Bitwa warszawska 2

Bitwa warszawska 2

Niedawno zdobywaliśmy Kijów, idąc na odsiecz Majdanowi. Dziś, pełni lęku o własną skórę, okopujemy się nad Bugiem i Wisłą Donald Tusk, przemawiając w środę w Sejmie, nie powtórzył wątpliwości, czy polskie dzieci pójdą 1 września do szkoły. Za to dał do zrozumienia, że szykujemy się do wojny: „Dla mnie problem ukraiński to przede wszystkim problem bezpieczeństwa Polski”. Zgodnie z zapowiedzią premiera, od 2016 r. będziemy wydawać na obronę 2% PKB, czyli grubo ponad dwa razy więcej niż na naukę i przynajmniej cztery razy więcej niż na walkę z bezrobociem. Dwuprocentowy pułap osiągnęlibyśmy wcześniej, gdyby nie konieczność zapłacenia w przyszłym roku Amerykanom ostatniej raty – 1,8 mld dol. – za kupione przez rząd Leszka Millera myśliwce F-16. Bagnet na broń! Choć 15 sierpnia prezydent Bronisław Komorowski przyjmował defiladę, która rozmachem dorównywała największemu w III RP pokazowi siły urządzonemu przez Lecha Kaczyńskiego w 2007 r., to nie wystarczy ona do stoczenia drugiej zwycięskiej bitwy warszawskiej. Premier przyznał, że Polska nawet po gigantycznym dozbrojeniu (do 2022 r. wydamy na nie ponad 140 mld zł) nie obroni się sama, może to zrobić jedynie z pomocą sojuszników z NATO. 1 kwietnia minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który kilka tygodni wcześniej z miną Aleksandra Macedońskiego pozował do zdjęcia pod cokołem obalonego pomnika Lenina w Kijowie, ogłosił, że do szczęścia brakuje mu dwóch ciężkich brygad NATO – 10 tys. żołnierzy stale stacjonujących w Polsce. Sojusznicy, na czele z ministrem spraw zagranicznych Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, obrócili jego słowa w żart. Mimo to polski rząd tego pomysłu nie porzucił. Skoro nie można sprowadzić dwóch brygad za jednym zamachem, będziemy chcieli ściągać natowską odsiecz – jak powiedział premier w Sejmie – krok po kroku. Bo „im bardziej Polska jest osadzona w strukturach NATO, tym jest bezpieczniejsza wobec konfliktu na Ukrainie”. Z przemówienia szefa rządu wynikało, że zgadza się z harmonogramem ekspansji Rosji przedstawionym przez Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi w 2008 r.: „Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”. Polityka wschodnia Platformy Obywatelskiej do złudzenia przypomina tę z okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości. A przecież miało być inaczej: rozważnie, a nie romantycznie. I przez kilka lat tak było. Donald Tusk objął władzę po Jarosławie Kaczyńskim, dla którego manifestowanie wrogości i arogancji wobec Kremla było zgodne z pojmowaną przez PiS polską racją stanu. Rosjanie za tę politykę wystawili Polsce rachunek: przystąpili wspólnie z Niemcami do budowy omijającego nasz kraj Gazociągu Północnego, wprowadzili zakaz importu polskiego mięsa, wstrzymali ruch statków na Zalewie Wiślanym. Donald Tusk nie chciał wydłużać listy niekorzystnych dla Polski decyzji, zacietrzewienie ideologiczne zastąpił pragmatyzmem. Słowa i gesty W pierwszym exposé wygłoszonym w listopadzie 2007 r. oświadczył: „Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji, chcemy dialogu z Rosją, taką jaką ona jest”. Po miesiącu Rosjanie zdjęli embargo na dostawy mięsa, a po trzech Donald Tusk pojechał do Moskwy – była to pierwsza od przeszło siedmiu lat wizyta szefa polskiego rządu w Rosji. Donald Tusk zapewniał gospodarzy, że Polska nie planuje rozmieszczenia na swoim terytorium baz NATO, Władimir Putin zaś nazwał Katyń zbrodnią stalinowską. Wyprawa gruzińska prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie przerwała polsko-rosyjskich kontaktów dyplomatycznych. 1 września 2009 r., w rocznicę wybuchu II wojny światowej, Władimir Putin powiedział na Westerplatte: „Uznaliśmy niemoralny charakter paktu Ribbentrop-Mołotow”. Tego samego dnia podpisano porozumienie o żegludze po Zalewie Wiślanym. 7 kwietnia 2010 r. Władimir Putin (wówczas premier) i Donald Tusk uczestniczyli w uroczystościach 70-lecia zbrodni katyńskiej. Wcześniej w tym miejscu ani razu nie pojawił się polityk rosyjski tak wysokiego szczebla. Po katastrofie smoleńskiej wydawało się, że w stosunkach polsko-rosyjskich zapanował zupełnie inny klimat. Duma przyjęła uchwałę potępiającą zbrodnię katyńską, rosyjska prokuratura przekazała dziesiątki tomów akt dotyczących tej sprawy, a w 2011 r. na uroczystości do Katynia przyjechali prezydenci obu państw: Bronisław Komorowski i Dmitrij Miedwiediew. W wygłoszonej w tym samym roku informacji w Sejmie o kierunkach polityki zagranicznej Radosław Sikorski powiedział: „Niezależnie od systemu rządów w Rosji i właśnie dlatego, że Polska samodzielnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 36/2014

Kategorie: Publicystyka