Czarny scenariusz

Kuchnia polska

W ubiegłą niedzielę przyjrzałem się z bliska zjazdowi Samoobrony. Nasza prasa pisze w kółko, że Samoobrona to oszołomstwo, ciemna, ślepa siła, a w dodatku kolos na glinianych nogach.
Nie mam zamiaru dokonywać na tym miejscu bardziej szczegółowej analizy zjawiska Samoobrony. W Sali Kongresowej, gdzie odbywał się zjazd, jedno wszak rzucało się w oczy – to mianowicie, że w zjeździe tym uczestniczyły absolutne „prawdziwki”. A więc nie poprzebierani na tę okazję urzędnicy partyjni albo też lokalni działacze administracyjni, lecz prawdziwi chłopi, prawdziwi rzemieślnicy, prawdziwi małomiasteczkowi przedsiębiorcy, prawdziwi bezrobotni pracownicy byłych kopalń i PGR-ów. Ci ludzie nie są niczyją reprezentacją, lecz reprezentują siebie, nie ukrywają też swojej tożsamości. Niczego się nie wstydzą, są sobą. Jednym z nich odpowiada wiejska ojra-tidra, a więc przyjeżdżają w ludowych strojach i w każdym miejscu starają się zatańczyć lub zagrać oberka, inni – jeśli dorobili się trochę, wbijają się w ciemne garnitury i spinki do koszuli, jeszcze inni, ci przegrani, żadnym kamuflażem nie przykrywają tego, że są przegrani i przyjechali domagać się swego.
Może się to podobać albo nie, ale tak to wygląda z bliska. Swojsko. A swojsko, to znaczy również, że w istocie większości z tych ludzi niepotrzebna jest żadna zasadnicza zmiana cywilizacyjna, żaden inny kształt rzeczywistości, który by się chciało osiągnąć, pod warunkiem wszakże, że ten, który jest, działać będzie prawidłowo, dając chleb, pracę, możliwość godziwego życia w rodzinie, w wiosce, w miasteczku, w mieście.
Jest to mieszanka wybuchowa, ponieważ – jak wiadomo – rzeczywistość, która jest, wcale nie działa prawidłowo, najsilniejsze cięgi dając tym właśnie ludziom. A zarazem siła konserwatywna, ponieważ nie unosi się nad nią żadna utopia, żaden miraż „lepszego jutra”, dla którego należałoby się trudzić, lecz wystarczyłoby godziwe dziś czy znajome wczoraj.
Dlatego też nie dziwią mnie wcale wzgardliwe opinie dotyczące Unii Europejskiej i naszej z nią integracji, krążące wśród delegatów. Jak wiadomo, oficjalne stanowisko Samoobrony jest eurorealistyczne. A więc jeśli będzie z tego jakaś realna korzyść dla polskiego rolnictwa, polskiego produktu, polskiego zatrudnienia, to czemu nie, ale jeśli nic takiego się nie zapowiada – to na co nam to wszystko? Europa jako cel cywilizacyjny, jako model życia doskonalszy, światlejszy, bardziej demokratyczny lub bardziej kosmopolityczny – a więc to, co w idei europejskiej urzeka przede wszystkim polską inteligencję i jej młodzież – pozostaje tu pustym dźwiękiem, który do nikogo nie przemawia.
Piszę o tym nie bez lęku, mając na myśli referendum w sprawie Unii Europejskiej, które ma odbyć się w przyszłym roku i którego wynik wcale nie jest przesądzony. Niestety, najgorszą propagandę przeciwko Unii Europejskiej robi obecnie sam rząd, mimo iż premier zapowiedział, że jeśli wynik referendum będzie negatywny, to rząd ustąpi. Mimo to ilekroć prezentuje się nam jakąś niepopularną i niekorzystną dla zwykłych ludzi ustawę lub regulację, podaje się ją zawsze w opakowaniu „europejskim”. A więc że takie są wymogi Unii lub prawa unijnego, albo że takie są praktyki w krajach Unii, do których musimy się przystosować. Są to argumenty może i dobre dla zdeklarowanych euroentuzjastów, przed którymi Unia Europejska rysuje się jako ziemia obiecana, gotowi są więc ponieść wszelkie ofiary, aby do niej dotrzeć. Ale nie są to żadne argumenty dla ludzi nieprzekonanych lub niechętnych. Dla nich argumentacja ta tworzy zbitkę, w której Unia kojarzy się z tym, co złe, niesprawiedliwie, nieprzychylne człowiekowi. Ze złym, działającym bardziej na korzyść pracodawców niż pracowników prawem pracy. Z ograniczanym zakresem opieki społecznej ze strony państwa. Z krzywdą emerytów, którym ogranicza się możliwości zarobkowania, nie dając równocześnie możliwości przeżycia z emerytury. Z nierównym i uzależnionym od pojemności portfela prawem do nauki, oświaty i kultury.
I nader słabym antidotum na to jest frazes, że jeśli nie znajdziemy się wśród krajów unijnych, to wylądujemy na marginesie nowoczesnej cywilizacji zachodniej, obok Białorusi. Potrafię wskazać sporo środowisk, które wzruszają na to ramionami, mówiąc – no to co? Nie jest to wcale przede wszystkim środowisko Samoobrony, lecz środowiska związane z ojcem Rydzykiem, z Ligą Polskich Rodzin, z innymi formacjami populistycznej prawicy, których niechęć do integracji nie wywodzi się jedynie, jak w Samoobronie, ze źródeł pragmatycznych, lecz ideowych i kulturalnych.
Niedawno odbył się uroczysty spęd ministerialny, nazwany „Debatą o kulturze”. Z okazji takich zgromadzeń i towarzyszących im dyskusji zdumiewa zawsze całkowity brak świadomości, że prawdziwą debatą o kulturze będzie właśnie referendum europejskie. Argumenty, których przeciwko integracji używa bowiem klerykalna i nacjonalistyczna prawica, są argumentami stricte kulturalnymi. Tu nie chodzi o lepszy lub gorszy interes, jaki możemy zrobić, handlując ziemią, lecz o „świętość ziemi polskiej”, nieprzeliczalną na pieniądze. Nie chodzi o efekty gospodarcze, jakie może przynieść integracja, ale o konflikt ducha z materią – naszego polskiego ducha i zmaterializowanego, laickiego Zachodu. Nie chodzi wreszcie o korzyści mogące wyniknąć z akceptacji uniwersalnego europejskiego prawa regulującego kwestie konkretne, lecz o zachowanie tożsamości narodu, znaków i wierzeń, barwy i broni. Są to wszystko argumenty kulturalne, odwołujące się do głębokich pokładów tradycji i mitologii narodowych, a także odruchów i obyczajów religijnych. Brzmi to jak paradoks, ale prawica jest dzisiaj w Polsce jedyną formacją, która kulturę i jej treści traktuje serio, jako siłę, zdolną kształtować losy narodu.
Na tym tle wzruszające jest gaworzenie o „kulturze ponad podziałami” albo też głęboki namysł nad sposobami finansowania placówek kulturalnych bez choćby zająknięcia się o tym, co te placówki mają tłumaczyć społeczeństwu. Ciekawe więc, czy z tego zestawienia narodowego ducha i europejskich planów rzeczywiście wyniknie czarny scenariusz, to znaczy ten, o którym mówił premier.
 

Wydanie: 15/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy