Utopić w miłości bliźniego

Z gadziej perspektywy

Gdańska galeria Wyspa została trafiona i zatopiona. Zalała ją fala obłudy, strachu i przenajświętszego spokoju.
Paradoksalnie, śmierć awangardowej gdańskiej galerii wywołały media. I to nie te ciemnogrodzkie, ale uznawane za liberalne, proeuropejskie. Galeria zdechła za karę, bo była aktywna, urządzała nawet wystawy. Ostatnia z nich – „Pasja” Doroty Nieznalskiej, czynna od połowy grudnia zeszłego roku – już-już się zamykała, niestety, na dwa dni przed końcem informację o niej umieściła gdańska „Gazeta Wyborcza”. Zaraz potem telewizja TVN skręciła sensacyjny materialik. Nie ma się co dziwić. Na wystawie zaprezentowano instalację pod tytułem „Pasja”, której elementami były m.in. stalowy obiekt przypominający krzyż i męski penis. Penis w naszym kraju zawsze w oczy kłuje, widok penisa hamuje wszelką pracę umysłową. Powstał szum, wywołał szumowiny.
W efekcie zamieszania do galerii wkroczyli aktywiści Ligi Polskich Rodzin. Gorąco przeciwko wystawie zaprotestowali, swe obrażone uczucia religijne publicznie wystawili. Chociaż wystawy nie widzieli. Bo kiedy oni w oparach szumowin do galerii wkraczali, to było już po. Ekspozycja została do grobu złożona, zapakowana. Pełni żaru, zionąc katolicką miłością bliźniego, aktywiści Ligi poturbowali artystkę Nieznalską, aby wymusić na niej rozpakowanie pracy i obfotografować dowody winy. Nie dla koneserów sztuki, lecz dla sądu. Pod który artystkę pozwać zamierzają. W finale tego szumowiska, szacowny Senat gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych wyrzucił galerię z zajmowanych pomieszczeń w Domu Studenckim Szkół Artystycznych. Z domu zwanego zresztą „Anielskim”.
Gdańska galeria Wyspa została utopiona, chociaż nie ma w naszym kraju formalnej, zinstytucjonalizowanej cenzury. Ale wytworzyła się już stała praktyka cenzorska. Jej mechanizm wygląda tak.
Pojawia się wydarzenie, które wykracza poza poprawność obyczajowo-polityczną. O tym informują media, bo to odbiorców rajcuje, oglądalność zwiększa, no i reklamodawców zwabia. Zaraz potem do akcji wkraczają zastępy aktywu radiomaryjowców wzmocnione parlamentarną reprezentacją LPR. Zasłaniając się tak często krytykowanym przy innych okazjach immunitetem, dokonują oni zajazdów na galerie bądź teatry. Piszą skargi, grzmią przez kościelne ambony. Mobilizują miejscowych radnych, biskupów i przykościelne media. Władze wpadają w przerażenie. Aby z „czarnymi” nie zadzierać, aby mieć przenajświętszy spokój, rychło kontrowersyjny spektakl zdejmują, wystawę zamykają. Bywa też, że zdejmują szefa galerii lub placówkę kulturalną topią.
Przed czarnym szantażem, pomrukami o obrazie uczuć religijnych wszyscy ustępują. Działacze SLD, którzy w czasie kampanii wyborczej pełną gębą krytykują „Klechistan”, po wybraniu na stanowiska filozoficznie stwierdzają, że władza warta jest mszy. Podobnie „liberałowie”, „wolnościowcy” z Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej, tak chętnie za pierwszej komuny podpisujący się pod protestacyjnymi apelami w obronie wolności twórczych. Teraz drżą oni przed gniewem już nie czerwonych, lecz purpurowych. Godzą się na dyktaturę ludzi o specyficznej umysłowości, którym wszystko, nawet skrzyżowanie uliczne, z krucyfiksem się kojarzy. W ten sposób można być ciąganym po sądach za rozłożenie ramion, za zawieszenie majtek na pomniku „Solidarności”…
Szantaż, hucpiarska presja środowisk radiomaryjnych, no i reklamiarskie działania pragnących rozgłosu posłów LPR sprawiają, że strach coś niekonwencjonalnego w stołecznej Zachęcie wystawić, bo w krucjatowym zapędzie znowu coś zniszczą. Gdańska ASP, kastrując swoją niekonwencjonalną galerię, zamienia się ze szkoły poszukiwań artystycznych w szkołę rzemiosła.
A co najgorsze, ludzie kultury i media przyjmują już takie cenzorskie działania jako coś naturalnego, oczywistego. Pewnie też chcą mieć święty spokój.

 

 

Wydanie: 06/2002, 2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy