Agnieszka nikomu nie mówiła o śmierci

Agnieszka nikomu nie mówiła o śmierci

Umarła, gdy ją karmiłem DWIE SKAŁY – Tam są takie dwie skały, one zawsze dają cień – Agnieszka powiedziała to bardzo słabym głosem. Chciała powiedzieć coś więcej, ale lekarka z hospicjum domowego, którą poinformowaliśmy o naszym pomyśle, pogłaskała ją tylko po ręce. Był początek maja 2022 r. Zaczynał się piąty rok choroby nowotworowej mojej żony. Wiedzieliśmy, że walkę przegrała. 28 kwietnia Agnieszka miała ostatnią wizytę w klinice. Nikt już niczego nie ukrywał. Jej stan – niemal całkowita bezwładność kończyn, potworne wychudzenie i osłabienie – to nie był wynik zastosowanej „terapii ostatniej szansy”. Rak zaatakował cały organizm. Koniec mógł nastąpić w każdej chwili. Wtedy wpadłem na pomysł: wynajmiemy kampera i pojedziemy do nas na Sycylię. „Do nas”, bo w miasteczku Tusa na północy wyspy mieliśmy mały domek, kupiony z myślą o tym, że spędzimy tam starość. Kamper, bo lot samolotem był wykluczony ze względu na ciężki stan Agnieszki. Mogła jechać tylko w miarę wygodnie, leżąc na łóżku, ze swobodnym dostępem, tak by nie było problemu z podawaniem lekarstw, głównie morfiny w coraz większych dawkach. Ale wtedy, gdy mówiła o „dwóch skałach”, czyli plaży w Castel di Tusa, 4 km poniżej naszego domu, jeszcze nie brała morfiny. Pierwsze dawki zaczęły się dwa dni później. Pomysł wyjazdu był mój, ale to Agnieszka dopilnowała, żebyśmy pojechali. Na początku nie sądziłem, że będzie chciała. Wyjazd stał się jednak jedyną rzeczą, która ją interesowała. Chciała wyjechać zaraz, nawet wiedząc, że może nie dojechać i że na pewno jedzie tam, by umrzeć. Pojechaliśmy. Podróż trwała od 13 do 17 maja. 25 maja po godzinie 18 Agnieszka zmarła. Zdążyła zobaczyć „swoją” plażę i dwie skały; umierała, patrząc na góry i morze widoczne z balkonu. Przed śmiercią powiedziała, że jest szczęśliwa. Nie czuła, że umiera. Jestem tego pewien. Umarła, gdy ją karmiłem. Po prostu nie przełknęła ostatniej porcji zupy. Kilka dni później oglądałem „Tatarak”, jeden z ostatnich filmów Andrzeja Wajdy. Główna linia fabuły – ekranizacja noweli Iwaszkiewicza – przeplata się z opowieścią Krystyny Jandy, odtwórczyni głównej roli, o tym, jak w trakcie kręcenia tego filmu umierał na raka jej mąż, Edward Kłosiński. Też zmarł podczas posiłku, między jedną a drugą łyżką wody. Więc może to tak właśnie bywa. Kiedy na przełomie 2017 i 2018 r. moja żona zaczęła chorować, postanowiłem pisać dziennik. Nie pierwszy raz. Poprzednich kilka prób kończyło się na zapiskach z jednego, góra dwóch tygodni. Potem dziennik szedł w kąt razem ze wszystkimi postanowieniami. Tak było i tym razem. Skończyło się na kupieniu ładnego brulionu i zapiskach z paru dni. Swoją drogą dziwne, że człowiek, który żyje z systematycznego pisania, nie jest w stanie znaleźć w sobie tyle dyscypliny, by odnotowywać każdy dzień w jednym choćby zdaniu. Nie do publikacji, ale dla wspomnień albo dla dzieci czy wnuków. Marzyłem, by mieć coś takiego po swoich dziadkach lub rodzicach. Sam nie zdołałem nigdy wytrwać nawet miesiąca. Teraz, gdy Agnieszka nie żyje, tym bardziej było mi żal. Ale przecież można uratować te wspomnienia. W telefonie mam ponad 3 tys. zdjęć, swoisty fotodziennik sięgający 2015 r. Pomyślałem: pójdę śladem tych fotografii, znajdę te, które przypominają nasze chwile, nasze godziny, zmagania i wszystko to, co obok nich się działo. Znajdę i każde z tych zdjęć opiszę. Już w trakcie przeglądania myślałem, że jakoś ocalę pamięć o Agnieszce. Kim była, kim była dla mnie. Nie wiedziałem jeszcze, że to pisanie pomoże mi przeżyć. ŚWIETLIK „Światło wytwarzane przez świetlika świętojańskiego powstaje w wyniku chemiluminescencji dzięki enzymowi lucyferazie. Świetliki mogą dowolnie światło »włączać i wyłączać«. Światłu, które wytwarzają, nie towarzyszy ciepło, a więc ciało chrząszcza nie ulega nagrzaniu”. Tyle Wikipedia. Dwa dni po śmierci Agnieszki, w środku nocy, zjechałem na plażę w Castel di Tusa, w to samo miejsce, w którym 17 maja staliśmy kamperem. Patrzyłem w górę, w gwiazdy, prosząc o znak. Na niebie nic się nie działo. Gwiazdy nieruchome, żadnej spadającej, nawet żadnych świateł samolotu. Długo tak patrzyłem, w końcu spuściłem głowę i odwróciłem się plecami do brzegu. Wtedy w trawie, kilka metrów przed sobą, zobaczyłem białe, bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2023, 2023

Kategorie: Książki