Do wolności i z powrotem

Do wolności i z powrotem

Waldemar Kuczyński nie epatuje spóźnioną krytyką PRL ani swoimi zasługami w opozycji, nie pastwi się nad Jaruzelskim ani nad Wałęsą, ani… „Nie mogę uwierzyć, że to, co przeżywamy, jest czymś więcej niż krótkim snem. Ciągle myślę, że przebudzenie będzie straszne i potrwa długo”, zanotował 18 września 1980 r. Waldemar Kuczyński – wówczas ekspert Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku. Jego dziennik z lat 1980-1981 ukazał się w tych dniach w formie książkowej, pt. „Burza nad Wisłą”. „Mam kolejne uczucie przeżywania czegoś nieoczekiwanego, wydarzenia ze świata wolności, które odbywa się tu dzięki niespodziewanej pauzie w niewoli, jaką zafundował nam Sierpień. Cały czas od Sierpnia żyję w przekonaniu, że to pauza właśnie, i to przed bardzo złym czasem. Czasem nawet chwytam się na tym, że pobłażliwie patrzę na rozentuzjazmowanych ludzi, którzy wyobrażają sobie, że zaczęło się coś nowego, nieodwracalnego, lepszego. Może mnie przeczucia zwodzą, ale nie mogę się ich pozbyć. (26.X.80)”. Kuczyński umiał jednak spojrzeć na swój lęk – uczucie w owym czasie rozpowszechnione – z dystansu, a nawet je przezwyciężyć, co wielu innym się nie udało. Na trzy tygodnie przed stanem wojennym pisał w „Tygodniku Solidarność”, którego był redaktorem: „Lęk był doniosłym czynnikiem stabilizującym system polityczny w historii dosierpniowej Polski Ludowej. Lęk gromadzony od 1945 roku jako skutek represyjnych działań aparatu państwowego… (…) Świadomość polityczna społeczeństwa zbudowana na lęku uwolniła władzę od zbiorowej, skoordynowanej presji społecznej”. Obawiając się przede wszystkim interwencji zbrojnej, zdając sobie sprawę, że wydarzenia „przypominają proces bez kontroli”, a „w rewolucyjnej lawinie swoboda ruchów jest niewielka”, Kuczyński doradzał umiar: „Za zbyt optymistyczne uważałem jego (Jacka Kuronia) przekonanie, że można wygrać walkę o wolne związki zawodowe. Sądziłem, że było to nadmierne podniesienie poprzeczki. (…) Nie wierzę w realność głównego postulatu, w utworzenie legalnych wolnych związków zawodowych, ani w to, że może dać coś dobrego konfrontacja polityczna na wielką skalę w naszych obecnych warunkach”, notował proroczo w połowie sierpnia 1980 r. Wielokrotnie w swoim dzienniku Kuczyński zapisuje, że ważne jest nie tylko to, co robotnicy wywalczą, ale jak trwałe będą to zdobycze. „Zobaczymy za rok, dwa”, pisze. Radykalizm innych budzi jego niepokój: „Miałem wrażenie, że Lityński jest ogarnięty gorączką i traci trzeźwość, podobnie jak Jacek (15.VIII.80)”. „Powiedziałem Michnikowi, że o tym, które koncepcje są słuszne, będzie można powiedzieć za rok, ale nie teraz. Założyłem się też o najlepszy koniak w Polsce, że Rosjanie będą interweniowali w ciągu 12 miesięcy. Chciałbym przegrać (30.IX.80)”. W tym miejscu dochodzimy do jednego z ciekawszych wątków książki, mianowicie stosunki KIK-KOR, czyli różnice taktyczne i strategiczne pomiędzy różnymi nurtami opozycji antykomunistycznej, które usiłowały stanąć na czele ruchu strajkowego i kierować nim zgodnie ze swoimi przekonaniami, a może nawet interesami. Czytelnikowi, który był poza opozycją i „Solidarnością”, Kuczyński odsłania ten watek z rzadką szczerością. Ponieważ mamy do czynienia z dziennikiem prowadzonym na bieżąco, dodatkowo widzimy, jak ważny dla Autora był ten spór. „Wiem na pewno, że Tadeusz Mazowiecki stara się zapewnić maksymalny wpływ na nowy ruch środowiskom katolickim, skłaniając je, by pomagały zakładającym związki zawodowe. Chodzi mu o to, aby ruch związkowy działał w ramach porozumienia, jako partner raczej, a nie przeciwnik władz dla zasady. Być może, gra rolę także pierwiastek rywalizacji z kręgiem KOR-owskim. Mazowiecki wyraźnie chciałby, żeby Kuroń i inni z tego kręgu trzymali się na boku, a jeżeli nie, to choćby na obrzeżach ruchu (12.IX.80)”. „Kowalik i Geremek zaczynają mieć wątpliwości, czy nadal pracować z Mazowieckim bez zaznaczenia swej odrębności ideowej. (…) Chodzi o to, że KIK i Kościół coraz bardziej włączają się w tworzenie nowych związków (13.IX.80)”. „W ostrej rywalizacji, jaka toczy się w Gdańsku o kontrolę nad nowymi związkami, i to w skali kraju, KOR ma małe szanse. Rywalizacja toczy się faktycznie ze środowiskiem katolickim i Kościołem. Kuroń z Mazowieckim mógłby mieć spore szanse, ale z Prymasem ich nie ma i zresztą nie może tej walki podejmować (14.IX.80)”. Następnego dnia Kuczyński pisze o „monopolistycznej w tej chwili pozycji KIK w ruchu związkowym”. Autor nie jest z tego powodu szczęśliwy, „nie chciałbym, żeby w Polsce związki zawodowe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2003, 2003

Kategorie: Opinie