudno pojąć, że istniała tam spora, jeszcze przedwojenna księgarnia („Witkowskiego” – jeśli dobrze pamiętam). Dlaczego trudno pojąć? Dziś w tym mieście, kilka razy ludniejszym, działa filia Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (gdzie nie ma tych filii?), w której można studiować zarządzanie i marketing, prawo, ekonomię i Bóg wi co. Działają tam jeszcze, jak wszędzie, wyższe szkoły biznesu (które same są najlepszym biznesem). I oto w tym uniwersyteckim mieście przedwojenna księgarnia okazała się za duża i na zbyt kulturalnym poziomie, jednym słowem niepotrzebna. Upadła. Teraz książki można kupować w sklepiku z papierem i przyrządami szkolnymi.
Jesteśmy przesadnie zadowoleni z rozrostu szkolnictwa wyższego. Wykształcenia wyższego na masową skalę nie osiąga się tak małym kosztem, jak nam się wydaje, że nam się udało. Nawet najlepsze uczelnie, z Uniwersytetem Warszawskim na czele, nie zawsze są w stanie, a raczej przeważnie nie są w stanie zapewnić studentom fizycznych warunków skupienia uwagi. Rezygnacja z czytania książek jest pozbawianiem się umysłowych warunków skupiania uwagi. Wyszukiwanie informacji w Internecie nie jest nabywaniem wykształcenia. Może się okazać, że ekspansja szkolnictwa wyższego nie daje efektu w postaci podwyższenia kultury umysłowej. Również pod względem oczekiwań utylitarnych młodzież obecnie studiująca może doznać zawodu. Reformatorzy oświaty powtarzali przez parę lat, że zawodówki przygotowują bezrobotnych, to samo będziemy mogli powtarzać wkrótce o szkołach wyższych. Błędny byłby jednak wniosek, że szkolnictwo wyższe należy ograniczyć. Trzeba raczej powiedzieć B, skoro powiedziało się A i włożyć większy koszt w rozwój uczelni wyższych. Wszystkie koszty będą jednak bezcelowe, jeśli nie będzie się stawiać zagadnienia, czemu służy wykształcenie i na czym ono polega. Nareszcie jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że odpowiedzi nie możemy sobie sprowadzić z Zachodu, gdzie występują podobne problemy i podobna wobec nich bezradność. Skazani jesteśmy na samodzielność – lub na jeszcze niższy upadek. Zachód – co prawda – gotów jest nam przyjść z pomocą i nawet już przychodzi. University of Hip-Hop z Chicago przysłał dwoje swoich pracowników do miasta Sejny na północy Polski. Z ciekawego reportażu w „Gazecie Wyborczej” dowiedziałem się, że wysłannicy z Chicago uczą młodzież z Jedwabnego i Sejn, jak malować graffiti na murach i tańczyć breakdance. Tańczy się to na rękach i przeważnie w pozycji poziomej. Breakdance, wynaleziony w murzyńskich miastach i tam popularny, można było też zobaczyć sporadycznie na rynku w Krakowie, a teraz już na uniwersyteckim poziomie będzie wykonywany na Suwalszczyźnie.
Narzekaliśmy, że nowe uczelnie wyższe mają za małe potrzeby, jeśli chodzi o książki. Mogą nastać takie uniwersytety, w których nawet wykłady nie będą potrzebne. Filozofia Hip-Hopu będzie przekazywana bez słów. „Język w ogóle nie ma znaczenia – mówi przedstawicielka Unversity of Hip-Hop z Chicago. Raven (czarnoskóry nauczyciel z tego uniwersytetu przybyły do Sejn) nie mówi w ogóle po polsku, a i tak wszyscy się rozumiemy – właśnie dzięki językowi sztuki”.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy