Zrobieni w balona

Zrobieni w balona

Obiektów zestrzelonych nad USA nie wysłali obcy. Głos w sprawie zabrał nawet Biały Dom

Słowa pilota z udostępnionej korespondencji radiowej brzmiały jak w filmie science fiction. „Balonem bym tego nie nazwał. Nie wiem czym. Widzę to na własne oczy. Wygląda na coś…”, skonfundowany lotnik zawiesił głos. „Jakiś przedmiot, taki rozdęty… Trudno powiedzieć jaki. Jest dość mały”, opisywał siedzący za sterami myśliwca F-16 Amerykanin. Chwilę później – zgodnie z rozkazem – posłał w stronę „rozdętego czegoś” rakietę. Tego samego dnia, w niedzielę 12 lutego br., Pentagon poinformował o zestrzeleniu czwartego obiektu latającego, licząc od początku miesiąca, który wdarł się w przestrzeń powietrzną USA. Do zdarzenia doszło nad jeziorem Huron (na granicy z Kanadą). Cel, jak wynika z oficjalnego komunikatu, poruszał się na wysokości ponad 6 km. Miał „ośmiokątną strukturę ze zwisającymi sznurkami, ale bez dostrzegalnego ładunku”. Wykryto go wcześniej, nad Montaną, i uznano za zagrożenie dla ruchu lotniczego – stąd decyzja o zestrzeleniu.

Ziemianie odetchnęli

Amerykański internet – a za nim sieci społecznościowe na całym świecie – spuchł od domysłów i teorii spiskowych. Spośród szalonych spekulacji największą popularnością cieszyły się twierdzenia o rychłej inwazji obcych. Tylko pierwszy strącony obiekt władze Stanów Zjednoczonych uznały za chiński balon szpiegowski – pochodzenie reszty pozostawało tajemnicą. Lapidarny komunikat sił powietrznych USA – „nie wiemy, co to jest” – dolał oliwy do ognia. „Rząd próbuje coś ukryć!”, ostrzegano się głównie na Twitterze, a panikarskie nastroje podkręcane były doniesieniami o kolejnych „dziwnych balonach” obserwowanych w innych krajach (co ostatecznie w miażdżącej większości okazało się wyssanymi z palca bzdurami). W tej narracji trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii nie było przypadkowe – wywołali je obcy, testując możliwości własnej technologii militarnej przed generalnym uderzeniem. Co ciekawe, ów kataklizm nieco wcześniej tłumaczono próbami „broni geofizycznej HAARP”, znajdującej się rzekomo w arsenale amerykańskiej armii.

Gorączkowe nastroje w sieci – podsycane przez część tradycyjnych mediów – zmusiły Waszyngton do reakcji. „Wiem, że pojawiły się pytania i obawy w tej sprawie, ale ostatnie zestrzelenia nie mają związku z obcymi czy pozaziemską aktywnością”, zapewniała 13 lutego na briefingu Karine Jean-Pierre, rzeczniczka Białego Domu.

Również John Kirby z Rady Bezpieczeństwa Narodowego przy amerykańskim prezydencie odniósł się do sytuacji: „Nie sądzę, by Amerykanie musieli się martwić o kosmitów w odniesieniu do tych statków. Kropka”. Dzień później wrócił do tematu. Powiedział, że nie ma wątpliwości co do chińskiego pochodzenia balonu zestrzelonego 4 lutego u wybrzeży Karoliny Południowej. A jeśli chodzi o trzy pozostałe obiekty, ostateczne wnioski będzie można wysnuć po wydobyciu szczątków spoczywających w zamrożonych wodach Oceanu Arktycznego, w górzystym Jukonie i na dnie jeziora Huron. „Ale wywiad jest zdania, że były to po prostu balony powiązane z jakimś komercyjnym celem. Na pewno nie należały do rządu USA i obecnie nic nie wskazuje na powiązanie z chińskim programem balonów szpiegowskich”. Ziemianie odetchnęli z ulgą.

Szok jak po Sputniku

Z sondażu Pew Research Center z 2021 r. wynika, że aż 65% Amerykanów wierzy w istnienie inteligentnego życia na innych planetach. Wedle badań YouGov z 2022 r. co trzeci obywatel USA (34%) uważa, że niezidentyfikowane obiekty latające (Unidentified Flying Object, UFO) to statki obcych. Szukając innych powodów opisanego wzmożenia, wskażmy działalność agencji rządowych i władz. Nie dalej jak w styczniu tego roku Wywiad Narodowy USA odtajnił raport poświęcony niezidentyfikowanym zjawiskom powietrznym (Unidentified Aerial Phenomena, UAP). Odnotowano w nim, że w latach 2004-2022 stwierdzono 510 przypadków obserwacji UAP, spośród których 171 uznano za wymagające dalszych analiz. W zeszłym roku, po raz pierwszy od półwiecza, w Kongresie doszło do wysłuchania publicznego w sprawie UAP. Świat obiegły wtedy informacje o 140 niezidentyfikowanych obiektach, z którymi zetknęli się amerykańscy piloci wojskowi w ciągu minionych 17 lat.

Temat UAP/UFO regularnie wraca do mediów głównego nurtu w Stanach. Jak pisze Peter Bergen, analityk bezpieczeństwa pracujący dla szacownej CNN, „Amerykanie mają prawo wiedzieć, dlaczego w naszej przestrzeni powietrznej latają obiekty, których Pentagon i społeczność wywiadowcza nie potrafią zidentyfikować”.

Jest jeszcze jedno wyjaśnienie nieco panikarskich nastrojów, będących następstwem wykrycia balonów – związane nie z kosmitami, ale z kosmosem. Wystrzelenie przez ZSRR Sputnika w 1957 r. wywołało w Stanach powszechny szok. Okazało się wówczas, że Rosjanie, których nie podejrzewano o możliwość zagrożenia „bezpiecznemu amerykańskiemu niebu”, wysłali w przestrzeń nad Ziemią aparat teoretycznie zdolny do przenoszenia ładunku jądrowego. „Jesteśmy odkryci i bezbronni!”, alarmowała prasa. W 2023 r. pojawiające się nagle balony – w dodatku jeden za drugim w dość krótkim czasie – zrodziły podobne obawy, demolując ponownie przekonanie o nienaruszalności „naszego nieba”.

Przekonanie naiwne, gdyż obiekty tego typu – przede wszystkim meteorologiczne, ale ich szpiegowskiego charakteru nie sposób wykluczyć bez dokładnego zbadania konkretnego urządzenia – nie uznają granic przestrzeni powietrznych. Wysyłane przez jeden kraj, wlatują, celowo bądź nie, nad inny – zwykle jednak tego nie widzimy. Balony obserwacyjne operują poza zasięgiem nieuzbrojonego oka, gdy mowa o szpiegowskich, jest to zwykle wysokość 30-35 km. Balon strącony 4 lutego z jakichś powodów zszedł na pułap o połowę niższy, więc dało się go zobaczyć. Kolejne trzy leciały jeszcze niżej, a w ich wykryciu pomogło – jak to ujął John Kirby – „większe wyczulenie radarów”, przestrojonych, gdy wędrujący nad Stanami „chińczyk” stał się narodową sensacją.

Bliżej i dłużej

„Chiński balon zestrzelony u wybrzeży Karoliny Południowej był częścią dużego programu obserwacji i nadzoru, który Chiny prowadzą od lat”, mówił kilka dni temu Pat Ryder, sekretarz prasowy Pentagonu. Zdaniem amerykańskich służb ów program obejmuje nie tylko USA, ale także ponad 40 krajów w basenie Morza Wschodniochińskiego i przede wszystkim Południowochińskiego, do którego Pekin rości sobie pretensje, uznając je za własne. Waszyngton zaś ma tam kilku bliskich sojuszników i „żywotne interesy”. Tylko dlaczego Chiny, dysponujące 250 systemami satelitarnymi, sięgają po tak archaiczne rozwiązanie?

Balony szpiegowały „od zawsze”. Amerykanie, nim wprowadzili do użytku wysokościowy samolot rozpoznawczy U-2 (w służbie od połowy lat 50. XX w. do dziś!), posyłali nad Związek Radziecki właśnie „dmuchanych szpiegów”. Kreml głośno protestował, a efekty wywiadowcze były marne – w tamtych czasach urządzenie musiało wrócić z informacją/trafić z nią w bezpieczny rejon, bo zdalny przesył dopiero raczkował. A że terytorium ZSRR było rozległe, USA ostatecznie porzuciły tę praktykę. Współczesne balony nadal cechuje podstawowa wada ich poprzedników – ograniczona sterowalność i podatność na wiatry. Lecz naszpikowane nowoczesną technologią – wyposażone w kamery, aparaturę rejestrującą aktywność radiową i telekomunikacyjną, jak również panele słoneczne, które umożliwiają długie funkcjonowanie tego sprzętu – mają zasadniczą przewagę nad satelitami. Są kilku-kilkunastokrotnie bliżej obserwowanych obiektów i mogą nad nimi przebywać dłużej, w efekcie pozwalają zobaczyć więcej.

A co chciał zobaczyć chiński balon nad USA? Sądząc po oficjalnych publikacjach ośrodków badawczych armii ChRL, balony świetnie się nadają do testowania obrony przeciwlotniczej potencjalnych przeciwników. Urządzenie może „indukować i mobilizować systemy defensywne, stwarzając warunki do realizacji rozpoznania elektronicznego, oceny zdolności wczesnego ostrzegania systemów obrony powietrznej i zdolności reagowania operacyjnego”. Tyle teorii. Balon zestrzelony 4 lutego wcześniej leciał m.in. nad Montaną, gdzie znajdują się baza lotnicza i wyrzutnie międzykontynentalnych pocisków balistycznych, stanowiących element amerykańskiej triady nuklearnej.

Incydent nad wyspą Hajnan

Chiny nie wyparły się pierwszego strąconego balonu. Pekin zapewnił, że to aparat meteorologiczny, który niefortunnie „wyrwał się” nad USA. Amerykańską reakcję określił zaś mianem nieadekwatnej. Nieco ponad tydzień po incydencie Wang Wenbin, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych ChRL, oskarżył z kolei Stany Zjednoczone o naruszenie chińskiej przestrzeni powietrznej – także przy użyciu balonu. Przy tej okazji nazwał USA „krajem numer jeden w zakresie szpiegowania i inwigilacji”.

„Amerykańskie okręty i samoloty prowadzą częste rozpoznanie Chin – twierdził Wenbin. – Na samym Morzu Południowochińskim doszło do 657 takich przypadków w zeszłym roku i 64 w styczniu 2023 r. Takie zachowanie podważa bezpieczeństwo naszego kraju oraz pokój i stabilność w regionie”.

Po tej deklaracji Wenbin wrócił do kwestii balonów. „W ubiegłym roku ponad dziesięć razy przeleciały nad chińską przestrzenią powietrzną bez naszego zezwolenia. Stany Zjednoczone muszą zastanowić się nad własnym zachowaniem i zmienić kurs, zamiast atakować innych i podsycać konfrontację”, grzmiał rzecznik MSZ. Do tych słów błyskawicznie odniósł się John Kirby. „Absolutnie nie jest to prawdą”, zapewnił.

Ale Amerykanie swoje za uszami mają. Deklaracje dyplomatyczne nie zmienią faktu, że prowadzą wokół Chin własne operacje szpiegowsko-rozpoznawcze. W kwietniu 2001 r. jedna z takich akcji zmieniła się w poważny kryzys. Wyspa Hajnan to silnie zmilitaryzowana prowincja Chin, znajdują się na niej bazy morskie i lotnicze. Amerykańskie samoloty zwiadowcze EP-3 Orion pojawiały się w okolicy na tyle często, że Chińczycy postanowili się bronić. I podrywali w powietrze myśliwce, by te przeganiały oriony. Podczas jednego z takich manewrów chiński J-8 podleciał za blisko i został zassany przez wiry wytwarzane przez śmigła EP-3. Łopaty uszkodziły myśliwiec na tyle poważnie, że maszyna wpadła do oceanu. Pilota nigdy nie odnaleziono.

W zderzeniu ucierpiał też EP-3. Jak wynika z relacji zamieszczonej sześć lat temu w serwisie The Intercept, orion obrócił się do góry nogami i zaczął gwałtownie spadać. Dziury w kadłubie wywołały nagłą dekompresję, która pogłębiła chaos na pokładzie. „Spadaliśmy jak kamień. Wszyscy byliśmy przekonani, że zaraz zginiemy”, opowiadał jeden z członków załogi.

Pilotom udało się ustabilizować samolot, ale przekonani, że nie zdołają wrócić na Okinawę, postanowili lądować na Hajnanie. Chińczycy aresztowali załogę na 11 dni; wojskowych zwolniono dopiero po oficjalnych przeprosinach Departamentu Stanu. Samolot zwrócono zaś po dwóch miesiącach i wnikliwym przebadaniu jego zawartości. Kilka lat później okazało się, że załoga oriona nie zniszczyła aparatury używanej do szpiegowania, nie pozbyła się też tajnych ksiąg i dokumentów. Chińczycy zyskali m.in. dostęp do oprogramowania analizującego zaszyfrowane sygnały ich wojska, kody do odbiorników GPS i kompletne informacje na temat stacji radarowych we wszystkich krajach NATO. Była to kompromitująca wpadka amerykańskiej marynarki i zarazem dowód na szeroko zakrojone szpiegowanie Chin.

Tyle że w tej materii Amerykanów cechuje moralność Kalego – gdy ich szpiegują, to źle, gdy oni szpiegują, „to już zupełnie inna sprawa”.

m.ogdowski@tygodnikprzeglad.pl

Fot. US Navy

Wydanie: 08/2023, 2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy