Węgierska prawda ekranu

Węgierska prawda ekranu

Viktor Orbán stworzył najbardziej wyrafinowaną machinę propagandową w Europie

Choć 8 kwietnia Węgrzy pójdą do urn, wszystko wydaje się już przesądzone. Władzę na kolejną kadencję utrzyma Fidesz premiera Viktora Orbána, który w tej chwili, sądząc po wynikach sondaży, może liczyć nawet na 55% głosów. Tym samym pionier autorytaryzmu w Europie, który sam siebie nazywa adwokatem demokracji nieliberalnej, dodatkowo umocni swoją pozycję polityczną. I mimo że najważniejszymi instrumentami pozwalającymi na taką dominację są przepisana na nowo konstytucja i sprytnie zreformowana ordynacja wyborcza, znaczącą rolę w utrzymywaniu Orbána na piedestale mają węgierskie media.

Jak przystało na skutecznego autokratę i przeciwnika wszelkiego pluralizmu, Orbán od razu pokazał, że doskonale rozumie rolę środków masowego przekazu w kształtowaniu preferencji wyborczych i nastrojów społecznych. Źródła bliskie premierowi Węgier regularnie podkreślają, że ogromny wpływ na to miała jego edukacja uniwersytecka w Wielkiej Brytanii. Studiując historię na Oksfordzie, młody Orbán miał podobno być pod ogromnym wrażeniem estymy, jaką cieszy się w brytyjskim społeczeństwie BBC, i siły, którą reprezentuje w codziennej debacie politycznej. Dzisiaj ukształtowane przez niego media publiczne są zaprzeczeniem modelu brytyjskiego, jeśli chodzi o jakość treści i rzetelność przekazu, ale w pozycji telewizji, radia i gazet w polityce można się doszukać istotnych podobieństw. Szef Fideszu zgrupował wokół swojej partii wszystkie najważniejsze media w kraju – publiczne i prywatne – monopolizując rynek informacji i budując imponującą machinę propagandową w służbie swojego rządu.

Finansowe ramię partii

Przed czasami Orbána krajobraz mediów publicznych na Węgrzech nie różnił się specjalnie od tego w innych krajach regionu. Ustanowiona w 1989 r. konstytucja, wspomagana przez prawo medialne z 1996 r., gwarantowała rządzącym i opozycji podział wpływów w obsadzaniu stanowisk kierowniczych w państwowej telewizji i radiu. Rynek prasowy był z kolei kontrolowany przez prywatne firmy, nierzadko z silnym wkładem obcego kapitału, głównie niemieckiego, austriackiego i amerykańskiego. Sytuacja zaczęła się zmieniać w 2011 r., gdy Orbán rozpoczął przygotowania do reformy konstytucyjnej. W nowej ustawie zasadniczej – przepchniętej przez parlament mimo protestów organizacji pozarządowych i oficjeli unijnych w Brukseli – na nowo zdefiniowano pozycję mediów względem rządu. Orbán powołał do życia Narodową Radę ds. Mediów i Komunikacji, która następnie znacznie zaostrzyła kryteria przyznawania licencji na nadawanie programów telewizjom i stacjom radiowym. Gdy rok później znowelizowano również ustawę o mediach, niemal codziennością stały się kary nakładane przez Radę na prywatne tytuły, zwłaszcza te negatywnie odnoszące się do rządów Orbána.

Najlepszym podsumowaniem gwałtownego ograniczenia swobody wypowiedzi i działania mediów pod rządami Fideszu była w 2011 r. publikacja szczycącego się przeszło 60-letnią tradycją dziennika „Népszabadság”. Największa w kraju gazeta na pierwszej stronie w 23 oficjalnych językach Unii Europejskiej ogłosiła śmierć wolności słowa na Węgrzech. Dość powiedzieć, że w wyniku zmiany właściciela i przejęcia gazety przez notowaną na budapeszteńskiej giełdzie firmę Opimus Press Zrt. „Népszabadság” de facto przestał istnieć. Od zeszłego roku wydanie papierowe (dziennik sprzedawał się średnio w nakładzie 37 tys. egzemplarzy) i internetowe gazety jest zawieszone i trudno się spodziewać jej szybkiego wznowienia. Przede wszystkim dlatego, że głównym udziałowcem Opimus Press Zrt. jest Lőrinc Mészáros, przyjaciel Orbána z dzieciństwa, znany na Węgrzech biznesmen, dziś oligarcha obozu rządzącego. Fortuny dorobił się na dość podejrzanych interesach na rynku surowców naturalnych. Gdy Fidesz zaczął się zadomawiać u władzy, Mészáros dołączył do ekipy rządzącej jako specjalista od pozyskiwania i wydatkowania funduszy europejskich. Jednocześnie premier powierzył mu misję wejścia na krajowy rynek mediowy. W ten sposób Mészáros stał się finansowym ramieniem partii rządzącej, eliminując tytuły niewygodne dla Orbána.

Jednak Fidesz wcale nie zamierzał poprzestać na jednym, nawet najbardziej prestiżowym tytule. Po sukcesie operacji wykorzystania okołorządowego oligarchy do przejęcia niesprzyjającej gazety Orbán postanowił wprowadzić ten model na dużą skalę. Fala fuzji, konsolidacji i nie do końca przejrzystych zmian właścicielskich, w większości za pieniądze i przy wykorzystaniu sprzyjających Fideszowi firm, doprowadziła do pełnej monopolizacji rynku mediów w kraju. Od ubiegłej jesieni partia rządząca, bezpośrednio lub przy użyciu podmiotów finansowych należących do oligarchów bliskich obozowi rządzącemu, kontroluje wszystkie 18 lokalnych gazet wychodzących na Węgrzech. Często ich nowa struktura właścicielska jest celowo wielopiętrowa i skomplikowana, aby obalić ewentualne oskarżenia o polityczne motywy transakcji.

Tak było chociażby w przypadku zeszłorocznego przejęcia lokalnych gazet „Észak-Magyarország”, „Hajdú-bihari Napló” i „Kelet-Magyarország”. Dotychczasowy właściciel, Russmedia, sprzedał tytuły firmie Media Management Development. Podmiot ten jest spółką córką zarejestrowanej w Austrii firmy CPS Investment Services AG, która z kolei jest niczym innym jak platformą inwestycyjną znanego w całym regionie funduszu Vienna Capital Partners. Pojawienie się w całej układance tego ostatniego gracza jest o tyle ważne, że Vienna Capital Partners wspomagał Opimus Press w przejęciu „Népszabadság”. Jak widać, pieniądz w imperium Orbána płynie bez przerwy i we wszystkich kierunkach.

Zawodowi propagandyści

Dla Viktora Orbána totalne zwycięstwo w wojnie informacyjnej nie ogranicza się jednak do monopolizowania państwowych mediów i eliminowania z rynku niewygodnej prywatnej konkurencji. Nikt inny w Europie nie przywiązuje tak ogromnej wagi do spójności przekazu wychodzącego z ław rządowych oraz gabinetu premiera. Rząd ma w tej chwili do dyspozycji niesamowicie zaawansowany, profesjonalny aparat propagandowy, o jakim pozostali autokraci regionu, na czele z Jarosławem Kaczyńskim i PiS, na razie mogą pomarzyć. Doskonale ilustruje to już sama struktura służb prasowych rządu w Budapeszcie. Podzielone są one na dwa zespoły, zajmujące się mediami krajowymi i zagranicznymi. Za te drugie odpowiada specjalnie w tym celu wyznaczony rzecznik prasowy w randze sekretarza stanu Zoltán Kovács.

To postać o tyle ciekawa, że wydaje się perfekcyjnie wytrenowanym, zawodowym propagandystą. Absolwent dwóch prestiżowych uczelni londyńskich – University College London i King’s College – obronił doktorat z historii mediów, specjalizując się w metodach propagandy uprawianej w gazetach przez rząd brytyjski pod koniec XIX w. Imponująco pewny siebie, władający perfekcyjnym angielskim Kovács stał się pierwszą linią obrony węgierskiego rządu przed atakami Brukseli i zagranicznych mediów. W dodatku jest niesamowicie uparty i do bólu konsekwentny, a wszelkie oskarżenia o łamanie przez Orbána zasad rządów prawa odpiera na gruncie językowym.

Ten argument Fidesz wykorzystuje zresztą regularnie. Unikatowość i złożoność języka węgierskiego sprawia, że mało który obcokrajowiec go opanował, także pośród korespondentów zagranicznych. Zdaniem Orbána i Kovácsa dziennikarze niemówiący po węgiersku nie są w stanie zrozumieć zmian zachodzących w społeczeństwie i wiernie przekazać informacji redakcjom w Londynie czy Nowym Jorku. Dlatego, zgodnie z tym tokiem rozumowania, informacje o Węgrzech pojawiające się w zachodnich mediach są od razu dyskredytowane jako niewiarygodne. Węgry to kraj jedyny w swoim rodzaju, obcy nie potrafi go zrozumieć.

Nauka w służbie Orbána

Ostatnim elementem machiny propagandowej są prorządowi naukowcy, przy wystąpieniach publicznych przydatni w równym stopniu co dziennikarze i specjaliści od PR. Doskonałym przykładem działalności akademickiej w służbie rządu i Orbána jest chociażby dr Maria Schmidt, szefowa budapeszteńskiego Domu Terroru, muzeum poświęconego opozycjonistom prześladowanym przez węgierskie służby komunistyczne, jednej z najbardziej znanych stołecznych atrakcji turystycznych. Schmidt nie tylko broni Orbána w mediach. Współtworzyła również program Fideszu w aspekcie polityki tożsamościowej, jest także nieoficjalną autorką przemówień premiera przy okazji ważnych wystąpień rocznicowych i patriotycznych.

Wydaje się zatem, że Orbán osiągnął rzecz niemożliwą – zmonopolizował debatę publiczną na niemal wszystkich jej poziomach, od nauki, poprzez media krajowe, do tytułów regionalnych. Gdyby George Orwell pisał dzisiaj „Rok 1984”, siedzibę Ministerstwa Prawdy mógłby umieścić w węgierskim parlamencie.

Wydanie: 08/2018, 2018

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy