Amy

Amy

Skoro była piękna, młoda, utalentowana i młodo umarła – pośmiertną sławę miała po prostu w pakiecie. Tym bardziej że była już sławna za życia: tabloidy pokochały ją za alkohol, narkotyki, ponure wybory miłosne i dziecięcą niewinność, która sprawiała, że brnęła we wszystko z błyszczącymi oczami. Nie była cyniczna, nie reżyserowała niczego. Pod jej uśmiechem nic się nie kryło. Żydowska dziewczynka, która przeniosła się do londyńskiego Camden i źle się zakochała, stała się bohaterką swojej epoki i bajek, które opowiada się nastolatkom ku przestrodze. „Nie baw się brzydko trawką, bo skończysz jak Amy”.
Film „Amy” ma w Polsce tak dobry marketing, że po prostu nie mógł się okazać ambitnym dokumentem analizującym w przenikliwy sposób mechanizmy mediów, dysfunkcyjne cechy sławy i pełne niuansów rozpoznania egzystencjalne. Słusznie zauważono w nim potencjał komercyjny. Rzeczywiście – to raczej kino głównego nurtu, grające na naszych emocjach, nieco manipulanckie, raczej stawiające tezy, niż zadające pytania. Oto dupkowaty, przystojny nierób o niskim głosie – mister Black – wciąga Amy w heroinę i demoralizuje. Pazerny ojciec zaś żeruje na jej sławie i forsie, aż wreszcie bezmyślnie pozwala jej się staczać coraz niżej i niżej, jedynie dlatego, że brakuje mu inteligencji i współczucia. Wredni komicy zaś naśmiewają się w telewizji z jej uzależnień – co za hieny! Wycięte z kontekstu sceny z komikami podśmiewającymi się z piosenkarki w swoich programach to szczyt złego smaku. A co mają robić komicy? Amerykańska publiczność jest przyzwyczajona do niecenzurowanych, śmiałych wypowiedzi satyrycznych, w których zwyczajowo zawiesza się na kołku poprawność polityczną.
Wszystko jest w cudzysłowie, jedziemy po bandzie, mielimy popkulturę i jesteśmy bezwzględni, ale to tylko żart. Wystarczy sprawdzić, jak wyglądają telewizyjne urodziny gwiazd, na które zapraszani są komicy. Tu nie ma litości. Żartuje się ze wszystkiego: wzrostu, nazwiska, pochodzenia, mrocznej przeszłości, złych zwyczajów itd. W polskich klubach standupy – komediowe monologi przed publicznością – nie są ani tak bezkompromisowe, ani tak popularne jak w Stanach. Zestawienie zdjęć skacowanej lub naćpanej, zagubionej i śmiertelnie zmęczonej piosenkarki z ponurą muzyczką, łzawymi wypowiedziami jej koleżanek i ujęciami komików to taniocha. Ale nie sposób do końca oprzeć się tej historii o sympatycznej dziewczynie, która umiała kochać, była bezpretensjonalna i szczera, a jej głównym pragnieniem było śpiewać w małych klubach jazzowych.
Oczywiście muszą nas wzruszyć (i wzruszają) te wszystkie prywatne nagrania z samochodu, kiedy zaspana na tylnym siedzeniu uśmiecha się jak dziecko, i zdjęcia, na których stoi zadowolona z przyjaciółkami w londyńskim mieszkaniu, u progu kariery. Ale tak to wygląda, kiedy sięga się głęboko w cudze życie i patrzy z perspektywy tragicznej śmierci. Taki zabieg dramaturgiczny ma nam uświadomić, że „taka była słodka i niewinna – to wszystko mogło przecież skończyć się inaczej”. Więc myślimy od razu dużymi słowami, takimi jak „los”, „nieszczęście”, „zły przypadek”, albo co gorsza „przeznaczenie”. Krótko mówiąc, dokument nastraja nas grafomańsko i ostatecznie czujemy się wyrolowani. Ale i tak warto pójść na „Amy” do kina, choćby po to, żeby zobaczyć, jak nagrywała piosenki, posłuchać jej unplugged, obejrzeć pierwsze poważne przesłuchanie. Bo – i to nie ulega wątpliwości – była jedną z najbardziej charyzmatycznych kobiet naszych czasów i świeciła mocniej niż cały pieprzony Londyn.
Na tegorocznym festiwalu Nowe Horyzonty pokazano w tym roku inny ważny dokument muzyczny – film o Kurcie Cobainie, wokaliście Nirvany, którego sporo łączyło z Amy: talent, charyzma, specyficzny rodzaj utrzymanej do końca niewinności i słabość do heroiny. Tu też mogliśmy obejrzeć zdjęcia kilkuletniego Kurta, blond psotnika machającego do obiektywu kamery. A jednak był to przede wszystkim film o sztuce – niespokojnej, twórczej osobowości młodego artysty. Bez tabloidowych emocji, szantażu emocjonalnego i tez o złych ludziach, którzy byli wszystkiemu winni.

Wydanie: 2015, 34/2015

Kategorie: Agnieszka Wolny-Hamkało

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy