W ostatnich dniach do publicznego obiegu przedostał się komunikat Jana Latały, redaktora zarządzającego serwisami lokalnymi portalu Wyborcza.pl, w którym do pracowników (dziennikarzy głównie) w sprawie zwolnień grupowych w spółce Agora wydającej „Gazetę Wyborczą” napisał, że: „W ramach zwolnień grupowych rozstaliśmy się z korektą. Dlatego szczególnego znaczenia nabiera dbanie o jakość tekstów przez Autorki/Autorów oraz Redaktorki/Redaktorów. Należy również używać »słowniczka« w Story Makerze. Do czasu wprowadzenia informatycznej poprawki aktywna będzie opcja »Wyślij do korekty«. Nie używajcie jej jednak”. Dla większości parających się pisaniem tekstów korekta jest (była?) pojęciem oczywistym, a korektorki (dzisiaj to zawód skrajnie sfeminizowany – ciężka, trudna, odpowiedzialna praca za niewielkie pieniądze – to schemat) są oczywistymi współtwórczyniami tekstów, oliwą bezpieczeństwa łagodzącą fale stresu i obaw autorek i autorów. Błędy w tekstach popełniają wszyscy. Piszące korektorki – także. Parafrazując ewangeliczną frazę, „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, można z pełnym przekonaniem napisać: nikt nie jest redaktorką i korektorką własnego tekstu. Praca nad tekstem, który wyszedł spod naszego pióra (obecnie – klawisza), jest najczęściej ponad siły piszących. Mózg inaczej czyta tekst, który wytworzył, można powiedzieć, że jest trochę jak matka kochająca swoje dziecko, niezależnie od tego, co ono wyczynia. Mózg kocha swój tekst, nie chce przyjąć, że może być słaby, marnie napisany, z błędami. I tu wkraczały do pracy zespoły korektorek – mają szeroką wiedzę, kompetencje językowe – stylistyczne, ortograficzne – i najczęściej także merytoryczne oraz, co – być może kluczowe – dystans do materii tekstu. Pokochają go lub choćby zaakceptują dopiero bez ewidentnych błędów, literówek, niezrozumiałych fraz. Działy korekty przez dekady, obok redaktorek i redaktorów, tworzyły spójny i efektywny „żywy organizm”, naturalne środowisko dla tekstów, które mają zostać w takiej lub innej formie upublicznione. Ale nadszedł kres, kiedy w nasze życie wszedł internet, pławiący się w kapitalistycznych regułach wydawniczych prywatnych mediów. Kapitalizm jest tak prymitywnie prostym i zrozumiałym algorytmem działania, że rządzi naszym życiem niepodzielnie. Jego kluczową regułą jest zarabiać wciąż i wciąż więcej, coraz więcej. Wszystko inne to bajki, a każda wątpliwość rozstrzygana jest na korzyść paradygmatu nieokiełznanej żądzy zysku za wszelką cenę. A że w wyniku tego produkt (np. tekst) będzie gorszy – nic to. A poza tym przyjdzie komputerowy program edytorski albo inna sztuczna inteligencja (największy i najpotężniejszy złodziej wysiłku i dorobku intelektualnego świata w jego historii) i wyrówna, poprawi, podkreśli. Tak jednak nie jest. Żywioł języka wciąż jest na tyle potężny, że tylko nasze osobiste, ludzkie komputery, zwane mózgami, potrafią nad nim zapanować i go kontrolować. Ale dla kapitalisty, spółki czy innego podmiotu nie ma to znaczenia, bo w tym świecie rządzi święta zasada: trzeba ciąć. Koszty. A ludzie to „koszty”. Koszty to jednak nie to samo co materia tekstu, któremu bardzo często cięcie, skrót po prostu służy, czyli zwiększa jego wartość. Skracać trzeba jednak umieć – na tym polega praca zwana redakcją. I to świat redaktorek i redaktorów pierwszy padł ofiarą cyfryzacji pożenionej z kapitalizmem. Gazeta to produkt, który trzeba sprzedać. Wytworzyć tanio – sprzedać drożej. Półproduktami są pojedyncze teksty. „Przecież piszą ci, którzy potrafią pisać”. „Autor – tekst – honorarium”. Taka triada rządzi w umyśle menedżera, właściciela. Po co jeszcze ktoś inny pęta się przy tych tekstach? Redaktorki? Korektorki? Zbędne falbany procesu produkcji, bo przecież tekst to towar, produkuje się go jak rower czy rynnę, cegłę czy chleb. Pracowałem kiedyś dla bardzo zamożnego człowieka, również właściciela pewnego medium. Medium było z historią i tradycją. Ale „nie szło”, czyli nie zarabiało. Właściciel wziął mnie kiedyś na rozmowę i mówi: „Jak to jest? Mam fabrykę tektury, robimy setki wyrobów z tej tektury, kartony, nadruki na nich – i to idzie tak, że musiałem drugą fabrykę postawić. Hula, że hej. A tu (medium papierowe) nic. Tam papier i tu papier. Tam nadruk i tu nadruk. I tamto idzie, a to nie idzie? Jak to jest?”. Od jakiegoś czasu widzimy, że ideałem dziennikarki/dziennikarza, osoby piszącej jest byt wirtualny, sztuczna inteligencja, chatbot. Nie męczy się, pracuje









