Dlaczego Unia skarlała?
Z gadziej perspektywy
Unia Wolności skarlała w ostatnich przedwyborczych notowaniach do poziomu 6-7%. Przekładając to na sejmowe „szabelki”, czyli miejsca na sali posiedzeń oraz, co niezwykle ważne, biura poselskie, wedle projektu ordynacji wyborczej daje 7-15 mandatów. Razem z odpryskami z okrojonej „Listy Krajowej”. Gdyby taki wynik potwierdził się w czasie prawdziwych parlamentarnych wyborów, to partia licznych liderów, premierów, ministrów i potencjalnych tuzów intelektualnych znalazłaby się na marginesie parlamentu. Przy takim wyniku nie byłaby nawet „języczkiem u wagi”.
Unia Wolności wielokrotnie grzeszyła pychą, ale źle by się stało, gdyby stoczyła się do poziomu obecnego ROP-u. W naszym kraju jest jeszcze za wcześnie na dwupolówkę, na podział między prawicą i centrolewicą bez znaczącego udziału partii mniejszych.
Oczywiście, można karlenie Unii Wolności bagatelizować, po inteligencku racjonalizować, zaklinać rzeczywistość, jak ostatnio uczynił profesor Wnuk-Lipiński w telewizji publicznej. Stwierdził on, że w czasie wakacji Unia Wolności zawsze ma słabsze wyniki w sondażach, bo jej elektorat wyjeżdża na urlopy. Jeśli przyjąć profesorską argumentację, to PSL powinno spodziewać się znacznego przyrostu głosów na jesieni. Elektorat PSL-u nie wyjeżdża na urlopy letnie, ale za to powszechnie uczestniczy w żniwach.
Dlaczego Unia Wolności skarlała? Warto to przeanalizować ku pamięci innych partii. Jeszcze niedawno Unia Wolności jawiła się partią inteligencji i nowej klasy średniej. Mieszczaństwa odrodzonej Rzeczpospolitej, Jak wygląda stan inteligencji i mieszczaństwa?
W czasie rządów Buzka, czyli koalicji AWS-UW, skarlała pozycja materialna nauczycieli, urzędników budżetówki, inteligenckich emerytów. Nie tylko skurczyły się im pensje. W wyniku „reformy” administracji, nowego podziału kraju, sfera kultury znalazła się pod finansowaniem samorządów. I wszędzie biblioteki, teatry, domy kultury są niedofinansowane. Za wszechwładnego panowania wicepremiera i ministra finansów, Leszka Balcerowicza, nie uczyniono ze sfery edukacji priorytetu państwa. Chociaż społeczeństwo chce się uczyć, nawet za ciężkie pieniądze, co widać po popularności płatnych, wyższych uczelni.
Fundamentem, stabilizacją państwa miała być warstwa „średnia”. Nowe mieszczaństwo. Ludzie pracujący na swoim. Właściciele firm, spółek, małych fabryk. Ludzie pracowici, oszczędni, inwestorzy.
Po dziesięciu latach budowy kapitalizmu w RP okazuje się, że śladowe oszczędności ma ok. 20% społeczeństwa. Ale tylko parę procent obywateli ma odłożonych więcej niż kilka miesięcznych pensji. W tym roku jedynie kilkanaście spółek notowanych na warszawskiej giełdzie wypłaci swym akcjonariuszom niewielkie zresztą dywidendy. Giełda dołuje, co zniechęca potencjalną klasę średnią do inwestowania. Klapą okazały się Narodowe Fundusze Inwestycyjne. Ci, którzy w nie zainwestowali, zawiedli się. Najlepiej zrobili ci, którzy sprzedali swój papier i przelali go na wódeczkę. Wstępne wyniki emerytalnych funduszy inwestycyjnych, czyli reklamowanego „drugiego filara”, też nie napawają optymizmem. Jeśli do tego dodać podaną przez profesor Staniszkis informację, iż z 2,5 miliona małych i średnich polskich przedsiębiorstw, tylko 4,5 tysiąca dysponuje nowoczesną technologią, to marnie, karzełkowato jawi się nam klasa średnia.
W efekcie coraz częściej inteligent, drobny przedsiębiorca nie czuje się obywatelem pracującym na „swoim”, tylko pracownikiem najemnym u „Onych”. Krajowych i obcych. A do tych najemników odwołują się konkurenci Unii Wolności.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy