2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Przebłyski

Tylko Syryjczyków żal

Pamiętacie jeszcze rezolutną panią, która uratowała Polskę przed nawałą islamską? Tak, to ona. Miriam Shaded. Ma 29 lat. Przedstawia się jako przedsiębiorca. I bardzo chciała trafić do Sejmu. Na szczęście wyborcy mieli inne zdanie. Piszemy na szczęście, bo za Miriam S. ciągnie się niezbyt miły zapach. Studiowała teologię ewangelicką. Ale nie za wiele z niej pojęła. Wręcz odwrotnie. Tocząc prywatną wojnę z islamem, mówi o nim takim językiem, jak kibole o wrogiej drużynie. Fundacja Estera, którą prowadziła, ściągnęła do Polski 167 syryjskich chrześcijan. Ale oni prawie natychmiast porzucili Miriam Shaded i powędrowali na zachód. Mieli swoje powody. A w internecie zaczęły hulać pod adresem Miriam bardzo nieprzyjemne zarzuty. Chodzi oczywiście o kasę, o rozliczenia z uchodźcami i o brak kontroli nad tym, kto i ile pieniędzy przekazuje fundacji. We wrześniu porzucili panią Miriam nawet jej współpracownicy, którzy założyli własną fundację. Nazwali ją Ziemia Obiecana. Mocno na wyrost. Bo za dużo roboty z uchodźcami nie będą mieli. Z dość oczywistego powodu. Trudno wybierać się do kraju, w którym pani Miriam przy aprobacie mediów głosi, że muzułmanin równa się kryminalista i gwałciciel. A my tak sobie myślimy, że może na koniec roku Miriam Shaded rozliczyłaby się z obietnic? Tak uczciwie, po chrześcijańsku.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Saska przeprasza za Kempę

Czyli dla słabiej znających stolicę: dzielnica Saska Kępa przeprasza za Beatę Kempę. To oczywiście żart demonstrantów sprzed Trybunału Konstytucyjnego. Transparent z takim napisem mocno jednak zirytował posłankę PiS, u której poczucia humoru z lupą trzeba by szukać. Przecież Kempa już dawno przebiła byłego bulteriera PiS, czyli Jacka Kurskiego, a jako pitbul partii tak pasuje do klimatu ul. Francuskiej, jak PiS do demokracji. Samej Kempie dobrze by zrobiło, gdyby przeprosiła… Jarosława Kaczyńskiego. Za co? A choćby za to, że nie tak dawno, przy okazji wyborów uzupełniających do Senatu na Podkarpaciu, ostro pojechała po jego partii. W swoim uroczym stylu zarzuciła PiS, że „Chodziło mu o to, żeby nas zatłuc. SB została zlikwidowana, esbeckie metody pozostały. To musi znaleźć finał w sądzie”. Sądem groziła też „Gazecie Polskiej”. Tak było, zanim z Ziobrą nie wybłagali u Kaczyńskiego abolicji. I znowu przez chwilę go popierają. W rządzie PiS pełno jest egzotycznych postaci, ale nawet na ich tle Kempa jest ekstradziwolągiem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Karp w sosie curry

Czyli polsko-indyjska miłość pod Wawelem – Opletli nam ręce szalem – wspomina Agnieszka – i ten kunsztowny, rytualnie zasupłany węzeł miał oznaczać złączenie małżonków na śmierć i życie. W Delhi była wtedy pora monsunowa, powinno padać, ale akurat z nieba lał się żar. Nasz ślub trwał trzy dni. Pierwszego dnia – ślub cywilny, potem impreza w stylu europejskim. Ja założyłam europejską kremową sukienkę, Adi elegancki garnitur. Wymieniliśmy się obrączkami. Drugiego i trzeciego dnia był już ceremoniał indyjski. Kapłan podczas modłów oddawał cześć różnym stworzeniom, bóstwom i naturze. Dwugodzinny ślub odbywał się w sanskrycie. Nie rozumiałam ani słowa, ale co pewien czas mąż nachylał się i szeptem tłumaczył, co mówi kapłan. Agnieszkę ubrano w ciemnoczerwone sari. Na rękach miała wymalowane henną wzory, specjalnie wybrane dla panny młodej. Pan młody był w brązowo-złotej tunice ze spodniami. Tańce zaczęły się od tradycyjnych indyjskich, a potem już miejscowa muzyka i rytmy europejskie się mieszały. Agnieszka i Adi są już razem dwa i pół roku. Mieszkają w Krakowie. – Jesteśmy jak stare małżeństwo – śmieje się Polka – w którym mąż i żona chodzą swoją wydeptaną

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Kilka podstawowych pojęć

W ogólnym politycznym jazgocie rzeczy zmieniają nazwy, a nazwy zmieniają znaczenie. Język przestał służyć do porozumiewania się, służy coraz częściej do dezinformacji, obrażania i poniżania adwersarza. Staje się coraz bardziej nienawistny i zarazem fałszywy. Za pomocą fałszywego języka można dyktaturę nazwać demokracją, a demolowanie państwa jego naprawą. Można obrońców demokracji nazwać „Polakami gorszego sortu”, a nawet „komunistami i złodziejami”. Fałszywym językiem można ludziom mieszać w głowach, zakłamywać rzeczywistość. Prawdziwy opis rzeczywistości wymaga prawdziwego języka. Trzeba przypomnieć prawdziwy sens słów wypowiadanych ostatnio tak często i zrozumieć ich znaczenie. Zacznijmy od słowa pospolity. Według współczesnych słowników języka polskiego znaczy to „często zdarzający się”, „taki jakich wiele”, „oklepany, szablonowy, prostacki”. Ale na ostatnim miejscu słowniki podają jeszcze jedno znaczenie, określając je jako przestarzałe. Słowo pospolity oznacza więc także „wchodzący w skład ogółu, stanowiący ogół”. I tu padają przykłady: pospolite ruszenie, pospolite dobro. Właśnie w tym ostatnim, wedle słowników przestarzałym znaczeniu słowo to znalazło się w nazwie naszego państwa. Pospolity to staropolskie tłumaczenie łacińskiego słowa publiczny. Po łacinie res publica znaczy dokładnie rzecz publiczna, rzecz należąca do ogółu. Od tej łacińskiej rzeczy publicznej, którą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Selekcjonerzy narodowi

Tytuł nie nawiązuje do funkcji trenerów reprezentacji narodowych w piłce nożnej czy koszykówce. Chodzi raczej o zawód popularny w czasach kapitalizmu konsumpcyjnego, dzięki któremu konsument ma dobrze się bawić. Po to właśnie stworzono selekcjonerów, którzy mają wpuszczać do klubów czy restauracji odpowiednich gości. Takich, którzy nie będą przeszkadzać pozostałym w dobrej zabawie, a przy okazji można będzie na nich coś zarobić. Masz nieodpowiedni wygląd, niewłaściwe ubranie, zbyt cienki portfel oraz odbiegającą od pożądanych wzorów otoczkę estetyczną – nie wchodzisz do środka. Jesteś wybrakowanym konsumentem i nie pasujesz do reszty towarzystwa. Selekcja to zastępcze słowo dla segregacji. Lepiej brzmi w rynkowej nowomowie. I nie kojarzy się tak mocno ze swoim odpowiednikiem politycznym, który ma większe zasługi dla zachowania „czystości” – czy to rasowej, czy etnicznej, czy religijnej, czy też politycznej. Proces tworzenia państw narodowych, a następnie pielęgnowanie mitów założycielskich i historycznych narodu to nic innego jak systematyczna praca ogrodnicza oraz oddzielanie „zdrowych” i pożądanych roślin od chwastów, które należy zwalczać podczas pielęgnacji każdej zadbanej i „czystej” działki. Można stosować herbicydy albo wyrywać je z korzeniami. Wymaga to jednak dużego zaangażowania i racjonalnego planu. Planowa izolacja Żydów w czasie panowania III Rzeszy wymagała sprawnej maszyny administracyjnej. Oddzielanie pożądanych elementów rasowych od tych gorszych składało

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Tomasz Jastrun

Najazd barbarzyńców

12 grudnia na manifestację organizowaną przez KOD poszedłem z sąsiadami i ich mamą. Do tej pory nie byli zaangażowani politycznie. Mama sąsiada poruszona mówi: „Jestem po raz pierwszy w życiu na demonstracji”. Deszcz popadywał, jednak nikomu to nie przeszkadzało. Źle znoszę tłum, ale to był tłum swojski, inteligenckie twarze, czasami od wielu lat niewidziane i przez czas zmienione. Spotkałem ludzi z różnych epok naszej konspiracji. Żadnego szczękościsku, luz i poczucie humoru stonowane przeświadczeniem, że źle się dzieje. Minęło trochę czasu i dowiaduję się, jak różni ludzie poszli, wielu z nich po raz pierwszy było na ulicy w tej roli, choćby pani od zajęć z ceramiki moich dzieci czy pan Krzysztof, nasz szambiarz. Nadal jednak zagadką jest 50% Polaków, którzy nie brali udziału  w wyborach. Czy zaczynają się interesować polityką? I jacy będą, jeśli się uaktywnią? Sądzę, że przygniatająca większość tych ludzi była i jest bierna i uśpiona z braku wiedzy, a nie dlatego, że zniechęciła ją polityka. Jak teraz się nie obudzić? Wszystkie dzwony biją na alarm. Sprawa Trybunału jest zbyt skomplikowana na prosty rozum, ale co z tego, że często nie rozumiemy, jak działają w domu bezpieczniki, wiemy, że są potrzebne. Czego nie powiedziałem w programie telewizyjnym, a powinienem: to, co się dzieje, pozwala lepiej widzieć winy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ludwik Stomma

Enigma pod choinką

Ile razy można powtarzać to samo? Na przykład, że tzw. polityka historyczna to contradictio in adiecto – albo historia, albo polityka. Jeżeli dostosowuje się odczytywanie historii do dzisiejszych zapotrzebowań politycznych, ambicji narodowych i sloganów, już w punkcie wyjścia popełnia się fałsz. Niby to proste i elementarne, a jednak „polityka historyczna” niczym potwór z Loch Ness wciąż wysuwa z odmętów cyniczną mordę. Dzisiaj znowu. Na początek drobny przykładzik. Przeczytałem właśnie w „L’Express” (2-8 grudnia 2015 r.) obszerne dossier o pokonaniu tajemnic Enigmy – hitlerowskiej maszyny szyfrującej, co miało niemały wpływ na losy późniejszej wojny. Autorzy Eric Pelletier i Romain Rosso opisują niesłychanie skuteczną współpracę trzech wywiadów: brytyjskiego, francuskiego i polskiego, która doprowadziła do fantastycznego skutku. Polacy odgrywali w niej rolę, w największym uproszczeniu, matematyczno-intelektualną, Francuzi – tradycyjnie szpiegowską, udało im się pozyskać zdrajców, których informacje były bezcenne dla polskich profesorów, Anglicy natomiast zajmowali się koordynacją i techniką. W gorączkowo wymienianych depeszach Paryż miał kod X, Londyn – Y, a Warszawa – Z. I wreszcie udało się! Ogromny sukces! Ileż jednak się naczytałem, że to tylko Polacy złamali Enigmę, a brzydcy Brytyjczycy sobie przyznają wszystkie zasługi. O Francuzach nikt

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

W Polsce jak kto chce

Z powodu marnej kondycji fizycznej od dłuższego czasu nie wypowiadałam się publicznie, ale obecna sytuacja po prostu zmusza do zabrania głosu. W ostatnich tygodniach doszło do tylu wydarzeń nieoczekiwanych, zaskakujących, osobliwych, że wywołało to narodową dyskusję. Dyskutujemy w domu, w pracy, w prasie, w radiu, w telewizji. Parlament Europejski wyraża zaniepokojenie i w dniu, gdy to piszę (7 grudnia), mówi się o debacie na temat „kwestii polskiej” w czasie najbliższej sesji… Ni mniej, ni więcej! W jednej z telewizyjnych dysput padło pytanie (bez odpowiedzi), co jest praprzyczyną tego stanu rzeczy (młodzież powiedziałaby – Sajgonu). No cóż, przyczyną znaną współczesnym z autopsji jest 10-letnia PO-PiS-owa wojna polsko-polska. A praprzyczyny historycznej szukać chyba należy w praczasach, gdy wymarła rodzima, zakorzeniona w społeczeństwie dynastia Piastów. I od razu rozpoczęło się osłabianie władzy, co z czasem miało zaowocować tzw. złotą wolnością, a ta oznaczała zniewolenie nieszlacheckiej, chłopskiej większości narodu. Wybitny psychiatra Antoni Kępiński w swojej ostatniej książce „Psychopatie” sygnalizował, że w Polsce występują dwie społeczne nerwice – „pańska” histeria i „chłopska” neurastenia (por. Ślimak z „Placówki”). Kępiński nie żyje, jego pionierskiej diagnozy w praktyce nie zauważono, nie omówiono, nie zastanowiono się, czy aby te społeczne zaburzenia nie łączą się z kompleksami pańskiej wyższości oraz indukowanej przez pokolenia chłopskiej niższości.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało

W imię kotka i syna

Pierwszy Mikołaj, którego widziałam przez okno małego fiata, był na niezłej bani i spektakularnie przewracał się na śnieg. Miałam pięć lat i właśnie liczyłam choinki w oknach bloków, kiedy mężczyzna w dziwnym kubraku zwalił się na ziemię. Był tłusty i czerwony, z doczepioną brodą. Niósł wór. Pewnie był po prostu złomiarzem i starał się coś zarobić „na Mikołaja”. Bardzo mi się spodobał i od tej pory zapamiętale wierzyłam w św. Mikołaja. Od razu uznałam, że to hybryda klauna z aniołem, powstała jedynie dla naszej, ludzkiej, przyjemności. Jak fajki. Minął rok i Mikołaj postanowił przyjść do mnie. Siedzieliśmy w „pokoju stołowym” w maleńkiej wiosce za Zieloną Górą, na choince wisiały bombki, które dziadek robił ze słomy, szyszek i orzechów. Były też prawdziwe bombki, które rozcieraliśmy w moździerzu na brokat. Najpierw trzeba było grzecznie zjeść. Babcia mówiła, że od tego zależy, czy Mikołaj pofatyguje się tu aż z nocy, z ciemności i aż z niewiadomokąd. My, dzieci, miałyśmy ściśnięte brzuszki i nasze żołądki wyglądały pewnie jak małe mosiężne kulki. Karp śmierdział błotem, mopem i groził śmiercią przez uduszenie. Marynowane grzyby były śliskie i gumiaste jak gotowane jaja. Na zewnątrz padał gęsty śnieg. Wreszcie ktoś załomotał w drzwi. Do środka wszedł zwalisty facet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Prawo Dudy

Czy prezydenta źle kształcono, czy też dobrze się uczył, ale zapomniał o nabytych na studiach wartościach? Poszedłem na Uniwersytet Jagielloński, bo chciałem wiedzieć, kto jest winien tego, że trzeba prosić Andrzeja Dudę „o uszanowanie wartości, których Krakowska Wszechnica jest strażnikiem, prawa i wolności obywatelskich”, jak głosi apel Rady Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego skierowany do „absolwenta naszego Wydziału”, do „członka wspólnoty akademickiej Uniwersytetu Jagiellońskiego”. Czy źle go kształcono, czy też Duda dobrze się uczył, ale po wejściu do polityki zapomniał o nabytych na studiach wartościach? A co z przysięgą doktorską, którą złożył 24 stycznia 2005 r. w auli Collegium Maius, gdy otrzymywał stopień doktora nauk prawnych na podstawie rozprawy zatytułowanej „Interes prawny w polskim prawie administracyjnym”, przygotowanej pod kierunkiem prof. Jana Zimmermanna? Wysłuchał łacińskiego tekstu przysięgi nakazującej szanowanie prawa i wraz z innymi doktorantami powiedział: Spondeo ac polliceor (Przysięgam i obiecuję). A co z drugą przysięgą, złożoną 6 sierpnia br. przed Zgromadzeniem Narodowym: „Obejmując z woli Narodu urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji”? Winnych brak Na Wydziale Prawa i Administracji UJ nikt nie chciał mi odpowiedzieć, kto ponosi winę za to, że wielu wybitnych prawników, słuchając niektórych wypowiedzi prezydenta RP, nie chce wierzyć, że jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.