Wpisy od Piotr Kuncewicz
Pasje Natana Grossa
Był kiedyś taki dowcip. Rozmawiają ze sobą radziecki gensek i amerykański prezydent. Gensek mówi: „U nas nie ma antysemityzmu! Czy pan wie, że w moskiewskiej filharmonii jest 17 Żydów? A ilu jest w nowojorskiej?”. A prezydent na to: „Nie wiem. I zupełnie mnie to nie obchodzi”. Ten dowcip przypomniał mi się, kiedy czytałem wywody Natana Grossa, że Baczyński był Żydem. Otóż panie Natanie, to mnie najzupełniej nie interesuje. Miałem w życiu wielu przyjaciół, a niektórzy z nich byli Żydami. Jeśli chcieli o tym mówić,
Leczyć czy uzdrawiać
Wieczory z patarafką Rozpoczęła się nowa nagonka medialna na medycynę alternatywną i uzdrowicieli. Nic to nowego, podobne „akcje” obserwowaliśmy już nieraz. Jest to działanie jednostronne, bo rzecznicy drugiej strony nie mają się gdzie bronić. Są wprawdzie pisma ezoteryczne występujące w ich obronie, takie jak „Nieznany Świat” czy „Czwarty Wymiar”, ale zjednoczone siły całej właściwie pozostałej prasy i telewizji tak przerastają je wielorakim grzmotem, że ich szept jest zgoła niedosłyszalny. Zresztą uzdrowiciele i zielarze nie są w ogóle dopuszczani „do towarzystwa”,
Nasza ponura biologia
Wieczory z Patarafką Od dawna wieść gminna niesie, że książki fizyków pełne są nadziei, zmysłu tajemnicy i metafizyki, a biologia – odwrotnie. Nie mniej pełna inwencji, jest antymetafizyczna, okrutna i sceptyczna. Fizyka odkrywa nam nowe światy i wymiary, a biologia wszystko redukuje do kilku zasad wyjściowych. Tak się złożyło, że więcej czytam prac biologów niż fizyków, chociaż moje serce jest po drugiej stronie barykady. Oczywiście, jestem w biologii kompletnym laikiem, a w świecie fizyki i matematyki jeszcze większym. Mogę
Od strony wymiarów
Dziwna, pedantyczna, znakomita książka. Prawdopodobnie pies z kulawą nogą jej nie czyta. Po prostu dzieł z zakresu „paranormalnego” jest w tej chwili tak dużo i tak wiele jest wśród nich zwyczajnego śmiecia, że „Wyższy wymiar” Ernsta Meckelburga po prostu w nim się zagubił. Podtytuł „Czy istnieje życie po śmierci” także do lektury nie bardzo zachęca, bo na ogół wiadomo, że będą to dywagacje spirytystyczne, channelingowe, okultystyczne, magiczne albo mistyczne. Słowem, odwołujące się do jakiejś wiary, ale zawierające minimum wiedzy. Meckelburg napisał wszakże książkę
Bestia
Wieczory z Patarafką Mamy ojczyznę, jaką mamy: zarazem snobistyczną, ale mało podatną na wstrząsy intelektualne. Chciwą na cudzoziemszczyznę, ale ksenofobiczną. Wrażliwą na modę, ale w istocie konserwatywną, ludowo-katolicką, semper fidelis. W tym poczciwym kraju mało jest miejsca dla osobowości tak kontrowersyjnych jak Aleister Crowley, czy w ogóle okultyzm. Są wprawdzie rodzimi okultyści, jest nawet cała „okultura” i właściwy jej ruch wydawniczy, ale to wszystko cichutko, skromniutko, żeby nikogo nie obrazić. Polski okultysta ukrywa rogi, chowa ogon w spodnie, a kopyta
Chytra Florencja
Wydawało mi się, że o Florencji wiem wszystko, co istotne. Wprawdzie nigdy tam nie byłem, przejeżdżałem tylko autokarem i z budowli publicznych widziałem jedynie z daleka kopułę katedry ponad dachami i, dokładniej, pisuar publiczny na dworcu autobusowym. Ta ostatnia budowla nie poraziła mnie swoim dostojeństwem. Ale o Florencji przecież czytało się zawsze. U Benventua Celliniego, Vasariego, Taine’a, Burckhardta, Boccacia, Machiavellego, Dantego i diabli już wiedzą u kogo. Wiedziało się, że miastem władali Medyceusze, oglądało się w teatrze „Lorenzaccia” Musseta,
Nad Peresem
Jakoś zupełnie niepostrzeżenie minęła książka Szimona Peresa „Podróż sentymentalna z Teodorem Herzlem” w przekładzie Bogdana Drozdowskiego. Choć sam Peres to przecież laureat pokojowej Nagrody Nobla, w Polsce bywał i tym razem także przyjechał. Być może, sytuacja była nie po temu, bo o pokoju na Bliskim Wschodzie trudno w tej chwili mówić. Chyba nawet nie wszyscy wiedzą, kto to był Herzl. Otóż był to człowiek, który wymyślił państwo Izrael, wiedeński dziennikarz schyłku XIX w. Potraktowano go jak wariata,
Maryla spada z konia
Co za Maryla? Wnuczek naszej związkowej sekretarki i muzy, pani Teresy, na pytanie, jakie jest nazwisko Maryli, bez wahania odpowiedział: „Turde”. Pytający osłupieli, ale wkrótce się wyjaśniło, że idzie o telewizyjny cykl „Tour de Maryla”, co miniczłowiek wziął za nazwisko piosenkarki. Ale to było pewnie kilka tygodni temu, bo obecnie Maryla Rodowicz skojarzyłaby mu się raczej z lodami Koral. Nie mam nic przeciwko lodom, a Koralowi w szczególności, ale coś tu jest odrobinę nie w porządku. I to nawet nie o to już idzie , że samą reklamą nie jestem
Bunt starców
Przepraszam Michała Głowińskiego za powtórzenie tytułu jego artykułu sprzed wielu, bardzo wielu lat, atakującego wtedy Słonimskiego i Brzechwę. Nie, nie chcę podejrzewać Michała o antysemityzm ani o jakieś kumanie się z moczaryzmem. Szło o sprawy ściśle literackie, choć oczywiście i Głowiński, i Anderman, podobnie jak wszyscy piszący byli „białymi murzynami”. Takimiż murzynami byli także wszyscy Polacy, Czesi, Węgrzy, Litwini i Cyganie. Jestem trochę młodszy od Głowińskiego, a trochę straszy od Andermana, ale nudzi mnie
Klucz do wyobraźni
Wieczory z patarafką Jest takie słowo, którego bardzo nie lubię, a mianowicie „fan”. Kojarzy mi się, oczywiście, z kulturą masową, ale po wtóre, i znacznie gorzej, z bezmyślnością, z szalikowcami, z jakimiś tandetnymi gadżetami i tak dalej. Może nie mam racji, może to tylko wysoki stopień na skali uczucia. Był kiedyś, niestety już nieżyjący, ”polski Elvis Presley”, Bogusław Wyrobek, otoczony plejadą fanów i fanek. Opowiadał mi, jak to jego fanka przechowywała niby relikwię trzy włosy. Ale nie były Wyrobkowe, tego zaszczytu nie dostąpiła.