2013

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Wywiady

Szczęść Boże rewolucjonistom! – rozmowa z prof. Karolem Modzelewskim

Najważniejsze są idee. One poruszają światem życia społecznego i polityki, a nie jakieś konieczności rachunkowe Prof. Karol Modzelewski – historyk, badacz wieków średnich, wieloletni więzień polityczny PRL, współautor, wraz z Jackiem Kuroniem, „Listu otwartego do Partii”. To on wymyślił nazwę „Solidarność”. Rzecznik związku. 13 grudnia 1981 r. internowany. W latach 1989-1991 senator OKP, do 1995 r. honorowy przewodniczący Unii Pracy. Kawaler Orderu Orła Białego. W listopadzie ukazała się jego wspomnieniowa książka „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, Iskry, Warszawa 2013. Powiedział pan niedawno, że gdyby pan wiedział, że te osiem i pół roku spędzone przez pana w więzieniu posłuży reaktywacji kapitalizmu, nigdy by w to nie wszedł… – Bo szkoda czasu. Czas to pieniądz – czyli w naszym kapitalizmie wartość najwyższa (śmiech). Jak szukałem wroga ludu Ukształtował pana ojczym, Zygmunt Modzelewski? – W wieku dorastania. Bo we wczesnym dzieciństwie ukształtował mnie dom dziecka. Radziecki. Ale później, kiedy dorastałem, to jednak Modzelewski. Mimo że o polityce niemal w ogóle nie rozmawialiście. – Nie trzeba koniecznie mówić o polityce, żeby sposób wartościowania był widoczny! Ojczym rzeczywiście unikał ze mną rozmów o polityce, jak przypuszczam, dlatego że nie chciał mówić fałszywie. A przede wszystkim – to było niebezpieczne. Za stalinowskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Ruin nie było – rozmowa z Aleksandrem Kwaśniewskim

Prezydent Komorowski nie powinien mówić o ruinach. Gdyby powiedział o dramatycznej sytuacji gospodarczej i finansowej, to zgoda Aleksander Kwaśniewski Kilka dni temu odbyło się losowanie grup mistrzostw świata w Brazylii. Komu będzie pan kibicował? – Mam takie dwie drużyny. Hiszpanów, bo bardzo ich lubię, choć wiem, że drużyna trochę się już zestarzała. Będę też kibicował Argentynie i Messiemu. Bo bardzo bym chciał, żeby ten najwybitniejszy piłkarz na świecie miał jeszcze w kolekcji medal mistrzostw świata. A która grupa według pana wydaje się najciekawsza? – Są dwie ciekawe. Jedna to Urugwaj, Kostaryka, Anglia i Włochy. Prawie sami mistrzowie świata, w sumie siedem razy zdobyli ten tytuł, i ktoś musi odpaść. A druga: Niemcy, Portugalia, Ghana i USA. Jest ciekawa dlatego, że tu będzie pojedynek trenerów. Klinsmanna, który był trenerem reprezentacji Niemiec, a dziś trenuje USA, i jego asystenta Löwa, który prowadzi Niemców. A w ogóle to mogą być piękne mistrzostwa. Tym bardziej że w Brazylii jest taki klimat dla piłki nożnej, jakiego nie da się kupić za żadne pieniądze. Ktoś kiedyś powiedział, że ze wszystkich niepoważnych rzeczy piłka nożna jest najpoważniejsza. Rewolucja wilczka Święte słowa, ale teraz od spraw ważnych przejdźmy do polityki. 11

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Tyran i dozorca – rozmowa z Januszem Gajosem

Wszystkich „cesarzy” trzeba zostawić w garderobie i wrócić do normalnego życia JANUSZ GAJOS Aktor pierwszej ligi, którego nikomu przedstawiać nie trzeba, dziadkom ani wnuczkom, matkom ani córkom. Współpracował z największymi reżyserami, od Axera przez Bajona, Barta, Bugajskiego, Dziewońskiego, Englerta, Hanuszkiewicza, Hasa, Hoffmana, Kieślowskiego, Łapickiego, Łomnickiego, Skolimowskiego, Szulkina do Zanussiego. Na spotkaniu z fanami zapytany, jak mu się udało, grając woźnego Tureckiego w „Gallux Show”, pogryźć ziarna kawy (ktoś ukradł młynek), zażartował: „Jak reżyseruje Olga Lipińska, człowiek ze strachu wszystko zrobi”. Nie dał się zamknąć w jednej szufladzie. Potrafi zagrać tyrana i dozorcę, w kabarecie i w tragedii, choć sukces miewał gorzką cenę. Profesor sztuk teatralnych. Mówi studentom o świadomości uprawiania zawodu, które jego zdaniem jest niemal tożsame z rzemiosłem. Rzemiosło zaś uczy, jak upadać, przewracać się – tak dosłownie, naprawdę, a nie metaforycznie – i podnosić na scenie, tak by aktor potem nie liczył siniaków i skaleczeń, jak grać pijanego, nie pijąc, i zaćpanego bez ćpania. Nie ma tu miejsca na wymienianie najważniejszych ról. Książka pod wiele mówiącym tytułem „Gajos”, która niedawno się ukazała, liczy w końcu ponad 400 stron. Nie ma cienia wątpliwości. Gajosa się lubi, ceni i szanuje, na Gajosa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy wojna między partiami utrzymuje je przy życiu?

Prof. Hieronim Kubiak, socjologia polityki, PAN W dużym stopniu tak, bo współczes­ne partie stają się zwykłymi biurami pośrednictwa pracy dla swoich członków. Wielu z nich nie ma żadnego przygotowania zawodowego, więc jedyną szansą, by się utrzymać, jest zdobycie poparcia jakiejś zbiorowości. Najczęściej nie chodzi więc o budowanie programu, bo brakuje refleksji nad tym, czym jest dobro wspólne i jakie metody zastosować do osiągnięcia konkretnego celu. Wszystko ogranicza się do haseł, a politykę rozumie się jako wojnę, tyle że prowadzoną innymi środkami. dr Anna Pacześniak, nauki polityczne, Uniwersytet Wrocławski Aby podtrzymać zainteresowanie obywateli polityką partyjną, polskie partie są zainteresowane podgrzewaniem emocji. Czasem sztucznie kreują spór i wywołują wojenki, które ostatecznie mają się przysłużyć im wszystkim i utrzymać je przy życiu. I choć jest to stąpanie po kruchym lodzie, ponieważ obywatele mogą powiedzieć „sprawdzam”, gdy zorientują się, że za konfliktem nie kryją się żadne polityczne wartości, to ryzyko wydaje się warte podjęcia, o czym świadczy polska scena polityczna. Wiesław Gałązka, marketing polityczny Na całym świecie partie istnieją po to, aby walczyć o programy czy wizje i je realizować. Gdyby nie miały odmiennych racji, stałyby się niepotrzebne. Partie są niezbędnym elementem walki politycznej,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

OFEra mydlana

Jak łatwo przychodzi naszym politykom deklarowanie poparcia dla europejskich aspiracji Ukrainy. Niestety, są to tylko gesty propagandowe i puste słowa. Bo gdyby było inaczej, zaczęliby od dwóch, bardzo konkretnych spraw. I to takich, które z pewnością są możliwe do zrealizowania. Jedna dotyczy pieniędzy i deklaracji, ile Polska i Polacy są gotowi przeznaczyć na materialną pomoc Ukrainie. A druga wiąże się z losami tysięcy Ukraińców płci obojga, którzy już pracują w Polsce. Głównie na czarno. Powiedzenie, że pracują, to eufemizm. Bo trzeba tu mówić nie o pracy, ale o tyraniu aż po granice fizycznych możliwości. I to za grosze, po które nie chcą się schylić Polacy. Trzeba mówić o brutalnym wyzyskiwaniu tych ludzi. O bardzo częstym ich poniżaniu. I o tym, że żyją w warunkach urągających przyzwoitości. Czy ktoś tego nie widzi? Ta rzesza Ukraińców już jest w Unii Europejskiej. Na służbie! Tematem przykrytym przez całodobowe relacje z Majdanu były sejmowe decyzje w sprawie OFE. To też przykład, jak można mówić o problemie, nawet nie dotykając tego, co najważniejsze. Bo co dla przyszłego emeryta jest kluczowe? Wysokość emerytury. Czy o tym mówią politycy? Czy mówi się, co zrobić, by w przyszłości polskie emerytury były wyższe? Nie. Od lat zajmujemy się kozą o imieniu OFE, którą do systemu emerytalnego wprowadził rząd Buzka. Teraz tę zapierającą się kopytami kozę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Bunt wagi superciężkiej

Nie chcę być złośliwy, ale nie umiem się powstrzymać. Jarosław Kaczyński z narażeniem życia ruszył na ulice Kijowa, aby wesprzeć bratni naród, który za wszelką cenę chce do Unii. Liczy na krótką pamięć? Znowu? Media przypominają, jakie okropieństwa prezes mówił o Unii, ale to liberalne media, „nawet jak mówią prawdę, to kłamią”. Wyznawcy PiS-owskiej wizji świata zrozumieją, to tylko gra. Prezes kocha Polskę, więc jak może nie kochać unijnych pieniędzy? Nawet ojcu dyrektorowi zdarzało się wyciągać rękę do Europy. Trzeba brać z Brukseli, co tylko się da, a potem czmychać niczym od diabła, choćby polskimi autostradami, które nam sfinansowali. PiS pomstuje, że minister Sikorski nie pojechał do Kijowa. Nie ma takiej bzdury, której nie mogą powiedzieć zaślepieni nienawiścią. Tuska też nie było i Komorowski stchórzył. Tylko prezes miał odwagę. Jad skapuje mi z kłów – do czego oni mnie doprowadzili? A wydarzeniami na Ukrainie przejąłem się. Żyje więc we mnie buntownik, emocje zaś biorą czasami górę nad rozumem, chociaż już wiem, że ewolucja lepsza od rewolucji. Zapominamy też, że Janukowycz został jednak wybrany w demokratycznych wyborach. I nie ma tam krwawej dyktatury, jest tylko koślawa demokracja. I tylko w takich okolicznościach możliwy jest bunt na wielką skalę czy rewolucja, nie porównując, tak było w Rosji w 1918 r.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Siad!

Niedobudzeni, w stanie egzystencjalnego drżenia wychodzimy z naszymi pupilami na poranną fizjologię. W miękkim błocie jesieni pełną gębą odchodzi siusianie, paskudzenie, brutalne znaczenie terenu. Zerkając na siebie, ukradkowo, solidarnie zbieramy do woreczka psi odchód. I tylko my wiemy, jak bardzo jest to heroiczne i patriotyczne teraz, o poranku, kiedy ciało się buntuje najchętniej. Patrzę z uznaniem – niektórzy do perfekcji opanowali autorski system wygrzebywania z trawy owej plastycznej treści. Testując naszą uczciwość, państwo rozstawia kubły na śmieci rzadko, spoglądając czujnie jak Pan Bóg na Abrahama: podoła czy nie podoła? Wstyd i upokorzenie. Niesiemy kupki w woreczkach, woreczki poklepuje wiatr, rozsiewając wokół zapach polskiej wsi. Pachnące Paco Rabanne biegaczki z pupami jak serduszka mijają nas z obrzydzeniem. Przystojni biegacze cisi jak pantery dyskretnie odwracają wzrok. Bywa, że pies po wydaleniu z arystokratycznym wdziękiem obsypuje mnie igliwiem, niby to po sobie sprzątając. Niegdyś śmieszył mnie ten ruch – jakaś ewolucyjna pozostałość z czasów, kiedy pies był psem, a nie zwyrodnialcem, degeneratem, przerasowionym troglodytą.Kiedyś myślałam, że to zwierzę człowiekowi podległe, które z radością wykonuje polecenia – empatyczne, popiskujące wiernie u mych stóp, dzielące ze mną troski i radości, blaski i cienie. Nieraz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Kiedy zazieleni się Polska?

Ponad 40 lat temu prof. Charles Reich opublikował książkę „Zieleni się Ameryka” będącą pochwałą ruchu protestu, kontrkultury i młodzieżowego buntu. Kiedy pisał tę pracę, jego studentem na Uniwersytecie Yale był Bill Clinton, późniejszy prezydent USA. Choć w międzyczasie wiele się zmieniło na świecie, postawione wówczas przez Reicha pytania są wciąż aktualne – obecnie również w polskich warunkach: „Jaka jest istota systemu społecznego, w którym wszyscy jesteśmy bezsilni? Dlaczego nasze państwo wydaje się niepodatne na wszelką kontrolę, demokratyczną i społeczną?”. We wstępie do polskiego wydania książki Reicha w 1976 r. Daniel Passent krytykował amerykańskiego autora, pisząc, że żadne zmiany stylu życia ani najbardziej buntownicze mody nie spowodują zniszczenia niesprawiedliwej struktury państwa i gospodarki. Słowa mistrza felietonu są szczególnie aktualne w kapitalistycznej Polsce. Rynek oferuje różne mody, maski, które można wkładać każdego dnia, najbardziej awangardowe ubrania i fryzury. Wybór takiego czy innego gadżetu z półki kulturowego hipermarketu nie wpływa jednak w żaden sposób na prowadzoną przez elity władzy politykę. Możesz być feministką, ekologiem, stadionowym kibolem, wielkomiejskim hipsterem i facebookowym rewolucjonistą, ale to niczego nie zmienia, dopóki jesteś pracownikiem najemnym lub bezrobotnym, poddanym logice kapitalistycznej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Przychodzi polityk do seksuologa

Gdy w sejmie ktoś krzyczy o seksie, chce czegoś zakazywać i wsadzać do więzień, nie mam wątpliwości, że taki człowiek ma jakiś problem z seksem Część II Zrozumiałe, że wielu polityków miewa problemy seksualne wynikające z zaawansowanego wieku, pracoholizmu czy przeżywanych stresów. U innych potwierdzenie znajduje znane powiedzenie Henry’ego Kissingera, że władza jest najsilniejszym afrodyzjakiem. Typowych wariantów możliwych zachowań jest kilka. Na przykład polityk gwałtownie awansował i pod wpływem życiowego sukcesu ma zwiększone potrzeby. Przez ostatnich 11 lat uprawiał seks z częstotliwością zgodną z jego naturą, a teraz ma ochotę na więcej. W związku z nową rolą ma też więcej możliwości, ale z kolei organizm może odmówić posłuszeństwa. Inny scenariusz: człowiek ma konserwatywne zasady, dzięki którym został politykiem. Tymczasem działa afrodyzjak władzy i pojawiają się coraz silniejsze pokusy. Nie potrafi podjąć decyzji, przerzuca ją na terapeutę. Mówiąc krótko, czeka, żebym dał mu zgodę na romans. Trzeci znowu przychodzi dlatego, że poczuł się tak pewnie, iż jest przekonany o swojej wyjątkowości, więc każda kobieta powinna być na jego skinienie. A nie jest! Nie rozumie, co się dzieje i dlaczego kobiety nie reagują na niego pozytywnie. Istnieje niestety taka grupa polityków, którym woda sodowa uderzyła do głowy i uważają, że cały świat powinien leżeć u ich stóp.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

O Lwowie bez uprzedzeń – rozmowa z prof. Stanisławem Sławomirem Nicieją

We Lwowie nigdy nie spotkałem się z agresją wobec mnie ani Polski, nikt mnie nie zaatakował za książkę o Łyczakowie Prof. Stanisław Sławomir Nicieja  – rektor Uniwersytetu Opolskiego, historyk, autor licznych książek o kresach, w tym bestsellerowej publikacji „Cmentarz Łyczakowski we Lwowie w latach 1786-1986”. Teraz na rynek księgarski trafiły dwie jego prace: „Lwów. Ogród snu i pamięci. Dzieje Cmentarza Łyczakowskiego oraz ludzi tam spoczywających w latach 1786-2010” oraz „Kresowa Atlantyda. Historia i mitologia miast kresowych, tom III”. Jest pan już honorowym obywatelem Lwowa albo kustoszem Cmentarza Łyczakowskiego? – Nie, nic takiego jeszcze się nie stało i nie wiem, czy kiedykolwiek się wydarzy. Przecież tak wiele zrobił pan dla promocji miasta i jego cmentarza. – Dla promocji polskiego Lwowa. Miasta, które ma kilka barw i równoległych historii. Właśnie dzięki panu wielu Polaków poznaje to miasto, najczęściej nie mając z nim żadnych związków, żadnego wątku kresowego w biografii. – Bo warto je zobaczyć, to miasto magiczne. Zauroczyło mnie grubo ponad 30 lat temu i będę z nim związany do kresu dni, ponieważ jest największą intelektualną przygodą mojego życia. Nie wiem, jak to życie by się potoczyło, gdybym przypadkowo, jadąc po studiach na pierwsze w ogóle

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.