Bliskowschodnia łamigłówka

Bliskowschodnia łamigłówka

Na ponad 143 mln osób zamieszkujących kraje ogarnięte wojną lub okupowane około 17 mln musiało opuścić swoje domostwa

W grudniu ub.r. Moskwa i Bagdad ogłosiły zwycięstwo nad Państwem Islamskim (ISIS) w Syrii i w Iraku. Mimo że utraciło ono większość terenów będących pod jego kontrolą i organizacyjnie jest znacznie osłabione, nadal ma zdolność przeprowadzania działań bojowych. Niewątpliwy sukces militarny nie oznacza bynajmniej powrotu do stanu poprzedzającego trwające już od ponad 13 lat konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie. Pojawienie się organizacji ekstremistycznych, takich jak Al-Kaida czy Państwo Islamskie, nie jest bowiem źródłem destabilizacji krajów tego regionu, lecz symptomem głębszych problemów wynikających z załamywania się dotychczasowego porządku instytucjonalnego i politycznego oraz rywalizacji regionalnej w wymiarze geopolitycznym.

Chociaż Bliski Wschód był terenem napięć i częstych międzypaństwowych konfliktów w okresie zimnej wojny, ich podstawą były stosunkowo stabilne suwerenne państwa. Dotychczasowy porządek regionalny rozpadł się i został zastąpiony chaosem, czyli wojną wszystkich przeciwko wszystkim.

W powszechnej opinii kryzys ten miałby oznaczać załamanie się historycznego układu Sykes-Picot z 1916 r., który podzielił byłe imperium osmańskie na brytyjskie i francuskie strefy wpływów. Dla wielu Arabów układ ten zawsze był synonimem narzucenia przez mocarstwa kolonialne sztucznych granic w celu podzielenia jednolitego arabskiego narodu. Dziedzictwo kolonialne istotnie ma charakter destrukcyjny, jednak granice państw arabskich okazały się znacznie trwalsze od wielu innych granic państwowych w Europie, Afryce czy Azji Południowo-Wschodniej, gdzie powstało wiele nowych państw lub zmieniono granice już istniejących.

Poza dwoma konfliktami – izraelsko-palestyńskim i arabsko-kurdyjskim – obecne spory polityczne i konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie zasadniczo nie dotyczą granic. Dotyczą one charakteru władzy w ramach istniejących państw.

Źródła kryzysu i arabska wiosna

Interwencja USA w Iraku była zarzewiem obecnych problemów w świecie arabskim. Decyzja o jej przeprowadzeniu została podjęta na podstawie błędnych przesłanek – Irak nie miał broni masowego rażenia, a Saddam Husajn nie współpracował z Al-Kaidą. Nie osiągnęła ona deklarowanych przez prezydenta George’a W. Busha celów zbudowania w Iraku „funkcjonującej demokracji” ani „osuszenia bagna, w którym mnożą się terroryści”. Sukces wojskowy był szybki – Saddam został obalony w ciągu paru tygodni, lecz sukces polityczny okazał się nieosiągalny. Jednym podpisem namiestnik prezydenta Busha w Iraku Paul Bremer zwolnił ok. 400 tys. urzędników państwowych i nauczycieli, rozwiązał armię i służby bezpieczeństwa. Decyzje te spowodowały upadek państwa i początek wojny domowej otwierającej Irak dla działalności Al-Kaidy oraz ekspansji wpływów Iranu. Usunięcie Saddama Husajna, dyktatora wspieranego przez USA w czasie wojny iracko-irańskiej w latach 1980-1988, wyzwoliło sekciarstwo, radykalizm ideologiczny i terroryzm, doprowadzając do pojawienia się Państwa Islamskiego. Zburzenie państwa irackiego, kluczowego państwa laickiego pomiędzy Zatoką Perską a Lewantem, podważyło istniejący porządek regionalny. W okresie kampanii przeciwko ISIS Iran dostarczał doradców wojskowych, wspierał też niektóre szyickie ugrupowania bojowe w Iraku, by rozszerzać swoje wpływy polityczne w Bagdadzie oraz zapewnić bezpieczny szlak z Iranu przez Syrię do Libanu.

Upadek władzy państwowej w Libii miał podobne skutki. Prezydent Obama ogłosił, że „Muammar Kaddafi utracił prawo do rządzenia i musi odejść”. Wykorzystując decyzję Rady Bezpieczeństwa ONZ zezwalającą wyłącznie na wprowadzenie zakazu lotów nad Libią, Wielka Brytania i Francja rozpoczęły bombardowanie pozycji rządowych, deklarując „ochronę ludności cywilnej”. Interwencja militarna trwała osiem miesięcy. Nie dlatego, że armia libijska była tak silna, po prostu Kaddafi miał wsparcie licznych plemion libijskich, podczas gdy tzw. opozycji brakowało silnego poparcia społecznego. Okazało się też, że wspierana przez Zachód tzw. demokratyczna opozycja nie odnosiła się do praw człowieka z większym szacunkiem niż reżim, który miała obalić. Od samego początku rewolcie towarzyszyły prześladowania ludności, egzekucje i masowe gwałty. Wydarzenia w Libii powtórzyły schemat rosnącego wpływu ekstremistycznych bojówek wyznaniowych, co stało się normą w innych krajach objętych protestami ludności.

Fala protestów w 2011 r., nazywana euforycznie w mediach zachodnich arabską wiosną, przyśpieszyła dynamikę polityki w regionie. Chociaż jej impulsem były przede wszystkim powszechna korupcja władzy, rosnące ceny oraz poczucie niesprawiedliwości społecznej, jej destabilizacyjne efekty wykroczyły daleko poza region Bliskiego Wschodu i przez wielu analityków są dzisiaj oceniane negatywnie. Ważnym czynnikiem wpływającym na niezadowolenie społeczne był spadek cen ropy i dochodów, jaki dotknął państwa naftowe w Zatoce Perskiej, które przez wiele lat szczodrze wspierały finansowo biedniejsze kraje w regionie i zatrudniały u siebie tysiące przybyszów ze wszystkich krajów arabskich. Spadek dochodów znacznie ograniczył ich pomoc zagraniczną i zmusił imigrantów do powrotu do ojczyzn. A tam polityka zaciskania pasa, wzrost bezrobocia i cen podstawowych produktów żywnościowych wywołały niepokoje społeczne, prowadzące jak w Egipcie, Libii i Tunezji do gwałtownej zmiany władzy.

Poważne osłabienie tradycyjnych ośrodków władzy, zwłaszcza Egiptu, Iraku i Syrii, podważyło regionalną równowagę wpływów. W rezultacie wzrosła rola Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a także niearabskich potęg – Iranu, Izraela i Turcji. Kolejne niszczące wojny w Iraku oraz wojna w Syrii stworzyły instytucjonalną pustkę w samym sercu Bliskiego Wschodu, zachęcając do interwencji zewnętrznych w obu krajach i destabilizując sąsiednie państwa.

Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie, nieufne wobec reform demokratyzujących własne systemy polityczne, wsparły finansowo i politycznie zamach stanu w Egipcie w 2013 r. oraz poparły w Tunezji koalicję Nida Tunis, która przeciwstawiała się Ennahdzie, wiodącej partii islamskiej powiązanej z Braćmi Muzułmanami. Katar i Turcja wspierały ruchy islamistyczne w Egipcie i Tunezji, przekształcając lokalną politykę w regionalną walkę o władzę. Powszechna ingerencja zewnętrzna oznaczała, że wszelkie próby reform przestały być wyłącznie sprawą wewnętrzną tych krajów.

Zarówno Rijad, jak i Teheran oceniają konflikty w Bahrajnie, Iraku, Syrii i Jemenie przez pryzmat irańsko-saudyjskiej rywalizacji regionalnej. Saudyjskie organizacje charytatywne finansowały radykalne salafickie grupy religijne, m.in. Al-Kaidę oraz ISIS. Żadne państwo nie popiera otwarcie ISIS ani Al-Kaidy, lecz każde ma odmienne priorytety: walkę przeciwko grupom terrorystycznym albo przeciwko Iranowi, zwłaszcza w Iraku i w Syrii. W rezultacie konfrontacja między szyicką władzą w Iranie i sunnicką Arabią Saudyjską przekształciła się w wojny zastępcze w Syrii i w Jemenie, w których bombardowania i blokada portów doprowadziły ok. 9 mln ludzi na skraj głodu. Napięcia pomiędzy oboma krajami wprowadziły geopolityczny wymiar konfliktów lokalnych, znacznie utrudniając ich rozwiązanie.

Pozostali sąsiedzi mają własne priorytety. Turcję niepokoją ambicje Kurdów, którzy stanowią liczącą się mniejszość na wschodzie kraju. Izrael natomiast obawia się Iranu i również jest żywotnie zainteresowany przyszłą strukturą władzy w Damaszku.

Bezpośrednie interwencje obcych mocarstw, rywalizacja wyznaniowa i etniczna wspierane przez sąsiednie kraje spowodowały głębokie podziały społeczne oraz powstanie licznych grup zbrojnych opartych na lojalności wobec klanu, plemienia lub miejscowości. Najostrzej zjawiska te występują w Iraku, Syrii, Jemenie i w Libii, a więc w krajach, w których władze państwowe zostały obalone siłą. W pozostałych krajach arabskich władze znajdują się pod silną presją niezadowolenia społecznego i załamywania się dotychczasowego porządku instytucjonalnego i politycznego.

Zjawiska te doprowadziły do pojawienia się tzw. wojen zastępczych (proxy wars) i głęboko przeorały miejscową politykę. Lokalne walki o władzę zostały podporządkowane szerszym podziałom regionalnym, między muzułmanami – szyitami i sunnitami lub ich przeciwnikami. Nie ma jednej jasnej linii podziału w konflikcie regionalnym na Bliskim Wschodzie. Jest ileś nakładających się na siebie frontów o zmiennym charakterze i intensywności. W rezultacie tych wydarzeń Bliski Wschód przechodzi najbardziej destruktywny okres swojej historii od chwili powstania państw arabskich po I wojnie światowej.

Skutki chaosu

Trudno przecenić rozmiary katastrofy. Fala terroryzmu ogarnęła cały świat arabski, a jeszcze trzy dekady wcześniej była tam zjawiskiem sporadycznym. W latach 2003-2015 dokonano ponad 2 tys. samobójczych ataków terrorystycznych, co stanowi 41% wszystkich podobnych aktów na świecie od 1982 r. W Libii, Syrii, Jemenie i w Egipcie na Synaju liczba zamachów terrorystycznych znacznie wzrosła po 2011 r. Walka z terroryzmem została również powszechnie wykorzystana przez władze państwowe jako pretekst do ograniczenia zakresu wolności słowa, stowarzyszania się oraz organizowania demonstracji pokojowych, które miały stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.

Terroryzm, konflikty etniczne i wyznaniowe oraz interwencje zewnętrzne spowodowały masowe przemieszczenia ludności. Bank Światowy ocenia, że w 2016 r. na ogólną liczbę ponad 143 mln osób zamieszkujących kraje ogarnięte wojną lub okupowane ok. 17 mln było zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Chociaż Arabowie stanowią zaledwie 5% ludności świata, ich udział w światowym uchodźstwie wynosi 50%. W skali światowej co piąty uchodźca jest Syryjczykiem. W Iraku ponad 3,3 mln osób uciekło po 2014 r. z obszarów okupowanych przez Państwo Islamskie. Była to już trzecia fala uchodźców po dwóch wojnach, w 1980 r. i w 2003 r. Ludność w krajach ogarniętych wojną (Libia, Sudan, Somalia, Jemen) również została zmuszona do masowych przesiedleń.

Znaczna liczba ludności, uciekając w wyniku wojen z Iraku i Syrii, szukała schronienia w sąsiednich krajach, głównie w Turcji, największym skupisku uchodźców syryjskich (ponad 3,3 mln), irackim Kurdystanie (1,5 mln), Libanie (1 mln), Jordanii (ok. 600 tys.) i Egipcie (ok. 120 tys.). Ponadto w okresie wojen arabsko-izraelskich w 1948 r. i 1967 r. świat arabski, zwłaszcza Liban i Jordania, przyjął ponad 5 mln uchodźców palestyńskich.

Masowy napływ głównie sunnickich uchodźców syryjskich do Libanu zagroził delikatnej równowadze wyznaniowej, na jakiej oparty jest system polityczny tego państwa. Władze Libanu oficjalnie uznają 18 wspólnot wyznaniowych i grup etnicznych, a zgodnie z wieloletnim układem pomiędzy przywódcami politycznymi czołowe stanowiska w rządzie przyznawane są przedstawicielom głównych wspólnot wyznaniowych. Gwałtowne zmiany w równowadze demograficznej między tymi wspólnotami zagroziły nasileniem żądań rewizji dotychczasowego układu politycznego.

Także w Jordanii napływ uchodźców z Iraku po 2003 r. i z Syrii od 2011 r. zaburzył na niekorzyść rodowitych Jordańczyków ze Wschodniego Brzegu równowagę demograficzną, a co za tym idzie, naruszył kruchą równowagę polityczną.

Wreszcie w strefach konfliktu i ubóstwa na wielką skalę rozwinęła się działalność o charakterze kryminalnym, m.in. przemyt uchodźców, w powiązaniu z grupami przestępczymi w Europie. Według danych Europejskiego Urzędu Policji (Europolu) ich dochody sięgają 5-6 mld dol. rocznie. W Syrii kwitnie gospodarka wojenna, obejmująca handel bronią, przemyt żywności, narkotyków i wiele innych rodzajów działalności przestępczej. Zaangażowanych w nią jest ok. 17% ludności zawodowo czynnej, tworzących nową grupę społeczną wzbogaconą na wojnie. Współpracując z licznymi grupami zbrojnymi, aktywnie sabotują wszelkie inicjatywy pokojowe. W Tunezji miasta przygraniczne są ściśle powiązane z gospodarką wojenną Libii. Podobne zjawiska występują w Iraku i Jemenie, oddziałując destabilizująco na sąsiednie kraje.

Powrót Rosji na Bliski Wschód

Chociaż amerykańska dominacja na Bliskim Wschodzie trwała przez ponad 20 lat po rozpadzie ZSRR, stopniowe wycofywanie się USA z regionu wynikało z zapoczątkowanej przez Baracka Obamę zmiany priorytetów polityki zagranicznej i przekierowania jej na Azję. Momentem zwrotnym było spotkanie Obamy z Władimirem Putinem na szczycie G20 w Petersburgu w 2013 r. W wywiadzie udzielonym magazynowi „The Atlantic” Obama wspomina, że zwrócił się do Putina, sugerując, „że gdyby zmusił Asada do pozbycia się broni chemicznej, to nie byłoby potrzeby użycia przez nas ataku rakietowego”. W ciągu paru tygodni ówczesny sekretarz stanu John Kerry, współpracując ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Sergiejem Ławrowem, zorganizował usunięcie syryjskiego arsenału broni chemicznej, do istnienia którego Asad nawet się nie przyznawał. Decyzja ta stanowiła jednocześnie wyzwanie wobec tych krajów bliskowschodnich, które dążyły „do wykorzystywania siły militarnej USA do ich wąskich sekciarskich celów”. Obama przyjął racjonalne założenie, zgodnie z którym militarna interwencja USA prowadziłaby tylko do pogorszenia sytuacji.

Rola polityczna USA w regionie została również osłabiona przez poważne rozbieżności między Ameryką a jej głównymi sojusznikami – Egiptem, Izraelem, Arabią Saudyjską i Turcją – w sprawie Syrii, układu z Iranem dotyczącego kontroli programu nuklearnego oraz wspierania demokracji. Podejmowane przez administrację Trumpa działania na rzecz poprawy stosunków z Arabią Saudyjską, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Egiptem nie powiodły się. Również Turcja, zaniepokojona wspieraniem oddziałów kurdyjskich w Syrii, przy granicy tureckiej, odwróciła się od USA. Grudniowe oświadczenie administracji Donalda Trumpa o uznaniu Jerozolimy za wyłączną stolicę Izraela i zapowiedzi przesunięcia ambasady USA do tego miasta wywołują protesty w całym świecie arabskim i muzułmańskim, eliminując możliwość mediacji Waszyngtonu w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Tym samym wiele krajów arabskich zaczęło życzliwie spoglądać w kierunku Moskwy.

Bezpośrednim celem Rosji w Syrii jest powstrzymanie klęski armii Asada i upadku państwa syryjskiego. Interwencja militarna Rosji w Syrii pod koniec 2015 r., a następnie ofensywa dyplomatyczna zmieniły układ konfliktów i sojuszów na Bliskim Wschodzie. Jest to pierwsze bezpośrednie zaangażowanie się Rosji w regionie po upadku ZSRR w 1989 r., zapowiadające jej powrót na arenę globalnej rywalizacji mocarstw. Moskwa nie tylko zapewniła przetrwanie rządów prezydenta Asada, ale również wykazała nieskuteczność dotychczasowych działań Waszyngtonu. Rosyjskiej dyplomacji udało się stworzyć sojusz militarny z Syrią, Iranem, Hezbollahem i Irakiem, krajem de facto kontrolowanym przez USA.

Sojusz z państwami szyickimi nie spowodował przejścia Moskwy na stronę obozu antysunnickiego. Rosja odnowiła stosunki z Egiptem, największym państwem sunnickim w regionie, i zbudowała od podstaw relacje z krajami Zatoki. Pomimo sankcji amerykańskich Katar wykupił udział w największej państwowej firmie rosyjskiej Rosnieft. Po dramatycznym załamaniu stosunków w latach 2015-2016, w wyniku zestrzelenia rosyjskiego samolotu bojowego, współpraca turecko-rosyjska osiągnęła nieznany dotychczas poziom.

Rosyjskiej dyplomacji udało się również podjąć dialog i pragmatyczną współpracę ponad historycznymi podziałami na Bliskim Wschodzie z Izraelem, Palestyńczykami i Arabią Saudyjską, Turcją i Kurdami, z rywalizującymi rządami libijskimi w Trypolisie i Tobruku oraz różnymi ugrupowaniami polityczno-wyznaniowymi w Libanie. Nie ma na Bliskim Wschodzie ugrupowań, łącznie z Hamasem i Hezbollahem, z którymi Moskwa nie utrzymywałaby kontaktów i nie prowadziła dialogu. Otwarcie Rosji na tradycyjnych i nowych partnerów dyplomatycznych na Bliskim Wschodzie umocniło jej pozycję głównego mediatora pomiędzy skłóconymi i walczącymi ze sobą stronami w Syrii.

Pod koniec stycznia Rosja zorganizowała w Soczi kolejną rundę negocjacji między przedstawicielami rządu i różnymi grupami opozycji syryjskiej. Jest to kontynuacja dialogu rozpoczętego w ubiegłym roku w Astanie, stolicy Kazachstanu, pod patronatem Rosji, Iranu i Turcji, która jest członkiem NATO i obecnie de facto sojusznikiem Moskwy. Kazachstan to główny partner Rosji w Azji Środkowej oraz członek Szanghajskiej Organizacji Współpracy grupującej kraje Azji Centralnej i Chiny, a od 2017 r. również Indie i Pakistan. Pekin konsekwentnie wspiera Moskwę w sprawie Syrii na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Część syryjskiej opozycji bojkotuje spotkanie w Soczi i nadal liczy na przejęcie inicjatywy dyplomatycznej przez Stany Zjednoczone. Zależy na tym zwłaszcza Arabii Saudyjskiej, która jest głównym bankierem syryjskiej opozycji. Ich warunkiem wstępnym jest usunięcie prezydenta Asada. Dla innych, skłonnych do kompromisu ugrupowań obecność w Soczi będzie ważna, także dla specjalnego wysłannika ONZ Staffana de Mistury, który prowadzi równoległe negocjacje w Genewie. Rosjanie podkreślają, że ich inicjatywa nie zastępuje rozmów pod auspicjami ONZ. W założeniu wyniki dialogu w Soczi powinny stanowić wkład w negocjacje między Syryjczykami prowadzone w Genewie zgodnie z rezolucją Rady Bezpieczeństwa z 2015 r. Nakreśla ona strategię procesu politycznego zmierzającego do zakończenia konfliktu w Syrii, przyjęcia nowej konstytucji i przeprowadzenia demokratycznych wyborów. Jak podkreślił Staffan de Mistura, „w ostateczności konieczna jest wola polityczna. Najwyższy czas, by zwyciężyły dyplomacja, dialog i negocjacje w interesie wszystkich Syryjczyków”.

Sukces na froncie dyplomatycznym będzie z pewnością trudniejszy od zwycięstwa na polu walki, bo rozbieżności między państwami Bliskiego Wschodu a ich protegowanymi w Syrii pozostają znaczne, a priorytety są często przeciwstawne. Tymczasowi sojusznicy Rosji – Damaszek, Teheran i Ankara – nadal będą realizować własne interesy, nieraz sprzeczne z interesami Moskwy. Takie same sprzeczności cechują sojuszników Stanów Zjednoczonych.

Niezależnie od wyniku konfliktów, zwłaszcza w Syrii, Libii i Jemenie, trudno sobie wyobrazić stabilizację tych krajów bez reformy ich systemów politycznych i administracyjnych. Konieczne będzie uwzględnienie powojennych zmian demograficznych, stworzenie niezbędnych gwarancji dla licznych grup wyznaniowych i etnicznych oraz sprzyjających warunków powrotu uchodźców.

Stabilizacja na Bliskim Wschodzie będzie wymagała pewnego stopnia porozumienia między Iranem i Arabią Saudyjską w sprawie podziału wpływów i warunków bezpieczeństwa oraz uzgodnienia między USA i Rosją ogólnej wizji dla całego regionu. Oba warunki będą z pewnością znacznie trudniejsze do spełnienia z powodu nieprzewidywalnych i konfrontacyjnych działań obecnej administracji amerykańskiej.

Jeżeli strony będą chciały się porozumieć w tych zasadniczych obszarach, będą zmuszone do cierpliwych negocjacji i kompromisów, aby stopniowo dojść do możliwych do akceptacji praktycznych składników porozumienia. Dotychczasowe konsultacje i raporty ekspertów oraz wypowiedzi wielu polityków wskazują na takie zdroworozsądkowe podejście. Rozwiązanie bliskowschodniej łamigłówki, zakończenie rozlewu krwi i przywrócenie pokoju na Bliskim Wschodzie leży w interesie przede wszystkim mieszkańców tego regionu, ale również Europy.

Autor jest doktorem, dyplomatą ONZ od 1994 r., w latach 2010-2012 był wysłannikiem sekretarza generalnego ONZ w Iraku

Wydanie: 06/2018, 2018

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 15 lutego, 2018, 20:37

    Pamiętam doskonale, jak zachwyceni dziennikarze wręcz eksplodowali radością z powodu upadku „krwawych dyktatorów”. Każdego, kto wyrażał choćby cień obawy co do długofalowych skutków tych „operacji stabilizacyjno-demokratyzacyjnych” odsądzano od czci i wiary. Pamiętam tryumfalne brednie o odnalezieniu w Iraku broni masowego rażenia – w postaci odczynników chemicznych w jakiejś zrujnowanej szkolnej pracowni. A potem nagle zapadała cisza – tak było z Irakiem, tak było kilka lat pózniej z Libią. Kiedy sprawy zaczęły iść źle, psując wizerunek „wyzwolicieli” – temat niemal całkowicie znikał z mediów. Żeby nikt się nie dowiedział, że „strażnik światowego pokoju, posłaniec sił Dobra” doprowadził kolejną społeczność do sytuacji wielokroć gorszej, niż za czasów dykatury. Kążdy, kto ma choć odrobinę zdrowego rozsądku (nie mówiąc o specjalistach – jak autor arytkułu) wiedział, że rozbicie tak dużych państw, w regionie tak zapalnym, jak Bliski Wschód, doprowadzi do katastrofy. Ale dziennikarska hucpa wygrała ze zdrowym rozsądkiem. A może nie hucpa, tylko dobrze przemyślana kampania prania mózgów?
    W latach 70/80 polscy specjaliści jeździli do Libii i Iraku budować drogi i obiekty przemysłowe – w czasach kiedy „okupowana Polska” była częścią „komunistycznego Imperium Zła”. Kiedy wreszcie się Polska wyzwoliła i stanęła po stronie sił Dobra, Sprawiedliwości i Demokracji – stałą się pachołkiem w obrzydliwej, cudzej wojnie kolonialnej, współodpowiedzialnym (na pewno moralnie!) za tragiczny los milionów ludzi.
    Tak to wolna Polska wzniosła się na wyżyny „chwały”, zmywając „grzech i hańbę” swojej „komunistycznej” poprzedniczki.
    Pamiętam te nadzieje polityków i dziennikarzy, że się Wielki Brat podzieli z polskim giermkiem kontraktami na odbudowę (uprzednio zniszczonego!) Iraku.
    Gdzieś głęboko jest w części polskiego narodu zaszczepiony gen plugastwa, ten sam, który „usprawiedliwiał” czerpanie korzyści np. z tragedii żydów.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy