Karol Modzelewski o Solidarności Karol Modzelewski wymyślił nazwę Solidarność, był rzecznikiem tego ruchu i jednym z jego liderów. Jak go widział? Czym dla niego była Solidarność? Jak skończyła? Oto kilka jego refleksji. Pochodzą one z książki „Modzelewski – Werblan. Polska Ludowa” i z wywiadów publikowanych na łamach PRZEGLĄDU, które znaleźć można też w książce „Modzelewski. Buntownik”. Plebejska potrzeba dokonania samosądu Robert Walenciak: Panie profesorze, był pan rzecznikiem Solidarności, mógł pan obserwować ją od środka. Co pan widział? Związek zawodowy? Ruch społeczny? Ruch, który rozbija PZPR? Karol Modzelewski: – To się zmieniało. Moim zdaniem to było pospolite ruszenie ludzi, którzy poczuli się suwerenni. Mówię o tych, z którymi miałem do czynienia bliżej, którzy zabierali głos, byli dla załóg, dla robotników – jak dziś się mówi – liderami opinii. R.W.: Pan też był liderem opinii. K.M.: – Ja byłem liderem opinii na wyższym szczeblu, ale to oni napędzali ten ruch, oni organizowali ruch związkowy. Znałem tych ludzi. Nagle coś w nich wstąpiło. To było wybicie się ludzi pozbawionych pewnego wymiaru samodzielności w życiu społecznym. Andrzej Werblan: Dla nich sprawy związkowe okazały się całkiem za małe. K.M.: – Oni traktowali to jako związek zawodowy, ale angażowali się w działanie, dlatego że chcieli zmiany. A.W.: Wojewodę chcieli zmienić. K.M.: – Chcieli, jak by to powiedzieć, chcieli się rządzić. A.W.: Przypuszczam, że chcieli być PZPR-em, tylko innym. K.M.: – Wzór partii, owszem, był istotny, dlatego że wyrażał się w tęsknocie do pewnego monolityzmu. A.W.: I do decydowania o wszystkim. K.M.: – Też… Ale jeśli pan już mnie pyta o zdanie, to raczej widziałbym inny wzór. Wprawdzie nie wiem, na ile opisy rewolucji rosyjskiej są trafne, ale to wyglądało jak ruch sowietów po prostu. Ruch rad. Solidarność wydobyła potencjał aktywności zbiorowej. R.W.: Panie profesorze, jak płynęła rzeka tej solidarnościowej rewolucji, to pan płynął razem z nią, czy próbował w jakąś stronę ją skierować? K.M.: – Miałem świadomość, którą mieli też doradcy, że jesteśmy w sytuacji śmiertelnego ryzyka, wszyscy. Że porozumienia sierpniowe i rozlewający się na całą Polskę ruch strajkowy doprowadziły do takiej sytuacji, w której dobrze by było, gdyby udało się ją zamrozić. W tym sensie, żeby niezależny ruch masowy, ruch robotniczy, bo to trudno nazwać tylko ruchem związkowym, mógł współistnieć z istniejącym systemem, przynajmniej z jego istotnymi częściami, które udałoby się zmieścić w Układzie Warszawskim. Nie w takim sensie, że występujemy z Układu Warszawskiego, tylko w sensie, że rządzi państwem partia, która ma zaufanie Moskwy, partia nie wtrąca się do spraw związkowych, a związek rządzi się sam. I trzeba tak przebudować państwo, żeby istnienie dwóch takich podmiotów go nie rozwaliło. Co do tego drugiego, że to wymaga przebudowy państwa, ta świadomość wynikała z przebiegu wydarzeń, więc ona we mnie się rodziła z czasem. Na początku to ja po prostu chciałem, żeby… R.W.: Żeby to funkcjonowało? K.M.: – Żeby ci ludzie zrozumieli, że istnieje pewna granica, poza którą żądanie zmian jest samobójcze. Ale musieli to zrozumieć sami organizatorzy związku. Te wszystkie Joanny d’Arc! Uważałem, że jak one tego nie zrozumieją, to nic z tego nie będzie. Bronek [Geremek], Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, o nich myślę, oni bali się tego samego, czego i ja się bałem. Ale oni nie wierzyli, że można tłumom wpoić świadomość zagrożenia i jakikolwiek realizm geopolityczny. (…) Więc oni mieli takie poczucie, że jesteśmy na tratwie, którą niesie wzburzony ludowy ocean. Ten ocean zmierza ku przepaści. Żeby odwrócić ten prąd ku przepaści, coś trzeba zrobić. No, co trzeba zrobić? Przecież nie możemy gadać do tego oceanu, bo to nic nie da. Ocean nas nie zrozumie. Musimy znaleźć kogoś, kto ten ocean poprowadzi. I to był Wałęsa. R.W.: Naturalny przywódca ludowy. K.M.: – W Solidarności, która była ruchem anarchicznym, chodzi mi o mechanizm społeczny, jednocześnie istniał pewien samorodny kult przywódcy. Nikt tego nie wykreował. Owszem, doradcy próbowali to wspierać, lecz nie oni ten kult stworzyli. Nie oni stworzyli Wałęsę, nie oni stworzyli kult Frasyniuka. Więc ich pomysł był taki, żeby mieć wpływ na ten