Kto dużo wygrał i jest dzięki temu uprzywilejowany, nie musi posługiwać się inteligencją. Wystarczy mu być, różnorodne korzyści same na niego spływają. W takim szczęśliwym położeniu znajdują się ludzie należący do układu solidarnościowego. Zagadują realne problemy, narzucili społeczeństwu swoją mowę-trawę, rozluźnili pojęcia polityczne do tego stopnia, że mogą one znaczyć wszystko lub nic, jak w książkach księdza Tischnera. Komunizm to było rzeczywiste zjawisko historyczne, które narodziło się w określonym miejscu i czasie, miało doktrynalną treść, jego twórcy i propagatorzy są znani z imienia i nazwiska. Ideologia komunistyczna była na tyle ściśle sformułowana, że nie przedstawia trudności rozróżnienie jej zwolenników od przeciwników. Polityczną formą komunizmu był totalitaryzm. Ustrój ten, jak wiadomo, nie uznaje jawnej opozycji i uniemożliwia niejawną. Pod względem swojej formy politycznej komunizm nie był oryginalny – totalitaryzm to tylko nowoczesna wersja tyranii, a dążenie do totalnej kontroli umysłów miało precedensy w chrześcijańskich teokracjach i inkwizycji. Bez takiego systemu władzy nie dałoby się ani wprowadzić, ani tym bardziej utrzymać przez kilkadziesiąt lat tego, co było swoiście komunistyczne, czyli ustroju gospodarczego opartego na kolektywizmie własności i znoszącego wolność produkcji i wymiany. W takim ustroju wybory parlamentarne, które dawałyby możliwość zwycięstwa lub przynajmniej uczestnictwa przeciwnikom komunizmu, są z definicji, a także strukturalnie niemożliwe. Tymczasem cały układ solidarnościowy dzieli się na tych, którzy twierdzą, że wybory 4 czerwca 1989 r. obaliły komunizm, i na tych, którzy głoszą, że komunizm trwał nadal. Ten drugi pogląd jest głoszony w złej wierze i nie ma sensu nim się zajmować. Pierwszy oznacza, że komunizm można obalić za pomocą demokratycznych wyborów. Jest on sprzeczny z naukami społecznymi, wiedzą empiryczną i zdrowym rozsądkiem. Można tylko pytać, czy pochodzi z niedbalstwa pojęciowego, czy z perfidnego zamysłu. Gdy w jakimś kraju odbywają się wybory z udziałem opozycji i gdy na domiar opozycja je wygrywa, to z całą pewnością ten kraj nie jest komunistyczny ani na inny sposób totalitarny. Istnieje coś takiego jak etyka myślenia i ludziom z układu solidarnościowego bardzo tego brakuje. Czy ma tu miejsce zakłamanie, czy totalne rozregulowanie pojęć politycznych, tego nie wiem. Wolne wybory mogą doprowadzić do tyranii, jak dowodzi przykład Niemiec, ale z całą pewnością nie mogą jej obalić. Cały proces zmiany ustroju w Polsce został kompletnie zakłamany, a po obchodach 20. rocznicy ta pokrywa kłamstwa jeszcze zgęstniała. Uwzględnia się głównie subiektywne przeżycia solidarnościowych uczestników tamtych wydarzeń, pomijając czynniki obiektywne, w tym rolę ówczesnych rządzących. Ci ostatni też nie są zainteresowani w realistycznym opisie, bo nikt nie lubi się chwalić nieudolnością.
Polska wersja upadku komunizmu po prostu jest śmieszna. To, że komunistom udało się narzucić swój system Rosji i Chinom, jest szalenie ciekawym i niezwykle ważnym wydarzeniem w dziejach świata. Dzięki komunizmowi te dwa biedne kraje na pewien czas zrównoważyły potęgę bogatego Zachodu i zmusiły go do defensywy. Szalone jako zamiar i katastrofalne w wykonaniu było zniesienie prywatnej własności. W komunizmie wyczuwa się coś demonicznego, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę skalę sadyzmu. A potem przyszło coś, co można porównać do ocieplania się klimatu. To było mierzalne i odczuwalne, ale co do przyczyn nigdy nie było pełnej zgody. Moje ulubione wyjaśnienie jest biologiczne: człowiek nie jest stworzony do znoszenia sadyzmu, jeżeli już ma żyć w totalitaryzmie, to w takim, jaki nadchodzi: w hedonistycznym.
Impuls czysto moralny odgrywał pewną rolę, ale po stronie rządzącej większą. Rządzeni starali się wymknąć z opresji, jak robi to każda istota żywa zamknięta w nieswoim żywiole.
Polski komunizm dotyczy, ale w małym stopniu. Trwał tu zaledwie kilka lat. Później następowało stopniowe wycofywanie. Gdy doszło do wyborów, komunizmu albo nie było, albo był demokratyczny. Można wybierać tylko między tymi dwiema możliwościami. Pewna pani znalazła trzecią odpowiedź: 4 czerwca 1989 r. z samego rana panował jeszcze komunizm, a wieczorem już się skończył.
W Trzeciej Rzeczypospolitej, gdy jedna partia rządzi przez cztery lata, to wybory wygrywa druga, bo pierwszej większość wyborców ma już dość. Wielka mi sztuka wygrać wybory z partią, która trzyma władzę bez przerwy przez czterdzieści lat i w końcu nie wie nawet, co z nią zrobić. Tymczasem układ solidarnościowy przedstawia ten najzwyczajniejszy przypadek jako triumfalne, wiekopomne zwycięstwo nad potwornym reżymem komunistycznym. Jeżeli w tych wyborach było rzeczywiście coś niezwykłego, to fakt, że panująca władza uprzywilejowała swego najzajadlejszego wroga, “Solidarność”, nie dając innym siłom społecznym możliwości zorganizowania się i wystawienia swojej reprezentacji. Wskutek tego ustrojowy monopol PZPR został zastąpiony faktycznym monopolem politycznym układu solidarnościowego. Ten układ chce się uwiecznić jako wyłączna siła panująca i głównie za pomocą słów i gestów robi wszystko, co może, żeby nadać sobie monumentalny wizerunek opatrznościowej siły, która wyzwoliła od komunizmu nie tylko Polskę, ale wszystkie kraje dookoła. Ale im bardziej wyolbrzymia swoją rolę, tym mniejszy wydaje się komunizm.
Z solidarnościowej perspektywy komunizm, ten kataklizm grożący światu, wydaje się wydarzeniem bez większego znaczenia, wystarczyło go kopnąć w miękkie podbrzusze, jak mówi skomercjalizowany heros “Solidarności”, żeby nie powstał z martwych.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy