Coś więcej niż sklep

Coś więcej niż sklep

Sklep socjalny nie ma obdarowywać, chodzi o to, by za własne pieniądze można było kupić tanio pełnowartościowe produkty

Masło z Mlekowity – 3,50 zł, parówki Krakusa – 2,50 zł, ser gouda Hochland – 3,20 zł, mleko wiejskie z Piątnicy – 2,80 zł, baton Grześki – 1,10 zł. Produkty w takich cenach można znaleźć na półkach wrocławskiego sklepu społecznego. To miejsce, gdzie potrzebujący mogą w niższych cenach kupować produkty spożywcze, chemię gospodarczą czy karmę dla zwierząt. Natomiast nie ma tu wyrobów tytoniowych ani alkoholu.

Pierwsze sklepy socjalne powstały jeszcze przed rokiem 2000 w Wiedniu, a obecnie stolica Austrii ma ich 12. Do Polski przyszły w ostatnich latach. Dzisiaj działają już m.in. w Warszawie, Łodzi, Tarnowie, Poznaniu, Katowicach, Legnicy czy Dzierżoniowie, a od trzech miesięcy także we Wrocławiu.

Nie dla zarobku

– To odpowiedź na trudne czasy: wysoką inflację, coraz wyższe rachunki za prąd i ogrzewanie. Dlatego trzeba wspierać osoby, które mają bardzo skromne budżety domowe i żyje im się trudniej. Zależało nam, aby sklep powstał w dobrej lokalizacji, żeby wszyscy potrzebujący mogli tu bez problemu dotrzeć. Chcielibyśmy, aby takich miejsc było w naszym mieście więcej – mówi prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Wrocławski sklep społeczny znajduje się w centrum miasta, przy ulicy Sądowej 14. Mogą w nim kupować osoby posiadające kartę klienta, którą otrzymują na miejscu: osoby mające zaświadczenie o niskich dochodach wydawane przez MOPS, członkowie rodzin zastępczych, posiadacze Karty Dużej Rodziny, członkowie rodzinnych domów dziecka i pogotowia opiekuńczego, seniorzy (60+) czy uchodźcy z Ukrainy (w sklepie zatrudnione są ekspedientki, które mówią po ukraińsku). Jednorazowo można tu zrobić zakupy za ok. 100 zł, choć nie jest to bardzo rygorystycznie sprawdzane.

– Chodzi o to, żeby towar zakupiony w sklepie nie trafiał do drugiego obiegu – że np. ktoś zrobi zakupy w sklepie socjalnym taniej, a potem na wolnym rynku sprzeda drożej. Dodatkowo za te 100 zł nie można kupić np. samego oleju lub tylko cukru. Chcemy, żeby ludzie kupowali takie produkty, które są im potrzebne do codziennego funkcjonowania: trochę masła, mleko, chleb, wędliny. Karta ta ma jeszcze jedną ważną funkcję. Jeżeli jej posiadacz przez dłuższy czas nie zrobi zakupów w tym sklepie, to będzie dla MOPS sygnał, że może dzieje się z nim coś złego. I że trzeba do niego zadzwonić, podejść, sprawdzić, co się z nim dzieje – tłumaczy wrocławska radna Agata Gwadera-Urlep, pomysłodawczyni projektu.

Cel sklepu to działalność pomocowa, a nie zarobkowa. Cały zysk jest przekazywany na rozwój placówki i zadania społeczne, m.in. na wsparcie rodzin zastępczych. Chociaż dzisiaj ceny wielu produktów nie odbiegają znacząco od cen rynkowych, zwłaszcza tych w supermarketach, docelowo większość rzeczy mamy tu kupić za symboliczną złotówkę.

Wzmocnione rodziny

– Dotychczas wydaliśmy ponad 700 kart, a chcielibyśmy dużo więcej. Zakupy robią u nas najczęściej osoby korzystające z pomocy MOPS i seniorzy. Ale zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy potrzebujący chodzą po wsparcie do miejskich organizacji. A takim osobom również chcemy pomagać. W praktyce więc jest tak, że ktokolwiek do nas przyjdzie i potrzebuje pomocy, nie wychodzi z pustymi rękami. A w soboty sklep jest otwarty dla wszystkich. Zależy nam, żeby mieszkańcy na własne oczy zobaczyli, że za 100 zł można tu zrobić bardzo fajne zakupy, i powiedzieli o tym innym. Ale też, żeby swoimi zakupami wsparli naszą działalność – wyjaśnia Beata Marczak, prezeska stowarzyszenia Wrocławskie Forum Kobiet, które prowadzi sklep.

56-latka jest szczęśliwą żoną i mamą czwórki dzieci. Przez lata pracowała jako nauczycielka angielskiego dla najmłodszych. Sześć lat temu poszła – drugi raz – na studia i założyła własne przedszkole. To spełnienie jej marzeń. Ale nigdy się nie spodziewała, że będzie sklepową.

– Nasze stowarzyszenie powstało podczas spotkań mam małych dzieci. Na początku chodziło po prostu o wzajemne zrozumienie i wsparcie. Gdy rozwinęłyśmy działalność, skupiłyśmy się na temacie poczucia własnej wartości kobiet. Wyszłyśmy z założenia, że wzmocnione kobiety to silniejsze rodziny. Każda z nas przeszła przez jakieś kryzysy, dlatego teraz chcemy pomagać innym. Pomaganie ubogim to dalej pomaganie rodzinom, głównie wielodzietnym – podkreśla Beata.

Bieda w Polsce ma dziś twarz dziecka. Według danych GUS w 2021 r. skrajnego ubóstwa doświadczało prawie 5% dzieci i młodzieży do 17. roku życia oraz 3,4% osób starszych. Statystyki korzystania z pomocy żywnościowej finansowanej ze środków europejskich pokazują z kolei, że udział osób starszych w tych programach urósł w ciągu kilku lat z 5% do 13%. Według prognoz właśnie ta grupa społeczna wkrótce będzie najbardziej zagrożona biedą.

Miska płatków owsianych

W ideę sklepu społecznego wpisana jest godność klienta. Nie chodzi o to, żeby zostać obdarowanym jedzeniem, ale by zrobić zakupy za własne pieniądze. Kupić tanio dobre, pełnowartościowe produkty.

Pani Asia jest stałą klientką. Z 2,2 tys. zł. budżetowej emerytury po odliczeniu opłat za mieszkanie i leki na życie zostaje jej bardzo niewiele. Nie korzysta z żadnej systemowej pomocy, bo się nie kwalifikuje. A inflacja diametralnie pogorszyła jej sytuację życiową. Mimo to na twarzy emerytki gości wesoły uśmiech.

– Cały czas się śmieję i to tylko mnie ratuje. Chociaż niekiedy sobie myślę, że nie ma sensu dalej żyć. Jestem po wielościennym, rozległym zawale. Mam wszczepiony trzeci kardiowerter. Nie mogę się denerwować, bo pękają mi elektrody. A jak patrzę na rachunki i paragony, trudno tego uniknąć – bo zastanawiam się, co będę jeść. Na śniadanie zwykle przygotowuję płatki owsiane z mlekiem. Dopóki mi nie zbrzydnie. Wtedy smażę sobie naleśniki. Na obiad jadam zupy, ugotuję i jest na kilka dni. Podczas zakupów rozglądam się za tym, co najtańsze. Na mięso też mnie jeszcze stać, ale kupuję kilka plasterków wędliny. Cieszę się, że mogę przyjść normalnie do sklepu po jedzenie albo do „szperaka” po ubrania, a nie muszę sięgać po dary – opowiada.

Wrażliwość i empatia

Praca w sklepie społecznym to często rozmowy z potrzebującymi. – Działamy pod hasłem: „Coś więcej niż sklep społeczny”. Wiele osób, zwłaszcza seniorów, przychodzi do nas także po to, żeby porozmawiać, opowiedzieć o swojej sytuacji finansowej i innych trudnościach życiowych, nierzadko osobistych dramatach. Niektórzy nie dostają żadnego wsparcia, nie mają rodziny ani bliskich – mówi 30-letnia Katarzyna Górska, zastępczyni kierowniczki sklepu społecznego.

Praca tutaj uczy ją wrażliwości i empatii. – Dowiedziałam się, że kryzys niejedno ma imię. Że nie ma co oceniać innych po wyglądzie czy tym, jak ktoś na pozór funkcjonuje, bo ludzkie dramaty wcale nie muszą być widoczne na zewnątrz. Pamiętam sytuację, kiedy w sklepie pojawiła się młoda, ładna, zadbana dziewczyna. Weszła do nas zapytać, czy mamy coś bardzo taniego do jedzenia, czym można by szybko zabić głód. Zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że właśnie wyszła z więzienia i jest bezdomna. Powiedziała, że serce zabrania jej kraść. Że bardzo chciałaby stanąć na nogi i znaleźć pracę. Dzięki temu, że współpracujemy z różnymi fundacjami, mogłyśmy ją przekierować do osób, które udzieliły jej praktycznej pomocy.

Katarzyna rozpoczęła pracę w sklepie, gdy sama mierzyła się z życiowymi perturbacjami: śmiercią mamy, utratą pracy i mieszkania. Dziś stara się pomagać innym, nieustająco ożywiając klientów swoim uśmiechem. – Im więcej ja dostaję od ludzi, tym więcej jestem w stanie dać. Robię to z dobroci serca. To moja osobista misja. Chodzi nie tylko o sklep, ale o to, że tworzymy wyjątkowe miejsce. Klienci są wdzięczni za poświęconą im uwagę. Jedna pani upiekła nam ciasto, ktoś inny przyniósł bigos, inny pan kupił czekoladki. To dowód, że to, co robimy, ma sens – podsumowuje.

Z korzyścią dla planety

Funkcjonowanie sklepu wspiera osoby w trudnej sytuacji życiowej i finansowej, ale też może być odpowiedzią na potrzebę niemarnowania żywności przez markety.

W Polsce marnuje się 5 mln ton jedzenia rocznie. Zgodnie z ustawą o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności z 2019 r. sklepy o powierzchni powyżej 250 m kw., których przychody ze sprzedaży produktów spożywczych stanowią ponad 50%, mają obowiązek podpisania umowy z organizacją pozarządową na odbiór żywności wycofywanej z dystrybucji. Dzięki sklepom społecznym takie produkty mogą trafić do potrzebujących.

– Naszą największą potrzebą jest obecnie pozyskanie producentów, którzy sprzedawaliby nam atrakcyjny towar po niższych, preferencyjnych cenach. Bo aby utrzymać sklep, musimy nałożyć na produkty minimum 30% marży. Dlatego im niższe ceny da nam producent, tym produkty na półkach są tańsze. Na przykład w Selgrosie kupujemy za połowę ceny, ale tylko rzeczy z maksymalnie czterodniowym terminem do spożycia. Wtedy te produkty trzeba szybko sprzedać. Nasi klienci nauczyli się już tego, że we wtorki i czwartki trzeba przyjść, bo mamy bardzo tanio nabiał, wędliny czy gotowe jedzenie z Selgrosa. Zdarza się, że otrzymujemy jakieś gratisy. Wtedy też robimy gratisy dla klientów. Na przykład dzisiaj do zakupów powyżej 40 zł otrzymują impregnat do butów. Dzięki temu, że wrocławska piekarnia Różana oddaje nam jednodniowe pieczywo, mamy je bardzo tanio. Zwykły chleb kosztuje u nas 1,50 zł, a wieloziarnisty 2,60 zł – mówi Beata Marczak.

Fot. Dominika Tworek

Wydanie: 12/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy