Błądzenie międzynarodowe i konstytucyjne

Błądzenie międzynarodowe i konstytucyjne

W Polsce nieudani politycy mają szanse ukryć swoje braki, zajmując się jak nie polityką zagraniczną to poprawianiem konstytucji. W obu tych dziedzinach ignorancja i fantazje nie napotykają od razu na opór rzeczywistości, a gdy wreszcie wyłazi szydło z worka, nikt już nie pamięta, kto był sprawcą. Idealna pod tym względem jest polityka historyczna, gdzie się ma władzę absolutną nad umarłymi, ale pole do popisu, jakie ona daje, jest za ciasne. Nieporównanie więcej poczucia mocy dostarcza polityka zagraniczna oraz układanie konstytucji. Ta pierwsza jest skądinąd dziedziną twardych konieczności, gdzie błędy mszczą się najbardziej, ale konieczności mają to do siebie, że nie krzyczą i nie mają wyglądu, wobec czego tak zwany przeciętny człowiek cielesny może je uznawać za nieistniejące. Ponadto dziś żyjący Polacy mają nadzwyczajny powód, aby w obiektywne konieczności nie wierzyć, ponieważ za ich życia dokonały się rzeczy, których sobie bardzo życzyli, myślą więc, że zdarzyły się dzięki ich woli. Wygląda na to, że większe i mniejsze mocarstwa poczuły się zobowiązane przez polskie rządy i wolę polskiego narodu do zagwarantowania Polsce bezpieczeństwa pod skrzydłami NATO i dobrych warunków rozwoju w ramach Unii Europejskiej. Dlaczego nie czuły się zobowiązane do działania zgodnie z wolą polskiego narodu w 1945 roku, skoro ta wola, jak się myśli, ma moc narzucania decyzji mocarstwom? Ale dość retoryki, przejdźmy do dosłowności: o Polskę nikt się nie troszczył przesadnie ani po wojnie, ani pięćdziesiąt lat później. Istnienie konieczności, czegoś niezależnego od woli, stwierdzamy również wtedy, gdy mówimy: fortuna kołem się toczy. W roku 1989 potoczyła się inaczej niż pół wieku wcześniej. Ten i ów, ci i owi mogą sobie przypisywać zasługę wyprowadzenia z Polski Armii Radzieckiej, uznania przez Niemcy – po raz który to już? – granicy zachodniej, przyjęcia do Unii Europejskiej i NATO, ale przecież każdy wie, że wszystko to nie zaszło dlatego, że rząd w Warszawie tego sobie życzył, razem zresztą z większością narodu. Rząd w polityce zagranicznej działał wówczas po linii oczywistości, niczego nie trzeba było wymyślać, wszystko już przez dziesięciolecia powojenne było „wymyślone”: chcemy się oderwać od Wschodu i przyłączyć do Zachodu. Zachód się nie sprzeciwił, bo od przybytku głowa nie boli. Zwyciężył w zimnej wojnie i jakaś niewątpliwa i godziwa zdobycz mu się należała. Dopiero gdy ten obrót fortuny się uzwyczajnił i został, jak to się mówi, skonsumowany, polska polityka zagraniczna stała się domeną fantazji i prawie dziecinnej nieodpowiedzialności. Leszek Miller przypisał (TVP Info) fiasko najbardziej okrzyczanych zamysłów polskiej polityki zagranicznej Radosławowi Sikorskiemu. Nie jest to słuszne. Sikorski nie ma takiej pozycji w państwie, by móc wywrzeć własne piętno na tej polityce. Realizował program obozu solidarnościowego i odpowiedzialność za fiasko ponoszą obie partie dominujące – PiS i PO. Nie zapominajmy też, że lewica sprawując rządy, nie ośmieliła się niczego zmienić w programie swoich przeciwników i teraz też nie słyszy się z jej strony wyrazów zdystansowania się od oczywistych błędów. Polska gwałtownie, przynajmniej w słowach, bo innych środków nie miała, przez dobrych kilka lat sprzeciwiała się gazociągowi bałtyckiemu i gazociąg jest na ukończeniu; rozpaczliwie uczepiła się amerykańskiej tarczy i tarczy nie ma; na Ukrainie rządowa i prezydencka Warszawa bezwarunkowo sprzymierzyła się z kompromitującym Juszczenką i osłaniała rewitalizację faszystowskiej tradycji UPA. Leszek Miller mógłby jeszcze wymienić wyprawę oddziałów wojska polskiego do Iraku, która triumfalna nie była. Nie szkodziłoby wspomnieć niezbyt chlubne solidaryzowanie się z amerykańskim i brytyjskim bombardowaniem Serbii. Obecność naszego wojska w Afganistanie również jest bezużyteczna. W polskiej polityce zagranicznej przyjmuje się założenie na pozór niewinne, które na dłuższą metę grozi skutkami gorszymi od wymienionych błędów. W czasopiśmie „Sprawy Polityczne” (redaktor naczelny Tomasz Pichór) w artykule omawiającym polską politykę zagraniczną autorka Daria W. Dylla z uniwersytetu w Kolonii pisze stylem akademickim: „Ponieważ punktem wyjścia dla analizy polityki bezpieczeństwa i międzynarodowej nie jest zasada „długu moralnego” czy też wdzięczności, lecz raczej zasada działania w oparciu o (…) interesy narodowe, to tym samym oczekiwanie, że państwo A będzie chciało spłacić „dług” państwu B, znajduje uzasadnienie tylko wtedy, jeśli poparcie to będzie leżało w interesie państwa A. Zatem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2010, 2010

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony