Agnieszka Wolny-Hamkało
Psikus Edwarda
Najpierw przyszło dwóch. „Kim jesteście?”, zapytałam. „Zabitymi Jezusami”, odparł ten wyższy i starszy. „Zabitymi Jezusami?”, powtórzyłam, przyglądając się ich strojom. Na bluzy narzucili czerwono poplamione prześcieradła. Obaj mieli jasne, słomiane włosy, byli chudzi i patrzyli mi prosto w oczy. „To znaczy byliśmy zabitymi Jezusami, a teraz jesteśmy po prostu wandalami”, doprecyzował młodszy. Nie spytałam, kiedy nastąpiła degradacja do „po prostu wandali”. Koncept Jezusów musiał im się wydać zbyt jednowymiarowy. „Cukierek
Pluj albo giń
W filmach opętani wypluwają różne przedmioty, chociażby gwoździe czy monety albo niewielkie zwierzęta – myszy, węże, ptaki. Mam siostrę, która wymiotowała miśkami Haribo (wcześniej połykała je w całości). Wracały na świat doskonale zachowane. Córka koleżanki wydaliła kamienie szlachetne, ale jednorazowo, po tym jak połknęła kilka podczas zabawy. Może obie były trochę opętane, jednak zwykle zamiast egzorcyzmu wystarczało zostawienie ich na dwie godziny przy drabinkach, żeby do domu wróciły odmienione. A wracając do ptaszków, ten,
Gotyk polski
Pani spadła z okna, ale do wewnątrz. Wcześniej, przez dłuższą chwilę, zgromadzeni przed Pałacykiem poeci gapili się na nią trwożliwie. Sprzątała jakiś gabinet na wysokości czwartego piętra. Ktoś zrobił zdjęcie, ktoś zawołał, żeby zeszła z parapetu. Ale ona posłała tylko z góry blady uśmiech. W ręku trzymała białą ścierkę, włosy ułożone miała w ciasny koczek. Pod wpływem ruchu i wilgoci zza ucha wysunęły jej się skręcone kosmyki. Jeszcze zdążyła nam pomachać, zanim zachwiała się i spadła. Na szczęście
Złączki
Opisując tasiemca w wierszu, Tomaž Šalamun napisał, że ciało pasożyta było zbudowane jak matrioszka, a jego złącza pachniały cytryną. Zabawnie jest obserwować złącza i złączki, które należą do obu kluczowych elementów, a jednocześnie nie należą do żadnego. Złączki mają w sobie coś niepokojącego, istnieją bowiem poza zbiorami i są w pewnym stopniu niczyje. Myśląc o maszynie, myślimy zwykle jedynie o tych kluczowych elementach. Dni, które przynosi przełom września i października, są właśnie takimi złączkami. Robi się
Próg wejścia
Czasem, tylnymi drzwiami, ze świata nauki albo polityki wchodzi do słownika sformułowanie, bez którego raptem nie można się obejść. Trudno zrozumieć, jak w ogóle radziliśmy sobie bez niego. Ostatnio publicyści, dziennikarze i tzw. ludzie kultury upodobali sobie nagle wybitnie operatywny „próg wejścia”. Oto zjawiska z obszaru kultury – książki, filmy, sztuki teatralne – dzielą się przede wszystkim na te, które mają wysoki próg wejścia lub niski próg wejścia. Metafora ta opisuje oczywiście
Dyskusje, które wygrywam pod prysznicem
Ile razy, zasypiając, obmyślałam riposty, które wybawiały mnie z opresji albo pozwalały wyjść ze sporu bez szwanku. Te merytoryczne – precyzyjne i mordercze – i te emocjonalne – błyskotliwe i kończące rozmowę bezlitosną puentą. Nie jestem jedną z tych sprytnych osóbek w stylu F-16, z refleksem psów gończych, dlatego mój podziw dla takich osób jest nieograniczony. Czytając powieści, podziwiam przebiegłość bohaterek i bohaterów, którzy w momencie emocjonalnego kolapsu, upokorzenia, rozstania, potrafią jeśli nie zwyciężyć (językowo rzecz biorąc), to przynajmniej
Cisza – ustawienie fabryczne
Kiedy myślimy o ciszy, myślimy o niej jako o wartości. Utożsamiona ze spokojem, wolnym czasem, odpoczynkiem – reprezentuje jakieś lepsze życie. Ale to ustawienie fabryczne, tak nam mówią popkultura i przemysł coachingowy: cisza jest szlachetna, to luksus. W domyśle: cisza jest klasowa – majętni wybierają ciche kurorty, ubodzy imprezowe letniska; hałaśliwe pospólstwo kontra powściągliwe profesory. Albo przynajmniej klasa średnia żująca z zamkniętymi oczami rodzynkę, żeby spotkać się z własną uważnością. Uważność jest męcząca. Nie wiem,
Barbie u czarodzieja
Ostatni raz widziałam lalki w poczekalni u czarodzieja. Leżały na korytarzu w kartonowych pudłach – większość na golasa. Sterczały im biednie sfilcowane włosy. Niektóre w ogóle nie miały głowy, inne zachowały nawet cekinowy strój albo suknię z naderwaną falbanką. Był deszczowy styczeń, przyszłam do czarodzieja z bólem kręgosłupa – na akupunkturę. Ludzi przygnały tam różne bolączki: migrena, zaniemówienie, spuchnięta ręka, utrata równowagi, śmierć przyjaciela, ból i smutek. Matki przywiozły na wózkach bardzo chore dzieci. A i tak najsmutniejsze
Wylinka
W „Bulwarze Zachodzącego Słońca” (1950) Gloria Swanson gra Normę Desmond, zapomnianą gwiazdę niemego kina, która żyje w odosobnieniu. Jej zrujnowany dom wewnątrz zachował dawną świetność. A iluzję życia w świecie celebrytów podtrzymuje lokaj, oddany sługa i współpracownik, który stale przysyła jej listy „od fanów” z wyznaniami miłości i prośbami o podpisanie zdjęcia. Kiedy wytwórnia próbuje się z nią skontaktować, Norma myśli, że chodzi o jej powrót na wielki ekran. Tymczasem produkcja chce tylko wypożyczyć auto,
Brawo, jesteście wspaniali
Ale czy to nasza wina, że robi się nam przyjemnie, kiedy ktoś chwali naszą pracę, artykuł, ciasto, kwiaty na balkonie? I czy rzeczywiście pragniemy, żeby mówiono nam wprost, że tym razem poszło gorzej, słabiej, mniej ciekawie? Że inni byli lepsi albo my w przeszłości byliśmy lepsi od siebie? Bo wyobraźmy sobie tę szczerość, którą tak cenimy, o którą tak zabiegamy. Te wszystkie zakończone przyjaźnie, urazy nie do zażegnania. Nie bez powodu przecież lawirujemy, oceniając to i owo: publicznie stawiamy na poręczne półsłówka – to taka umowa społeczna.








