Nie zaprzyjaźniać się, pozostać z boku

Nie zaprzyjaźniać się, pozostać z boku

Pracownicy organizacji humanitarnych muszą być otwarci na świat, silni, odporni na stres, niezależni i skuteczni w działaniu

Julia* – pracownica organizacji humanitarnej w Syrii

Iloma językami mówisz?
– Dziewięcioma. Polski – wiadomo. Angielski i francuski ze szkoły, niemiecki ze studiów, włoski, bo mi się podobał, hiszpański również ze studiów, serbski, ponieważ przez jakiś czas tam mieszkałam, do tego portugalski oraz arabski i jego dialekty. Nawiasem mówiąc, język arabski uczony w szkołach jest tylko bazą – w poszczególnych regionach ludność posługuje się dialektami i trzeba trochę czasu, żeby z nimi się oswoić. W tej chwili uczę się rosyjskiego.

Przez dłuższy czas pracowałaś na Lesbos jako tłumaczka w dużej organizacji humanitarnej. Teraz jesteś na misji w Syrii z ramienia innej organizacji. Dlaczego Syria?
– Po powrocie z Grecji zgłosiłam swoją kandydaturę do organizacji, w której obecnie pracuję. Kiedy po rozmowach i egzaminach językowych okazało się, że spełniam wymagania, zaproponowano mi jako pierwszą misję pracę w Homs. Takie są zasady funkcjonowania organizacji i należy im się podporządkować.

Po ukończeniu studiów, w tym renomowanej Akademii Dyplomatycznej w Wiedniu, znajomość języków zaprowadziła cię na Lesbos, gdzie tłumaczyłaś historie imigrantów.
– To nie była praca tłumacza, ale stanowisko mediatora kulturalnego, stworzone na potrzeby organizacji humanitarnych. Nie chodziło przy tym o rozwiązywanie konfliktów, tylko o pomoc przy rozwiązywaniu różnego rodzaju problemów – medycznych, ale przy okazji również życiowych.

Tłumaczyłaś wtedy przerażające opowieści o gwałtach i przemocy. Jak dawałaś sobie z tym radę?
– Na Lesbos mieszkają tymczasowo imigranci z całego świata, wielu pochodzi z krajów afrykańskich, np. z Konga. Ich opowieści były bardzo różne, ponieważ wśród pacjentów byli także mężczyźni i dzieci. Rzeczywiście historie ich życia były często tragiczne. W trakcie treningu w organizacjach humanitarnych uczy się nas jednak zachowania niezbędnego dystansu, tzw. suchej empatii – chodzi o to, aby lekarze i pracownicy sami nie popadli w depresję, żeby nie zdruzgotały ich nieszczęścia, z którymi się stykają. Dlatego powtarza się nam, żeby nie zaprzyjaźniać się z beneficjentami, nikogo nie wyróżniać, pozostać z boku. Ja również starałam się więc być neutralna.

W Serbii z kolei koordynowałam cały zespół tłumaczy, siłą rzeczy miałam więc mniej kontaktu z uchodźcami.

Czy są osoby, które nie wytrzymują presji i odpadają?
– Być może, ale osobiście z nimi się nie zetknęłam. Aby tego uniknąć niektóre organizacje opracowały specyficzny system urlopów – co kilka tygodni musimy odpoczywać, żeby odreagować. Poza tym już sama rekrutacja nastawiona jest na wyłowienie specyficznego profilu przyszłych współpracowników: muszą to być osoby otwarte na świat, silne, stabilne pod względem emocjonalnym, odporne na stres, nieprzywiązujące się zbyt łatwo, niezależne i skuteczne w działaniu. To oczywiście również kwestia doświadczenia, ale przede wszystkim odpowiednich predyspozycji psychicznych. Widocznie przynajmniej częściowo do takich odpornych osób się zaliczam, ponieważ codzienne wysłuchiwanie strasznych historii nie wywołało u mnie jakiejś wyjątkowej traumy. Być może dlatego,
że kierujemy się dopracowanymi w najdrobniejszych szczegółach procedurami. Mamy także zapewnioną pomoc psychologiczną.

W Syrii również stykasz się z ofiarami wojny.
– Charakter mojej pracy jest zupełnie inny, ale oczywiście ma bezpośredni związek z działaniami wojennymi. Moja organizacja na całym świecie zajmuje się m.in. poszukiwaniem zaginionych. Rejestrujemy tego typu przypadki. Tylko tyle mogę powiedzieć.

Pracujesz w Homs, mieście praktycznie zmiecionym z powierzchni ziemi w trakcie walk syryjskich sił rządowych z ugrupowaniami opozycji. Jak można żyć i pracować w gruzach?
– Miasto rzeczywiście zostało częściowo zniszczone, ale powróciło do niego życie – człowiek potrafi je tchnąć nawet w ruiny. Nasza grupa ma zapewnioną podstawową infrastrukturę życiową – czuwa nad tym organizacja. Życie w Homs jest więc możliwe.

Jak to zmieniło twoje spojrzenie na człowieka i problem imigracji? W Polsce sprawa imigrantów pozostaje bardzo nagłośniona, a opinia społeczna odnosi się do nich zdecydowanie niechętnie.
– Spojrzenie z punktu widzenia Europy jest nastawione na zagrożenie. Jest to podejście całkowicie nierealistyczne, ponieważ w dzisiejszym świecie nie będziemy mogli uniknąć ruchów migracyjnych – każdy człowiek szuka przecież bezpieczeństwa. Nie zapominajmy jednak, że podejmowane środki – mury, zasieki, kontrole – powodują, że migracja staje się niebezpieczeństwem samym w sobie. Ludzie uciekają od bomb czy walk po to, żeby ginąć na przepełnionych łodziach czy wpadać w ręce przemytników. Nawiasem mówiąc, Europa przyjęła bardzo mały procent uchodźców. Najwięcej jest ich w Turcji, Jordanii, Libanie, w krajach afrykańskich. Ucieka się bowiem z reguły jak najbliżej, tam gdzie panuje względny spokój. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja uchodźców jest nie do pozazdroszczenia – powinni pamiętać o tym ci, którzy ich demonizują. Organizacje humanitarne nie zajmują się jednak kontekstem politycznym – tym, czy ci ludzie powinni tu być, czy nie, jakie mają problemy życiowe i jaka przyszłość ich czeka. Dostarczają doraźnej pomocy – za każdym razem mamy przed sobą konkretnego człowieka, który ma konkretny problem i staramy mu się pomóc.

Zetknęłaś się z przedstawicielami różnych kultur. Co one wniosły do twojego życia? Co nas łączy?
– Za każdym razem uderza mnie wspólnota potrzeb i odczuć. Każdy człowiek, z jakiegokolwiek kraju czy grupy etnicznej, odczuwa potrzebę bezpieczeństwa, miłości, akceptacji. Kobiety z Syrii czy z Niemiec, które straciły dziecko, cierpią tak samo. To cierpienie może się wyrażać w inny sposób, w innym języku kulturowym czy pojęciowym, ale na najbardziej podstawowym poziomie jego natura pozostaje ta sama, wspólna dla całego rodzaju ludzkiego. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni, choć oczywiście pochodzenie oraz system wychowania kształtują nas w określony sposób. Pod warstwą będącą efektem określonej kultury grupy czy narodu, wychowania czy indywidualnych wzorców rozciąga się jednak płaszczyzna uniwersalnych wartości. Dzięki temu możemy się zrozumieć, niezależnie od języka, jakim się posługujemy – nasze doświadczenia, dążenia, marzenia są w gruncie rzeczy identyczne.

Czego nauczyła cię praca z uchodźcami?
– Pokory. Kiedy spotyka się ludzi, którzy tyle przeszli i których nic nie złamało, nawet cierpienia wydawałoby się nie do zniesienia, którzy mają w sobie jakąś niezwykłą siłę, oczywiście przewartościowuje się własne priorytety i zmienia własne spojrzenie na życie. Wbrew temu, co się mówi, ci ludzie niosą nadzieję.

Od 18. roku życia nie mieszkasz praktycznie w Polsce. Odwiedzasz jednak regularnie rodzinę. Polska pozostaje dla ciebie wciąż punktem odniesienia?
– Wyjechałam najpierw na studia, następnie na drugie studia, a jeszcze później okazało się, że możliwości pracy poza Polską są w moim przypadku o wiele bardziej interesujące. Regularnie wracam jednak do Łodzi, gdzie mieszka moja mama, przez kilka miesięcy nawet tu pracowałam, ale prowadzenie przez telefon rachunkowości po francusku nie dawało mi specjalnej satysfakcji. Co zabawne, spotkana przypadkowo w Łodzi osoba bardzo się dziwiła, że znowu chcę jechać na misję humanitarną – jej zdaniem z moją znajomością języków mogłam z łatwością złapać kontrakt w korporacji! Mówiąc poważnie – nie wiem właściwie, gdzie mieszkam. Mieszkam tam, gdzie właśnie jestem – to mi bardzo odpowiada. Takich jak ja są tysiące, a może nawet miliony – pochodzą z jednego kraju, mieszkają w innym lub też ciągle są w drodze, ich partner czy partnerka zaś mieszka jeszcze gdzie indziej. Nowoczesne technologie komunikacyjne sprawiły, że nie ma już granic. Świat stoi dla nas otworem. W tym kontekście pytanie „gdzie mieszkasz?” staje się przestarzałe.

Zawsze fascynowały cię podróże. Można powiedzieć, że przecierałaś szlaki – jako młoda dziewczyna jeździłaś w miejsca, gdzie nie spotykało się raczej samotnych kobiet – myślę o Jemenie, Iranie czy Ameryce Łacińskiej. Przez dłuższy czas mieszkałaś w Egipcie. W Gwatemali spałaś w namiocie. Nigdy się nie bałaś?
– Nie myślałam o tym, że mogę się bać – może dlatego nigdy nie miałam problemów, nawet w Jemenie czy w innych krajach arabskich. Natomiast Ameryka Łacińska nie jest szczególnie niebezpieczna, mimo że tyle pisze się o przemocy, chociażby w Meksyku. To jednak prawda, że zawsze ciągnęło mnie w rejony, gdzie nie dotarła jeszcze masowa turystyka. Moje podróże to podróże do ludzi – interesuje mnie, gdzie mieszkają, jak żyją, o czym myślą. Zawsze szukam kontaktów. Kiedy mówi się językiem danego kraju, jest to dużo prostsze, mieszkańcy łatwiej nas akceptują, przestajemy być intruzami, stajemy się częścią wspólnoty. Nigdy nie zastanawiałam się specjalnie nad kwestią bezpieczeństwa – dopiero dzisiaj, kiedy pracuję dla organizacji, w której istnieją liczne obostrzenia w zakresie poruszania się, zdaję sobie sprawę z tego, że rzeczywiście są miejsca, w które lepiej się nie zapuszczać. Przedtem po prostu zakładałam, że będzie dobrze. I było. Poza tym lubię podróżować sama – na dłuższą metę towarzystwo mnie po prostu męczy. Mogę wytrzymać z kimś przez kilka dni, ale po prostu nie wyobrażam sobie dłuższego przemieszczania się z inną osobą. Czy z grupą!

Czy z twoim wykształceniem nie kusiła cię praca w dyplomacji?
– Owszem, był taki moment. Zdawałam nawet egzaminy do polskiego MSZ, ale nie zostałam zaakceptowana. Wtedy odebrałam to jako porażkę, ale dziś już tego nie żałuję – nie muszę się zajmować polityką, a organizacja, dla której pracuję, jest neutralna. Bardzo mi to odpowiada – doceniam możliwość pracy z ludźmi, którzy pragną, żeby innym było lepiej, i na własną, niewielką skalę próbują coś zmienić.

Kim są?
– Wywodzą się z różnych środowisk. Ludzie coraz bardziej mają dość wyścigu szczurów i pragną nadać sens swojemu życiu. Szukają go w pracy w organizacjach humanitarnych czy w stowarzyszeniach niosących pomoc innym. Jest ich coraz wiecej. Mogą to być osoby samotne, ale również takie, które mają rodziny. Wbrew myślowym schematom nie wszyscy pracownicy organizacji humanitarnych są też młodzi – niektórzy należą do grupy 50+ a nawet 60+. Są wśród nich księgowi, architekci, dyrektorzy przedsiębiorstw, lekarze. Często pochodzą z rodzin dyplomatów i jako dzieci często zmieniali miejsce zamieszkania. Ogólnie biorąc, ludzie coraz częściej podróżują, stykają się więc z nieszczęściami, biedą. To im daje do myślenia.

Dużo się mówi teraz o maczyzmie i szykanowaniu kobiet w środowisku zawodowym. Czy sama zetknęłaś się z tym zjawiskiem?
– Osobiście niczego takiego nie doświadczyłam, chociaż muszę przyznać, że nasłuchałam się tego typu opowieści. Dotyczyły jednak sytuacji, które wydarzyły się kilka czy kilkanaście lat temu. Ja sama nie padłam ofiarą jakiejkolwiek dyskryminacji jako kobieta. Wręcz przeciwnie, odniosłam wrażenie, że w organizacjach humanitarnych kobiety są wręcz wyróżniane: zajmują sporo odpowiedzialnych stanowisk. Zaszła więc radykalna zmiana.

A gdzie widzisz się za kilka czy kilkanaście lat?
– Nie mam pojęcia. To nie ode mnie zależy – jeśli będę dalej pracować w tej organizacji, będzie to zależało od moich kolejnych misji. Ale nie sądzę, że mogłabym gdzieś zamieszkać na dłużej, gdzieś osiąść. Nigdy nie przywiązywałam się do miejsc.

A do ludzi?
– Od wielu lat regularnie rozstaję się z bliskimi mi ludźmi w kolejnych krajach. Pożegnania są trudne, ponieważ mamy bardzo mało czasu, nawiązujemy ze sobą bardzo silną więź. Z reguły utrzymujemy jednak ze sobą regularne kontakty – pula międzynarodowych pracowników organizacji humanitarnych jest ograniczona, spotykamy się więc na kolejnych misjach. Stanowi to dla mnie pewien problem, ale powtarzam sobie, że żyję w świecie nomadów. Ten świat ma jednak pewne stałe punkty – to Łódź i inne miasta, w których mieszkałam i do dziś mam w nich przyjaciół i znajomych. Ale to też się zmienia – mój bliski przyjaciel z Lizbony zamierza na przykład przenieść się do Chin…

* Ze względu na wymogi bezpieczeństwa nie możemy podać nazwiska rozmówczyni i niektórych danych.

Fot. Anadolu Agency/East News

Wydanie: 2019, 34/2019

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy