Wpisy od Piotr Kuncewicz
Dla nałogowców fantasy
To jest chyba rodzaj nałogu czy uzależnienia. Przed snem czytam sobie do poduszki książki typu fantasy, bo w dzień naturalnie nie mam na to czasu. Jest tych książek przeraźliwie dużo i są one bardzo, bardzo grube – przeciętnie 600-700 stron. A tych tomów bywa także wiele. Mogę to zrozumieć, nie chodzi tu wyłącznie o względy komercyjne, chociaż pewnie to one przeważają. Ale skoro autor już stworzył swój świat, powymyślał bohaterów i zasady nimi kierujące, to mu nie spieszno do rozstania. Co prawda, są one do siebie
Najstarsze nazwy
Felieton o „Słowniku etymologicznym” Andrzeja Bańkowskiego spowodował, że zaczęli dzwonić do mnie czytelnicy, gdzie też go kupić można. Informuję więc wszystkich: ja kupiłem na Marszałkowskiej, w dawnym Juniorze, powinien być w każdej poważnej księgarni. A czy jest – nie mam pojęcia. Ale odniosłem z tego felietonu jeszcze jedną, nieoczekiwaną korzyść: pan Zbigniew Babik, językoznawca z Krakowa, przysłał mi swoje potężne dzieło pod tytułem „Najstarsza warstwa nazewnicza na ziemiach polskich w granicach wczesnośredniowiecznej słowiańszczyzny”. Boże, jak ja się na to rzuciłem! To jest właśnie
Dzikokonna
Tak ze 40 lat temu amerykański autor SF, Walter M. Miller Jr. napisał książkę „Kantyczka dla Leibowitza”. Ściślej mówiąc, napisał przedtem nowelę, bardzo zastanawiającą, którą potem przerobił na powieść. W tym utworze cywilizacja dawno zginęła, uczonych wymordowano, a szczątki wiedzy zakamuflowano w postaci świętych ksiąg. Sam Leibowitz był uczonym, a teraz trwa jego proces kanonizacyjny. Wreszcie czasy się dopełniają, przychodzi koniec świata, jednak przedtem, zgodnie z zapowiedzią, pojawia
W stronę chaosu
Mniej więcej 50 lat temu byłem przede wszystkim młodym poetą (jak dzisiaj to widzę, raczej nieświetnymi), który był pod wrażeniem syntetyczności swojego czasu. Mówiło się wtedy o nawrocie hellenizmu, w sensie eklektyczności wszystkiego, ale ja upierałem się widzieć w teraźniejszości syntezę. Był to czas głębokiego stalinizmu, ale ja żyłem odpryskami wiedzy przenikającej z Zachodu. Były bardzo ubogie i może właśnie dlatego układały się w coś w miarę sensownego. Stalinizm komponował się z tym wszystkim znakomicie jako
Lektura właściwie obowiązkowa
Uf, uf, uf. Przeczytałem wreszcie „Milenium. Historia ostatniego tysiąclecia” Felipe Fernandeza Armesta. Czytałem chyba przez pół roku i doczytać nie mogłem. Autor pisze jakimś zadziwiająco złożonym, długim, rzekłbym falistym zdaniem, odwołuje się do nie zawsze znanych nazwisk i wydarzeń, czasem trudno zgadnąć, czy coś twierdzi, czy temu zaprzecza. Poza tym dzieło jest ogromne. Mimo to uważam, że książkę trzeba przeczytać, chociaż kupiłem ją po obniżonej cenie; niechybny znak, że amatorów na nią mało. Armesto
Pogłosy wyrdu
Przede wszystkim, co to takiego ten „wyrd”? To zapomniane słowo z zapomnianego języka anglosaskiego, oznaczające dziwność, tajemnicę, świętość. We współczesnym szkockim odpowiada mu słowo „weird”, czyli „los” i „niesamowitość”. Angielski psycholog i historyk szamanizmu, Brian Bates, określa mianem wyrdu mentalność przedchrześcijańskiej, północnej Europy. Jego zdaniem, właśnie wyrd znalazł najbardziej wyrazisty kształt w wierzeniach dawnych Skandynawów, a konkretnie w „Eddzie”, toteż właśnie temu spisanemu względnie późno, bo już w XIII w., dziełu poświęca lwią
Ten ulotny Prigogin
Od czasu do czasu zadaję sobie za intelektualną pokutę przeczytanie jakiejś książki z zakresu szeroko rozumianej fizyki. O ile lektury z zakresu biologii to raczej przyjemność (a może po prostu przeczytałem ich dość wiele, żeby się wyznawać w tej problematyce), o tyle fizyka jest dla mnie ogólnie mało przystępna. Jednak pewnych książek i tematów tak w ogóle uniknąć zwyczajnie się nie da. Capra, Kaku, Hoyle et consortes to, niestety, lektury obowiązkowe. „Więc pan rzyga i przeklina mitologię i Boecklina”, jak pisał
Mowa i losy
Kto nie zna Wojciecha Siemiona? Występował na niezliczonych scenach, grał w niezliczonych filmach, recytował nieprawdopodobną liczbę wierszy, wykształcił niebywałą armię aktorów. Któż więc go nie zna? Jednak na użytek tych znających pytanie można odwrócić: kto tak naprawdę poznał i zna Siemiona? Przy szalonej popularności wciąż w istocie rzeczy jest zagadką. Poznałem go czterdzieści parę lat temu, ale do dzisiaj tak na serio nie wiem, jaki jest – hojny czy skąpy, sprytny czy naiwny, mądry czy głupi, na lewicy czy może na prawicy?
Pochwała kłamstwa
Jakiś czas temu przeprowadzono sondę, jakie zawody są najbardziej załgane. I bez sondy wiadomo, że politycy, co się też w sondażu potwierdziło. W niewiele mniejszym stopniu tak samo osądzono prawników, handlowców, dziennikarzy i księży. Wcale się temu nie dziwię, wszyscy na to zasłużyli. Kłamstwo jest w ich wypadku ważną umiejętnością zawodową – cóż to za handlowiec i polityk, który nie potrafi zachęcić do swojego programu albo nie potrafi sprzedać swojego towaru? W związku z czym palma pierwszeństwa powinna przypaść reklamodawcom. Pamiętacie państwo „salon,
Pusty talerz i pełne serce
WIECZORY Z PATARAFKĄ Kilka tygodni temu wydrukowałem felieton o pustym talerzu wigilijnym i zaapelowałem do czytelników, prosząc ich o zdanie i komentarz w tej sprawie. No i rozdarł się worek z listami: wszystkim korespondentom serdecznie i szczerze dziękuję, rzeczywiście wyjaśnili sprawę bodaj już ostatecznie. Przypomnę, o co chodziło. Zacząłem czas jakiś temu podejrzewać, że zwyczajowo stawiane na stole wigilijnym dodatkowe nakrycie nie czeka ot tak sobie na głodnego i zbłąkanego byle kogo, ale jest czymś w rodzaju ołtarzyka dla starych bogów czy może przodków