Hakerzy dołączają do wojny

Hakerzy dołączają do wojny

Berlin, Germany - September 27, 2017: Hacker man wearing a hood and an Anonymous Guy Fawkes mask at computer

Kim są Anonymous, którzy wypowiedzieli cyberwojnę Kremlowi? Komiksowa maska Guya Fawkesa – skazanego w XVI w. przez koronę angielską na śmierć za udział w spisku przeciw królowi – od lat nie kojarzy się z historią. Blada twarz, wąs i bródka oraz szeroki, nienaturalnie rozciągnięty od ucha do ucha cwany uśmiech przywodzi na myśl innych buntowników. W tej postaci wizerunek anonimowego mściciela najpierw wypromował film akcji „V for Vendetta” z 2005 r., a za swój symbol zaczęli go uznawać najróżniejsi niechętni państwu wywrotowcy: anarchiści i libertarianie. Ale do rangi prawdziwie globalnego symbolu blada maska urosła wraz z Anonymous – spontanicznym ruchem hakerskim, który właśnie wypowiedział globalną cyberwojnę władzom putinowskiej Rosji. Rozproszeni po sieci Zanim się powie, skąd wzięli się Anonymous i co robią, trzeba wyjaśnić jedno. Słowa ruch czy kolektyw używane do opisania hakerek i hakerów są umowne. W rzeczywistości Anonymous nie mają regularnych członków, hierarchii, stałych celów politycznych. „Jesteśmy wszystkimi i nikim zarazem”, podpowiada jedno z ich haseł. Pod Anonymous (choć na własne ryzyko!) może próbować się podpiąć każdy użytkownik i użytkowniczka internetu. Cele działań i operacji są ogłaszane spontanicznie. Za to wszystkich wrogów Anonymous łączy to, że wywołali oburzenie na Zachodzie i, co ważniejsze, w świecie internetowych subkultur. Czasami współuczestnictwo w Anonymous jest tak łatwe jak kliknięcie w jeden odnośnik i podłączenie się do zmasowanego ataku. Chcącym wskoczyć na falę (słusznego lub nie) moralnego oburzenia w internecie Anonymous służy jako drogowskaz, ideologia czy symbol. Daje i publicznie ogłasza możliwość włączenia się w akcję, ale nie bierze odpowiedzialności za działania jednostek czy grup utożsamiających się z ruchem. Dlatego Anonymous sprawiają czasem takie problemy definicyjne. Łatwo opisać, czym są, za pomocą języka internetu, rozproszonych protokołów i działających autonomicznie algorytmów, ale trudniej, szukając odwołań do partyzantki, sekty albo mafii. Dlatego lista podmiotów i osób wziętych na celownik przez Anonymous jest tak obszerna. Dziś to Putin, ale w przeszłości byli i premier Ugandy, i Komunistyczna Partia Chin, i firma Sony, i system kolei regionalnej obszaru metropolitalnego San Francisco. Albo scjentolodzy, popularna m.in. wśród amerykańskich celebrytów organizacja pseudoreligijna, której przeciwnicy zarzucają praktyki sekciarskie i pranie mózgów. Oburzenie i zgrywa Anonymous – w zależności od perspektywy – można uznać za grupę walczącą o wolność w imieniu słabszych albo wcielenie masowego kaprysu i ulotnego wzburzenia tak powszechnego w internecie. Nawet geneza tego ruchu ma dwojaką naturę – z jednej strony doniosłą i patetyczną, a z drugiej żenującą i małostkową. Ta pierwsza wersja historii zaczyna się bowiem od roli Anonymous w protestach arabskiej wiosny, gdy aktywiści z całego świata pomagali przez internet protestującym, dziennikarzom i obywatelom na miejscu, w Tunezji, Egipcie, Syrii – gdy rządy odcinały dostęp do sieci i zamykały blogerów w więzieniach. Wtedy hakerzy atakowali rządowe strony, publikowali kompromitujące materiały i dostarczali narzędzi do sieciowej (samo)obrony mieszkańcom tych krajów. Walka po stronie słabszych to heroiczny mit założycielski Anonymous i globalnego haktywizmu. Tamtą epokę uwieczniono w licznych książkach i dokumentach. Amerykańska antropolożka Gabriella Coleman pokusiła się nawet o tezę, że kultura hakerska buduje dziś nowe społeczeństwo obywatelskie i etos współpracy. Druga opowieść o genezie Anonymous sięga „śmietnika internetu”. Mowa o chanach, internetowych forach, które od pierwszych lat XXI w. stanowiły oazę anonimowej (stąd nazwa), wolnej, prześmiewczej i często obrazoburczej wymiany zdań. Dziś chany są pod pręgierzem opinii publicznej i zarzuca się im najróżniejsze grzechy: od rozsiewania szczepionkowej histerii, przez seksizm i rasizm, po (jak na ironię!) szerzenie rosyjskiej dezinformacji. Wcześniej jednak były znane i krytykowane z powodu humoru nieuznającego granic dobrego smaku. Anonimowi użytkownicy chanów też byli w stanie skrzyknąć się i dokonać wspólnej akcji przeciwko niepopularnej idei czy osobie. Dopóki chodziło o bogaty Kościół scjentologiczny, mało kto widział w tym zagrożenie. Ale to na chanach narodziły się także pomysły atakowania prywatnych osób oraz okrutne żarty i nagonki, których powagę świat zauważy dopiero lata później. Potencjał masowych, skoordynowanych akcji w internecie nie musi przecież zawsze służyć dobru. Dlatego stosunek mediów i rządów demokratycznych państw do hakerów jest tak dwuznaczny i przepełniony hipokryzją. Dopóki Anonymous atakowali tunezyjski albo syryjski reżim, wszystko było w porządku.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 11/2022, 2022

Kategorie: Wojna w Ukrainie