Wychodzenie z półcienia

Wychodzenie z półcienia

ZAPROSZENIE DO DEBATY: Gdy myślę lewica… Przyszłość LiD w dużym stopniu zależy od tego, czy przywódcom Partii Demokratycznej uda się pozyskać członków byłej Unii Wolności i jej sympatyków Lewica wychodzi z półcienia. Porozumienie Lewica i Demokraci (LiD) to pierwszy znaczący krok w kierunku tworzenia siły politycznej, mogącej w najbliższych wyborach parlamentarnych odegrać ważną rolę, a nawet spróbować odebrać prawicy władzę nad Polską. Wychodzenie z półcienia przyspieszył Aleksander Kwaśniewski od dnia, w którym oświadczył, że wraca do aktywnego udziału w życiu politycznym kraju. Powierzenie mu przewodnictwa Rady Programowej LiD przez przywódców partii, tworzących LiD, było decyzją, która może w niedalekiej przyszłości zmienić układ sił na scenie politycznej, zdominowanej dziś przez Prawo i Sprawiedliwość, partię egzotycznego sojuszu z Ligą Polskich Rodzin i z Samoobroną. Andrzej Lepper niedawno oświadczył, że cele, jakie wyznaczyła sobie koalicja, wymagają sprawowania władzy przez nią przez co najmniej pięć kadencji. Poniosło Leppera, ale dwóch kadencji nie można wykluczyć. A w każdym razie, LiD musi to mieć na uwadze. Aleksandra Kwaśniewskiego, jak żadnego innego polityka wywodzącego się ze środowiska lewicowego, stać intelektualnie i politycznie na przyjęcie wyzwania i zbudowanie wpływowej formacji centrolewicowej, akcentując pierwszy człon, bo tylko taka ma szansę stać się znaczącą siłą, trafiającą do milionów obywateli RP, którzy z natury swej nie są zwolennikami radykalnych ugrupowań i – choć bywa, że dają się uwieść – z reguły wybierają środek, czyli partie bądź ruchy społeczne głoszące umiarkowane hasła i programy. Przeciętny Polak woli kompromis od jednostronnie narzucanych decyzji, którym powinien bez szemrania się podporządkować. Kwaśniewski dowiódł – nie tylko w czasie swej dziesięcioletniej prezydentury, lecz także wtedy, gdy w moim rządzie był przewodniczącym ważnego wtedy Komitetu Społeczno-Politycznego – że jest politykiem ugodowym, otwartym, który z łatwością nawiązuje kontakt z ludźmi. Nie ma w sobie nic z polityka autorytarnego, wymagającego bezwzględnego posłuszeństwa i narzucającego swoje decyzje do potulnego ich wykonania. Takich polityków na dłuższą metę nasz rodak nie obdarza zaufaniem. Gdy myślę o Polakach, wciąż przypomina mi się wypowiedź kard. Stefana Wyszyńskiego, który – nie pamiętam, przy jakiej okazji – powiedział, że nasz naród w masie swej jest inteligentny. Ponowne pojawienie się Kwaśniewskiego w polityce i objęcie przez niego przewodnictwa wspomnianej rady, wywołało na prawicy falę komentarzy. Wypowiadali się zarówno dziennikarze, jak i politycy rządzącej prawicy oraz niby-opozycyjna, pozbawiona biglu Platforma Obywatelska. Dostrzeżono w nim rywala, którego nie wolno lekceważyć. I słusznie. Autor słynnego zaklęcia „Nicea albo śmieć” wymyślił nowe hasło: „Kwaśniewski zagrożeniem dla wszystkich”. Dla wszystkich? Donald Tusk wyznał w jednym z wywiadów, że wszystko się w nim buntuje, gdy słyszy, że SLD stoi dziś na czele obrońców praw człowieka i obywatela. To jego problem, ale faktem jest, że to nie PO, lecz SLD zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego ustawę lustracyjną, co w opinii publicznej zauważono i doceniono. W obozie władzy politycy PiS najczęściej ironizowali, nierzadko kpiąc z inicjatyw podejmowanych przez Kwaśniewskiego. Jarosław Kaczyński nazwał zgromadzenie na Uniwersytecie Warszawskim ZBoWiDem. Nie sądzę jednak, że na ironii poprzestaną. Kwaśniewski musi się liczyć ze stałym nękaniem go i z brutalnymi atakami. Dla niego osobiście jest to wyzwanie, z którym musi sobie dać radę. Na liczne komentarze publicystów tworzących szańce obronne IV RP szkoda czasu i miejsca w „Przeglądzie”. Stały zaś i od lat nieustraszony recenzent SdRP i SLD, Ryszard Bugaj, socjalista z krwi i kości, autorytatywnie orzekł, że „LiD to bezideowa partia władzy”. On to wie. On nawet wtedy, gdy już ostatni były członek PZPR zostanie złożony do grobu, a SLD będzie partią urodzonych po 1989 r., i tak będzie nazywał ich postkomunistami. Cóż począć, skoro na obsesje nie ma lekarstwa. LiD, proszę pana Bugaja, jest pierwszą próbą utworzenia siły politycznej, która dla swej działalności nie szuka pokarmu w przeszłości, co dziś wyróżnia Polskę w Europie. I to różni LiD od PiS i PO, nie mówiąc już o Lidze Polskich Rodzin. Przywódcy LiD, nie negując historycznych podziałów, uważają za jedyne rozsądne postępowanie, stawianie czoła wyzwaniom, które niesie teraźniejszość i przyszłość. A jest ich niemało. Historyczne podziały nie są skazane na banicję, ale Lewica i Demokraci mogą stać się poważną siłą tylko wtedy, gdy uznają, że realia tworzone przez rządzącą prawicę, tak przejmująco opisane w liście lekarzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 26/2007

Kategorie: Opinie