Pieniądze z Unii podzieliły prawicę i opozycję. Lewica z PiS, Platforma z Ziobrą Sprawa Funduszu Odbudowy, która jeszcze parę miesięcy temu wydawała się oczywista i banalna, pokazała, jak bardzo podzielona jest i rządząca prawica, i opozycja. I jak wiele jest tam gry. Zacznijmy od rządzących. Tu podział był czytelny od samego początku – grupa Zbigniewa Ziobry od zawsze kwestionowała Fundusz Odbudowy jako konstrukcję, która zwiększa władzę Unii i ogranicza suwerenność Polski. W związku z tym ziobryści nawoływali, by premier Morawiecki zawetował fundusz jeszcze w Brukseli. Wołali, że lepiej nie mieć unijnych pieniędzy – a chodzi o, bagatela, ok. 250 mld zł – niż wyrzec się części suwerenności. Nowe pieniądze, nowa Unia Nie ma co się oszukiwać, Ziobro o tyle ma rację, że na poziomie regulacji prawnych Fundusz Odbudowy realnie zwiększa uprawnienia Unii i jest krokiem w stronę federalizmu. Daje jej władzę nakładania podatków na obywateli unijnych państw, a także władzę zaciągania kredytów. Unia je zaciągnie, państwa Unii (czyli obywatele) będą je spłacać. Ale wcześniej te pieniądze trafią do państw członkowskich. Na piękne oczy? Nie. Dwa mechanizmy pozwolą Komisji Europejskiej kontrolować przekazywane transze. Po pierwsze, ustalono, że państwa złożą w Brukseli krajowe plany odbudowy, a unijni urzędnicy je przeanalizują i zatwierdzą. W Polsce pieniądze w ramach KPO mają być inwestowane w następujących obszarach: odporność i konkurencyjność gospodarki – 18,6 mld zł, zielona energia i zmniejszenie energochłonności – 28,6 mld zł, transformacja cyfrowa – 13,7 mld zł, dostępność i jakość ochrony zdrowia – 19,2 mld zł, inteligentna mobilność – 27,4 mld zł. To dosyć ogólne ramy, ale Unia po zatwierdzeniu planu wydatków będzie je kontrolowała, więc możliwość, że te pieniądze zostaną w ordynarny sposób rozkradzione przez PiS bądź przeznaczone na kampanię wyborczą, jest bardzo ograniczona. Drugi mechanizm, który wejdzie w życie, to kontrola praworządności. Czyli pieniądze za praworządność. Dorzućmy jeszcze, że transfery środków nie zostaną uruchomione z dnia na dzień. Jak szacują eksperci, większość pieniędzy trafi do państw członkowskich po roku 2023. Wybór Kaczyńskiego Z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego unijne pieniądze są wielką szansą dla Polski i dla PiS. To one mogą dać impuls pocovidowej gospodarce, a więc zapewnić mu – co tak martwi PO – wyborczy sukces w roku 2023. Ale mają też „plusy ujemne”. Przede wszystkim bardzo mocno dzielą prawicę. Sprawa suwerenności Polski, niezależności od Brukseli, jest dla części prawicowego elektoratu ogromnie istotna. Dla niego zgoda na unijny Fundusz Odbudowy jest zdradą. Kaczyński nie skryje się przed tymi oskarżeniami. Będzie miał również związane ręce za sprawą mechanizmów kontrolnych Unii. Do tej pory jakoś sobie z tym radził, co nie znaczy, że tak będzie zawsze. Paradoksalnie te ograniczenia mogą tylko wyjść PiS na dobre. Jeżeli trudno będzie wyprowadzać pieniądze na partyjne przedsięwzięcia, na rozdawanie swoim, łatwiej będzie je wydawać na racjonalne cele. Tak, by skorzystali nie tylko swoi, ale wszyscy. Z punktu widzenia inżynierii partyjnej jest to zresztą najskuteczniejsze działanie. Bo swoi i tak na partię zagłosują, a trzeba pozyskać tych neutralnych, niezdecydowanych. Upadek, który boli Jeżeli Fundusz Odbudowy podzielił prawicę, to co można powiedzieć o opozycji? Przypomnijmy atmosferę towarzyszącą szczytom Unii, lipcowemu i grudniowemu, podczas których zatwierdzano budżet Unii i Fundusz Odbudowy. W grudniu Polska i Węgry groziły wetem, bo nie chciały mechanizmu pieniądze za praworządność. Ostatecznie z weta się wycofały. A Borys Budka, przewodniczący PO, szydził z Morawieckiego i Ziobry, że są wielkimi przegranymi i „miękiszonami”. – Rząd próbował grać w tych negocjacjach, używać weta w stosunku do budżetu, na który czekała cała Europa – mówił, deklarując z emfazą, że PO poprze unijne zapisy w Sejmie. Dlaczego więc Platforma z tych zapowiedzi się wycofała? Zadecydowała kalkulacja polityczna. PO, a zwłaszcza sympatyzujący z nią publicyści uwierzyli, że mają sprawy w ręku. Że w wersji maks zablokowanie ratyfikacji ramię w ramię ze Zbigniewem Ziobrą doprowadzi do upadku rządu, rozpadu koalicji rządzącej, wolty Gowina, utworzenia rządu technicznego i wcześniejszych wyborów. W wersji bardziej umiarkowanej – zmusi Kaczyńskiego do negocjacji z Platformą. I to takich, w których PO będzie stroną dominującą. A Kaczyński, jak to ujęła posłanka Magdalena Filiks, będzie na kolanach. Niejako przy okazji sytuacja