Nowi mieszczanie – rozmowa z dr Pawłem Kubickim

Nowi mieszczanie – rozmowa z dr Pawłem Kubickim

Rewolucja 30-latków

Mówi pan o całym pokoleniu. To roczniki wyżu demograficznego?

– Nowi mieszczanie to przede wszystkim 30-, 40-latkowie, drugie, trzecie pokolenie migracji powojennych, co też pokrywa się z wielkim wyżem demograficznym powojennej Polski.

30-latkowie nadają ton ruchom miejskim?

– To prawda, ale także dlatego, że nasze miasta w ostatniej dekadzie dostały zastrzyk nowej energii, wiele młodych osób zostało wyssanych z szeroko rozumianej Polski lokalnej i trafiło do miast na skutek bumu edukacyjnego. Dekadę temu było w Polsce 2 mln studentów. Znakomita większość znalazła się we Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie czy Warszawie i tam została. To także pokolenie integracji europejskiej i Erasmusa, które poznało zachodnie miasta i teraz chce przeszczepiać na nasz grunt dobre praktyki.

Wiele osób, sam do nich należę, po krótszych lub dłuższych wyjazdach wróciło do kraju. Z konkretnymi wyobrażeniami – wywiezionymi z Dublina lub Londynu – tego, jak miasto może wyglądać i co się da w nim zrobić.
– Pewnie tak. Nowe polskie mieszczaństwo to roczniki wyżu demograficznego i bumu edukacyjnego, ale też ludzie, którzy jako pierwsi w pełni uczestniczyli w swobodzie przemieszczania się. Polska zawsze była krajem emigracyjnym, wyjeżdżało się z niej za pracą, ale jest istotna różnica pomiędzy wyjazdami zarobkowymi i zamykaniem się w etnicznym getcie a pełnym uczestnictwem w społeczności przyjmującej. Pokolenie, o którym mówimy, poznawało zagraniczne miasta na warunkach partnerskich. Nie tylko pracując, bo to też stypendia w ramach Erasmusa. A ogromną rolę w tym wszystkim odgrywają również tanie linie lotnicze.

Zmniejszają dystans?

– Niby banalna rzecz, ale proszę zobaczyć, jak to zmienia charakter podróży. Klasa średnia z przedmieść pojedzie do Egiptu lub Tunezji, bo musi się pochwalić, że była za granicą, ale tak naprawdę nie ma z tymi społeczeństwami żadnego kontaktu. Tymczasem podróżując np. Ryanairem, musimy sobie wszystko zorganizować: nocleg, transport, jedzenie. Poznajemy miejsca, do których jedziemy. I nagle okazuje się, że wysiadamy gdzieś z tramwaju, a chodnik jest równy. I co? Da się zrobić równy chodnik? No da się. To dlaczego tak nie może być u nas?

Nie wiem. Nigdy tego nie rozumiałem. Ale to nie tylko równe chodniki?

– Mój ulubiony przykład to lobbowanie za tym, żeby odzyskać miejskie trawniki dla ludzi. Do niedawna za deptanie trawy groziła grzywna do 1 tys. zł. Zniesiono to dopiero cztery lata temu. U nas nie było zwyczaju odpoczywania i piknikowania na miejskich skwerach. I nagle jechaliśmy do Londynu, a tam pierwsze, co widać, to ludzie, którzy właśnie tak robią. Można zobaczyć zarówno finansistę z City, który wychodzi z biurowca, gdzie obraca pieniędzmi często dorównującymi wartością polskiemu budżetowi, jak i biednego studenta, obaj z przyjemnością leżą na trawie w parku. Kwestią czasu było, kiedy to, co normalne tam, stanie się normalne u nas. I to zestaw takich drobnych rzeczy buduje miasto, pokazuje, że da się w nim dobrze żyć.

Równy chodnik, wykorzystywany trawnik, knajpa, targ, sklep, komunikacja miejska…

– Tego się uczymy, podróżując. Knajpa? Nagle okazuje się, że najlepiej rozwijają się te knajpy, którym nie chodzi o złapanie jednorazowego klienta, ale o zebranie grona „regularsów”. Trzeba więc serwować dobre jedzenie i parzyć smaczną kawę, a nie nastawiać się na jednorazowego frajera. Tę zmianę widać w lokalach, w których karmią. Niedawno w wielu miastach można było zjeść tylko najgorsze fast foody albo niby-włoską kuchnię, której dań nikt nie potrafił przyrządzić, za to makaron kosztował 40 zł. Teraz przybywa miejsc „pośrodku”. Takich, w których jada się codziennie, gdzie można mieć przyjemność ze spotkania z ludźmi.

No to co, że nie Szwajcaria

Knajpa tak, ale to też polityka – co świetnie było widać w czasie kampanii związanej z krakowskimi igrzyskami. „Starzy” politycy mówili wtedy: nie będzie referendum, bo to nie Szwajcaria. Odpowiedź brzmiała: no to co, że nie Szwajcaria? Ruchy miejskie nie boją się utopii. Mają ogromną wyobraźnię i oczekują, że ich pomysły po prostu będą realizowane.

– Moim zdaniem, to efekt rozbijania kompleksów, co też wiąże się z wyjazdami i podróżami. U nas często mówi się: „a na Zachodzie to…”, choć oczywiście nie ma żadnego zachodniego typu ideal­nego, bo miasta są tam bardzo różne. Ludzie, którzy tam jeżdżą, wyzbywają się tego kompleksu i widzą, że po pierwsze dystans wcale nie jest taki duży, a po drugie to, że jesteśmy trochę biedniejsi, wcale nie znaczy, że w naszych miastach ma się żyć gorzej. Czytałem kiedyś raport jakiejś firmy
Tutaj jednak dochodzi do konfliktu między tymi, którzy tego się nie boją, a tymi, którzy mówią, że tak było i musi być. Najwyraźniej widać to chyba na styku młodych ruchów miejskich oraz starego, partyjnego samorządu.

– Sprecyzujmy tylko jedną rzecz. W ruchach miejskich idzie młodość i są w nich ikoniczne młode postacie, ale ich trzon stanowi raczej średnie pokolenie. Jeżeli spojrzymy na Stowarzyszenie My-Poznaniacy, które wystartowało w wyborach samorządowych cztery lata temu i w stolicy Wielkopolski zdobyło 10%, to średnia wieku kandydatów wynosiła tam ok. 40-50 lat. Pokolenie wcale nie jest jednorodną grupą demograficzną, to raczej sposób myślenia wynikający ze wspólnoty doświadczeń. Ogromnym sukcesem ruchów miejskich jest to, że narzuciły język mówienia o mieście. Proszę spojrzeć na Kraków. Najważniejsza kwestia teraz to smog. On był zawsze, ale konkretne działania podejmuje się dopiero od niespełna dwóch lat. Wszystko dzięki grupce znajomych, która zrobiła fanpage na Facebooku i w ten sposób zmobilizowała ludzi. Podobnie działał Kraków Przeciw Igrzyskom. Wszystko to pokazuje, jak ruchy miejskie ze swoją świeżością spojrzenia na miasto i kreatywnością potrafią narzucać nowy język dyskusji.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2014, 48/2014

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy