Człowiekowi bardzo zależy na tym, żeby jego przewidywania się sprawdziły, gotów nawet pogodzić się z niewielką szkodą, oby tylko jego intelekt okazał się mocny. Wielka satysfakcja kryje się za tymi słowami: „a nie mówiłem?”. Nie powinno się jednak wątpić o sile własnego rozumu tylko dlatego, że nasze przepowiednie okazały się mylne. Życie jest przewidywalne tam, gdzie panuje rutyna, a gdy pojawia się – że się tak poetycko wyrażę – poryw wolności, nasze przewidywania, razem z przyczepionymi do nich planami, idą w diabły. „Okazało się – pisze Adam Michnik w „Gazecie Wyborczej” – że zwyciężyli ci, którzy głosili hasła całkowicie nierealistyczne. A zatem romantyzm Józefa Piłsudskiego, który w Krakowie stworzył Pierwszą Kadrową, co dla trzeźwo myślących było czystym awanturnictwem”. Można przytaczać wiele przykładów o podobnej wymowie. Kto w Rosji trzeźwo myślący mógł przewidywać przed wojną, że nieliczna i półwariacka sekta bolszewików obejmie władzę i narzuci wielkiemu krajowi swoją utopię na lat 70? Nie zawsze wiadomo, która przepowiednia się sprawdziła, chociaż minął już odpowiedni czas. Jako przykład tępej głowy wymienia się Wacława Grzybowskiego, polskiego ambasadora w Moskwie. Zapewniał on, że do sojuszu III Rzeszy i ZSRR nigdy nie dojdzie i do ostatniej chwili nie wierzył w pakt niemiecko-radziecki, wbrew wiarygodnym informacjom. A jednak Grzybowski miał rację, widział głębiej niż inni. Pakt Ribbentrop-Mołotow był obustronnym podstępem wojennym, a nie sojuszem. Stalin postanowił drogo zapłacić dobrami materialnymi i prestiżem w opinii Zachodu za oddalenie w czasie wojny z Niemcami. Za najwybitniejszego polskiego dyplomatę w czasie wojny uchodził Edward Raczyński. Warto przez moment przyjrzeć się jego przewidywaniom. Jan Szembek w swoim „Diariuszu” (wrzesień-grudzień 1939) zanotował rozmowę z nim. Mamy październik 1939. Raczyński jest po spotkaniu z ministrem Zaleskim, zgadza się całkowicie z jego poglądami. Trzeba – powiada – załatwiać sprawę z Niemcami, a temat Kresów Wschodnich, choć to bolesne, odłożyć na później. Nie zapominać, że „misja historyczna Polski jest przedmurzem cywilizacji zachodniej”. (Polska już rozbita w puch i pył, ale o przedmurzu się nie zapomina). Po wojnie – mówi Raczyński – forma powiązań międzynarodowych musi się zmienić, ale jak? „Musi nastąpić jakiś rodzaj federalizmu – jakieś bliższe związki z otaczającymi ją państwami, a więc przede wszystkim unia z Litwą”. Na razie niedaleko zaszedł w swoim wizjonerstwie, ale czytajmy dalej. „Federalizm z Czechami, Słowacją i Węgrami. (…) Forma tego ustroju byłaby monarchiczna ze stolicą ewentualnie w Krakowie, a jako króla Raczyński widziałby księcia Kentu, który by się do tej roli palił, a Minister (Zaleski) wymieniał Arcyksięcia Ottona Habsburga”. Na tle innych zanotowanych wypowiedzi ludzi z sanacyjnego świecznika fantazje Raczyńskiego nawet specjalnie nie rażą. (Jedynym rozmówcą Szembeka, który widzi rzeczy trzeźwo i osądza mądrze, jest Anatol Muhlstein; czekam na okazję, by niektóre jego opinie przedstawić). Ambasador w Waszyngtonie Jerzy Potocki na początku 1939 roku nie jest przekonany, że Niemcy dążą do wojny. W swoim raporcie dla Becka pisze, że propagandę nienawiści do nazizmu i Kanclerza Hitlera uprawiają w Stanach Zjednoczonych „czynniki żydowskie”. Ta propaganda – pisze – jest szyta grubymi nićmi, mimo to „dzięki ignorancji tutejszego społeczeństwa, nieobeznanego zupełnie z sytuacją w Europie, działa ona w sposób tak przenikliwy, iż obecnie większość narodu amerykańskiego uważa Kanclerza Hitlera oraz nazizm za największe zło i niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad światem. (…) Oprócz wyżej wymienionej propagandy wytwarzana jest sztuczna psychoza wojenna, która wmawia w naród amerykański, że pokój w Europie wisi na włosku i że wojna jest nieunikniona…”. Ambasador polski, jak z tego wynika, nie wierzy, że jest nieunikniona ani że w ogóle grozi. Raport nosi datę 12 stycznia 1939 r., dwa miesiące przed wkroczeniem Wehrmachtu do Pragi. Błędy przeszłości przeważnie przypomina się w celu uwydatnienia mądrości ludzi dzisiejszych. Nie taka jest moja intencja. Nie jesteśmy mądrzejsi my ani trzymający w rękach nasze losy dzisiejsi politycy. Jest odwrotnie; Beck i Szembek, Raczyński i Potocki (tych w dyplomacji wielu) mieli lepszą znajomość świata i większe kompetencje niż politycy, jakich się dochował obóz „Solidarności”. Można się więc obawiać, że dzisiejsza Polska w stosunkach międzynarodowych
Tagi:
Bronisław Łagowski









