Proletariat nie istnieje, klasa robotnicza przestała być klasą, pracownicy najemni dzielą się na bardzo biednych i bogatych, zaś lud, o ile możemy porozumieć się, co przez lud należy rozumieć, jest konserwatywny. Partię socjaldemokratyczne utraciły swoją odwieczną bazę społeczną. Stały się partiami klasy średniej. Mit rewolucyjny skompromitował się, idea postępu, jedna z „wielkich narracji” dwóch czy trzech minionych wieków rozwiała się w atmosferze postmodernizmu. Nie ma już tych płodnych idei ośrodkowych, które inspirowały programy naprawy świata i stawiały lewicę w jej mniemaniu w awangardzie historii. Nie są to oczywiście najnowsze wiadomości. Już co najmniej od ćwierćwieku nie są najnowsze. Podział na lewicę i prawicę przeniósł się na teren kultury i obyczajowości, a raczej tam pozostał i się pogłębił, bo był zawsze. Lewica w kulturze głosi ideę wyzwolenia od wszystkiego, co ograniczało spontaniczność i popędy i w miejsce starych mechanizmów tłumienia wprowadza nowe zakazy – zmienną i powierzchowną poprawność polityczną. Głównym celem jej głośnych manifestacji i cichych podchodów jest osłabienie tego, co freudyści nazwali Super Ego: uwewnętrznionego systemu norm, zakazów, nakazów. Idea wyzwolenia w tym znaczeniu nie jest ludowa, ani robotnicza, lecz mieszczańska. Słusznie twierdzili marksiści, że robotnik nie ma kompleksu Edypa. Niewielkie on odniesie korzyści z wyzwolenia od inhibicji, odrzucenia seksualnego tabu czy liberalnego upolitycznienia orientacji seksualnych. Polska lewica, a myślę tu o SLD, bo innej nie widzę bez szkieł bardzo powiększających, wycofała się z konfliktu, który raczej nie dawał jej wiele szans na zwycięstwo, ale gwarantował przyzwoite trwanie i niemałe wpływy społeczne (myślę o konflikcie postkomunizm-postsolidarność) i zaczęła naśladować lewicowe partie mieszczańskie, lewicę kawiorową. Podział na lewicę i prawicę ma dziś w Polsce bardzo podrzędne znaczenie i sytuuje się w sferze nieważkości. Nie pokrywa się z najważniejszym, najostrzejszym konfliktem, utrzymującym społeczeństwo w stanie zimnej wojny domowej. Konflikt główny rozgrywa się między „postkomunizmem” a postsolidarnością. Można z uzasadnieniem twierdzić, że jest przestarzały i że go być nie powinno. Ale on jest. Nie słabnie, lecz się zaostrza. Postsolidarność jest siłą restauracyjną przywracającą stosunki przedwojenne: kapitalizm, podziały klasowe, władzę kleru. Chodziliśmy do szkół i pamiętamy Restaurację, jaka zapanowała we Francji po rewolucji i panowaniu Napoleona. Ludwik XVIII utrzymywał restaurację w granicach mniej więcej umiarkowanych, co niezadowalało ultrasów, domagających się rozliczeń. Gdy po śmierci liberalnego konserwatysty Ludwika XVIII władzę objął mściwy i ograniczony Karol X, przywódca ultrasów, restaurację przedrewolucyjnych porządków zaczęto wprowadzać w sposób opresyjny. Zmobilizowało to liberalną opozycję, wybuchła rewolucja, król ultrasów musiał po raz drugi uciekać za granicę. W Polsce przeżywamy obecnie moment przypominający początek rządów Karola X i jego ultrasów. Różnica polega na tym, że nie istnieją siły liberalne zdolne się ultrasom przeciwstawić. Partia, która w obecnym podziale na „postkomunizm” i postsolidarność nie zajmuje wyraźnego miejsca, w polskiej polityce się nie liczy. Lewica oderwana od postkomunizmu nie ma żadnego ciężaru politycznego. Obóz postsolidarnościowy ma swoją lewicę i swoją prawicę, swoich europejczyków i swoich nacjonalistów, swoich oświeconych liberałów i swój ciemnogród, swoich nielicznych Żydów i licznych antysemitów, ale wszystkie nurty, frakcje i koterie łączą się solidarnie we wrogości do „postkomunizmu”. Aleksander Kwaśniewski w ciągu obu kadencji swojej prezydentury starał się, zgodnie z sensem pełnionego urzędu, stanąć ponad tym przepastnym i jałowym podziałem. Nie tylko dlatego, że gdyby utożsamiał się z obozem, który go wybrał, postsolidarność uniemożliwiłaby mu sprawowanie urzędu. Także wskutek swoich cech osobowościowych: postawy koncyliacyjnej i kompromisowej, nieskłonności do wyraźnego stawiania problemów, wreszcie ideologicznego indyferentyzmu. Prezydent zjednywał sobie społeczeństwo jako ten polityk, który rozładowuje napięcia i łagodzi konflikty. Jego niezmieniona postawa nie daje już tych rezultatów. Dlaczego? Wydaje się, że nie tyle pojednawczość prezydenta, co równowaga sił między „postkomunizmem” a postsolidarnocią dawała Polsce względny spokój wewnętrzny, nie pozwalając konfliktom wyjść poza bezpieczne granice. Z chwilą, gdy SLD znalazł się na granicy niebytu, postsolidarność radykalizuje swoje cele, zaostrza do nieprzytomności metody walki ze wszystkim, co jej się kojarzy z PRL, z instytucjami, ludźmi, a nawet rzeczami. Ponieważ postkomunistyczna strona uległa rozkładowi i jest bezsilna, Aleksander Kwaśniewski nie ma między kim mediować i jego rola polityczna w zadziwiającym stopniu osłabła. Kto by przewidział, że ten inteligentny polityk, z urzędu strażnik konstytucji,
Tagi:
Bronisław Łagowski









