Dzikość zagrożona

Dzikość zagrożona

Komercyjne polowania na ginące gatunki wciąż są łatwo dostępne

Korespondencja z RPA

Spotkać nosorożca w naturze, żyjącego poza sztucznym światem ogrodów zoologicznych – to już samo w sobie wyczyn, wymagający nie tylko cierpliwości, ale też sporych nakładów finansowych. Do Namibii, Republiki Południowej Afryki czy Indonezji trzeba dolecieć, potem wydać niemałe pieniądze na wstęp do prywatnego czy publicznego parku narodowego i na zakwaterowanie tam. I czekać, bo choć nosorożca wytropić relatywnie łatwo (w porównaniu z np. lampartem), to nikt takiemu turyście nie zagwarantuje, że zwierzę stanie na jego drodze. W końcu na świecie zostało raptem niecałe 27 tys. nosorożców, jedna dwudziesta populacji z początku XX w. W Afryce – mniej więcej 22 tys., z czego 16 tys. to powszechniej występujące nosorożce czarne. Białych, bardziej zagrożonych, jest nieco ponad 6 tys.

O ile żywy nosorożec sam w sobie jest rzadkim widokiem, o tyle nosorożec żywy, wolny i wciąż mający róg stanowi coś na kształt Świętego Graala obserwatorów dzikiej przyrody. Zdecydowana większość osobników żyjących nawet w parkach narodowych pozbawiona jest rogów. To zabieg prewencyjny, wykonywany przez strażników i ekologów. Nosorożce bez rogów są znacznie mniej atrakcyjnym (chociaż niestety nadal popularnym) celem dla mafii kłusowniczych i łowców trofeów. Te, które róg zachowały, stają się obiektem rywalizacji syndykatów kryminalnych, bo nawet jedno takie ustrzelone zwierzę może ustawić kłusownika na kilkanaście miesięcy.

Wszystko przez chciwość

– Nie mogę ci powiedzieć, ile mamy u nas sztuk. Chyba sam rozumiesz dlaczego – tak na pytanie o wielkość populacji nosorożców odpowiada Dijba, mój przewodnik w Blue Canyon Reserve, prywatnym parku ochrony zwierząt na północnym wschodzie RPA, tuż przy granicy ze słynnym Parkiem Narodowym Krugera. Tutaj akurat o spotkanie z nosorożcem nietrudno, czasami w ciągu dnia podchodzą nawet pod bungalowy dla turystów. Często widać je w grupach, nie za bardzo boją się też specjalnych, przerobionych na potrzeby zwiedzających 12-osobowych jeepów. Wszystkie jednak pozbawione są rogów. Kłusownictwo to tutaj prawdziwa plaga, choć na pytanie o jego przyczyny praktycznie każdy z kilkunastu moich rozmówców da mi inną odpowiedź.

Jedni mówią o słabym rozwoju gospodarczym regionu Limpopo czy w ogóle większości RPA lub nawet całego kontynentu afrykańskiego. Brak szans na legalny zarobek sprawia, że miejscowi często zwracają się ku nielegalnym źródłom przychodu. Drudzy, jak Jana Meyer, była strażniczka z Parku Krugera, dziś prowadząca własną firmę oferującą loty helikopterem nad kanionem, ale też lokalizująca kłusowników, uważają, że to nie kwestia gospodarcza. Limpopo, a zwłaszcza Hoedspruit, kilkutysięczne miasteczko obok Blue Canyon Reserve, szybko się urbanizuje, rozrasta się zwłaszcza rolnictwo przemysłowe. Każdy, kto chce, znajdzie tu pracę bez problemu, twierdzi Jana. Według niej kłusownictwo napędzane jest chciwością. Bo wprawdzie o legalny zarobek łatwo, ale pieniądze oferowane za trofea na czarnym rynku są tak ogromne, że dla wielu tutaj wręcz trudne do wyobrażenia.

Róg małego nosorożca osiąga cenę do 100 tys. dol. Większe potrafią przebić pół miliona. Ten kawałek zwierzęcego ciała kosztuje więcej niż kokaina! Odbiorcy znajdują się wprawdzie na całym świecie, ale ci, którzy kupują rogi dla efektu, żeby powiesić je w swoim salonie, to niewielki procent wszystkich nabywców. Zdecydowana większość towaru trafia na rynki azjatyckie, głównie do Chin i Wietnamu.

Róg nosorożca jest popularny z dwóch powodów: medycznych i społecznych. Używa się go jako uniwersalne remedium na dosłownie wszystko, od raka po problemy z erekcją i popędem seksualnym. Co jest o tyle dziwne, że róg nosorożca składa się wyłącznie z keratyny. Czyli dokładnie tej samej substancji chemicznej, która tworzy ludzkie włosy czy paznokcie. Gdyby potrafiła ona leczyć raka albo chociaż była cenna w suplementacji, można by śmiało postawić tezę, że mniej osób na świecie umierałoby na nowotwory. Nauka, przynajmniej ta zachodnia, doskonale więc wie, że sproszkowany róg nie ma żadnej wartości medycznej, jednak tradycyjna medycyna azjatycka ma na ten temat inne zdanie.

– Nie zmienisz tego. Próbować im wytłumaczyć, że keratyna cię nie wyleczy, to jakby próbować mnie, kobiecie wierzącej, wytłumaczyć, że Bóg nie istnieje – rozkłada ręce Jana Meyer.

Siedzimy w hangarze jej firmy, popijając mrożoną kawę. W Europie trwa zima, tutaj środek lata, chowamy się więc przed upalnym słońcem. Tymczasem Jana kontynuuje żonglerkę statystykami. Jak wielu jest tu kłusowników, jak mało nosorożców, jak bardzo panoszą się w Afryce chińskie syndykaty kryminalne, często jej zdaniem operujące pod płaszczykiem oficjalnych chińskich inwestycji czy projektów prowadzonych z państwowym namaszczeniem. Wreszcie podaje liczbę, która jest szokująca dla laików takich jak ja. Tysiąc – tyle jest jeszcze nosorożców w całym Parku Narodowym Krugera. A to przecież obszar wielkości Belgii lub Izraela.

Iluzję leczniczego zastosowania sproszkowanego rogu nosorożca równie trudno rozbroić jak funkcję społeczną takiego trofeum. Jana szybko wyprowadza mnie z błędu, gdy pytam, czy jakaś kampania informacyjna w Azji Południowo-Wschodniej nie ograniczyłaby handlu trofeami. – One mają funkcję klasową. Są wyznacznikami statusu, pokazują, że masz nie tylko pieniądze, ale i dostęp do ekskluzywnych dóbr. A ponieważ tamtejsze społeczeństwa są wciąż bardzo hierarchiczne, prestiż jest tam ważny. To zjawisko byłoby jeszcze trudniej wykorzenić niż ich zabobony o leczeniu raka czy zapalenia płuc.

Przestępczość zglobalizowana

Problem kłusownictwa i handlu trofeami nie ogranicza się do nosorożców. Równie cenne są gepardy, z powodu walorów estetycznych ich skóry. Tu jednak sprawa nieco się komplikuje, bo wytropić geparda jest nieporównywalnie trudniej niż nosorożca. Dijba, który z tropienia dzikich zwierząt ma coś na kształt magisterki, właściwie za każdym razem bezradnie rozkłada ręce, gdy pytam o tego kota. Ostatecznie go znajduje; zajęło mu to pięć dni. Do bliskiego spotkania z gepardem dochodzi dopiero za jedenastym podejściem.

Handel zagrożonymi gatunkami jest jedną z najbardziej szkodliwych gałęzi zglobalizowanej międzynarodowej przestępczości. I choć w ostatnich latach zarówno szlaki przemytnicze, jak i metody działania przestępców pod wieloma względami, np. w produkcji i przemycie narkotyków, wyraźnie się zmieniły, to akurat jeśli chodzi o kłusownictwo, wszystko zostało po staremu. Towar nadal pozyskuje się w krajach o słabo rozwiniętych instytucjach, wysokim współczynniku korupcji i niskich wskaźnikach rozwoju gospodarczego, odbiorcy zaś znajdują się na bogatym Zachodzie, ewentualnie wśród elit krajów rozwijających się (przy czym jest to termin umowny i dość mocno zaburzający perspektywę).

Dobrze ilustrują to ustalenia zawarte w raporcie fundacji Humane Society International, której działacze opisali konwencję myśliwską zorganizowaną w dniach 22-25 lutego br. w Nashville w stanie Tennessee. Uczestnicząc w niej incognito jako potencjalni zainteresowani usługami komercyjnych polowań, drobiazgowo opisali, jak w tej chwili wygląda ten rynek. A było z czego wybierać, bo w Nashville wystawiało się ponad 850 firm ze 140 krajów. Oprócz tych z RPA czy Namibii byli tam przedsiębiorcy z Kanady, Nowej Zelandii bądź niektórych krajów europejskich. HSI szacuje, że ogólny zysk ze sprzedanych tam wycieczek na komercyjne polowania wyniósł ponad 6 mln dol.

Organizator konwencji, Safari Club International, to nie tylko podmiot umożliwiający polowania na dzikie zwierzęta, w tym gatunki chronione, ale też potężny lobbysta w skali globalnej, próbujący sukcesywnie odwracać legislację związaną z poszerzaniem obszarów, na których obowiązuje zakaz polowań. Jak wynika z raportu HSI, niektórzy operatorzy wyjazdów myśliwskich niespecjalnie nawet się ukrywali z półlegalnością albo wręcz nielegalnością swojej oferty. Jeden zachęcał do polowania na białego nosorożca, bo „niedługo może być za późno, gdyż wszystkie wyginą”.

Trzeba oczywiście doprecyzować, że nie zawsze polowania te noszą znamiona kłusownictwa, bo często nie odbywają się wcale w parkach. W „pakiecie”, który mógł kosztować nawet 150 tys. dol., chętni kupują nie tylko szansę na strzał do nosorożca, lwa, żyrafy czy hipopotama, ale również inne zwierzęta używane jako przynęta. Często zabija się je lub rani, potem porzuca, żeby zwabić większe drapieżniki, które wychodzą ze stref chronionych na obszary ogólnodostępne. Wtedy ciężar wykroczenia jest znacznie mniejszy, trudniej udowodnić winę kłusownika, jeśli w ogóle uda się go namierzyć i przypisać winę za śmierć zwierzęcia.

Polowanie z dronem

Przy analizie danych z raportu HSI warto też się pochylić nad kwestiami finansowymi, bo w kontekście polowań nie są one bez znaczenia. Wysoka cena nie jest podyktowana wyłącznie dystansem między USA i Afryką czy Azją, ewentualnie poziomem luksusu danego wyjazdu. To przede wszystkim kontrola ryzyka związanego z polowaniami. Trzeba bowiem opłacić tropicieli, ale także, w bardzo wielu przypadkach, skorumpować strażników w parkach narodowych czy celników, którzy muszą przecież zezwolić na wywóz trofeów, w większości krajów teoretycznie nielegalny.

Proceder ten dobrze opisał Peter Hain, członek brytyjskiej Izby Lordów, jeden z najbardziej zasłużonych aktywistów działających przeciwko apartheidowi i polityce segregacji rasowej w RPA. W latach 70. i 80. był jednym z architektów społecznego sprzeciwu na Wyspach wobec reżimu w Pretorii; organizował m.in. bojkot tamtejszych reprezentacji rugby i krykieta. Po transformacji ustrojowej w RPA zajął się pisaniem książek – fabularnych, chociaż mocno osadzonych w rzeczywistości. W dwóch, poświęconych przestępczości zorganizowanej w branży polowań na słonie i nosorożce, zwraca przede wszystkim uwagę na wysoki poziom korupcji w administracji państwowej i służbach mundurowych, przez co polowania na zagrożone gatunki są jeszcze w ogóle w Afryce możliwe. Hain pisze też jednak o innym aspekcie tego przemysłu, często ignorowanym przez zachodnie media – coraz bardziej wyspecjalizowanej technologii używanej przez kłusowników, którzy do tropienia, wabienia i zabijania zwierząt stosują już maszynerię zbliżoną do tej używanej w regularnych działaniach wojennych.

Normą przy polowaniach, zwłaszcza nie w pełni legalnych, jest użycie dronów. W buszu mają zasadniczą przewagę, bo nie zostawiają śladów, a doskonale spisują się w tropieniu i lokalizowaniu zwierząt. Te droższe, bardziej zaawansowane, nawet tak bardzo nie hałasują, więc ich nie spłoszą. Do tego dochodzą noktowizory, strzelby półautomatyczne, tony amunicji – nie dla zwierząt, ale na wypadek spotkania z akurat tymi strażnikami, których skorumpować się nie dało. Czasami ich patrole wspomagane są regularnym wojskiem, nie tylko lokalnym. Tak jest chociażby w Malawi, gdzie zadania ochrony niektórych zagrożonych gatunków podejmują się brytyjscy żołnierze i komandosi. Częściej jednak niedofinansowane i przeżarte korupcją służby są skazane na donkiszoterię w starciu z doskonale wyposażonymi myśliwymi, otoczonymi dziesiątkami lokalnych „fixerów”, dzięki którym mogą swobodnie się poruszać po terenach łownych.

– To już coraz bardziej przypomina wojnę – mówi mi Jana, dopijając kawę i pokazując na telefonie zdjęcia z niektórych przelotów, które robiła w ramach zwalczania kłusownictwa.

Jako jedna z niewielu osób w RPA ma licencję na latanie w nocy. Jeśli wtedy zlokalizuje kogoś na dole, jest to niemal pewne spotkanie z kryminalistami. Stanowi zespół z mężem, który z kłusownikami walczy na ziemi, ona jest jego oczami kilkaset metrów nad ziemią. Zdjęcia, które przeglądamy, ukazują wszystkie aspekty jej pracy, od uratowanych słoni, z których wyciąga naboje usypiające, po ślady strzałów na jej prywatnej kamizelce kuloodpornej.

Tu, w RPA, walka o ochronę zagrożonych gatunków jest już autentyczną wojną, a z tego, co usłyszę, w innych krajach na kontynencie jest jeszcze gorzej. Można i trzeba oczywiście z tym zjawiskiem walczyć w miejscu pochodzenia zwierząt. Nie byłoby jednak popytu na trofea, gdyby nie bogaci odbiorcy na Zachodzie. Jeżeli ich się nie powstrzyma, nosorożców, gepardów czy lwów ocalić się nie da.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Shutterstock

Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Zwierzęta

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy