Mgławica

To doprawdy zadziwiające, w jak krótkim czasie, jak skutecz­nie i bez żadnego właściwie oporu udało się zrobić z III Rzeczy­pospolitej parodię demokratycznego państwa!

Wybory prezydenckie, a więc wybór Pierwszego Obywatela, zamieniają się w śledztwo kryminalne. Przemiana gospodarcza zamienia się w “przekręt”, o którym kilkakrotnie już czytałem w różnych gazetach, że zablokowanie lub wypromowanie odpowiednich ustaw w Sejmie kosztuje zainteresowanych ponoć tyl­ko 3 miliony dolarów. Ostatnio wreszcie, również z prasy, dowiedziałem się o lęku Czechów i Węgrów, że jeśli ich wnioski rozpatrywane będą w jednym pakiecie z wnioskami Polski, to może im to zamknąć drogę do Unii Europejskiej.

Nie stało się to przypadkiem, w ciągu jednej nocy. Nad ustawą lustracyjną na mocy której ściga się obecnie aż dwóch prezydentów, przez kilka lat pracował parlament, a prezydent ją podpisał. Przed strategią przemiany gospodarczej, zaprezentowaną już 10 lat temu, wszyscy padli na kolana i powiedzenie, że jest ona błędna, graniczyło z heroizmem. Wreszcie Unia nie ma dzisiaj specjalnego powodu, aby przyjmować Polskę do swego grona, skoro już dawno zdążyła skonsumować wszystkie korzyści, jakie mogła z tego uzyskać.

Coraz częściej jednak myślę, że mimo wszystko nie byłoby to możliwe, gdyby degrengola­dzie państwa nie sprzyjała mgławica umysłowa, nad której stworzeniem przez prawie dziesięć lat pracowała, niestety, spora część polskiej inteligencji.

Wymownego przykładu tej mgławicy dostarczył nam właśnie Piotr Bratkowski w opubliko­wanym w „Gazecie Wyborczej” (29-30 lipca) artykule „Socjalizm tak – wypaczenia nie”. Asumpt do tego artykułu dało mu przeczytanie książki Adama Leszczyńskiego „Sprawa do za­łatwienia”, obejmującej listy, jakie w latach 1956-57 przychodziły do redakcji tygodnika „Po prostu”. Trochę się dziwię, że listy te są dla Piotra Bratkowskiego takim zaskoczeniem, skoro jego matka, Anka Bratkowska, była wręcz sekretarzem redakcji „Po prostu” i pewnie mówiło się o tym trochę w domu – ale zostawmy to na boku.

Artykuł Bratkowskiego rozpoczyna się od słów: “Myśląc o czasach PRL, lubimy stosować podziały dychotomiczne. Mówimy o grupce “katów” sprawujących władzę i o całej reszcie spo­łeczeństwa składającego się z mniej lub bardziej boleśnie doświadczonych ofiar”.

Otóż ciekawi mnie, kto właściwie “lubi” stosować takie podziały? Bo ja na przykład nie lu­bię. W dodatku zaś wygląda na to, że nie jestem w tym osamotniony. Niedawno minęła kolej­na rocznica byłego święta narodowego 22 Lipca i z tej okazji w kilku pismach, m.in. w „Polityce”, ukazały się pełne zdziwienia arty­kuły, stwierdzające, że spo­ra większość społeczeń­stwa nie tylko nie “lubi” ta­kich podziałów, ale wręcz daje do zrozumienia, że w roli “mniej lub bardziej boleśnie doświad­czonych ofiar” żyło się jej znośniej niż obecnie, mimo – jak pisze Bratkowski – “ogromnego wzrostu standardu życia”; ten “ogromny wzrost standardu życia” to, oczywiście, u Bratkow­skiego odpowiednik owej “rzeczywistości super”, którą nie tak dawno wygłupił się Wajda.

Bratkowskiego zdumiewa więc, że w większości listów do „Po prostu” nie widać katów i ofiar, słychać natomiast głos społeczeństwa, które całkiem na serio powtarza slogan “socja­lizm tak – wypaczenia nie”. “Czytając teksty październikowych i późniejszych reformatorów i rewizjonistów – przyznaje Bratkowski – a też “słuchając robotniczych haseł głoszących, że “socjalizm tak, wypaczenia nie” – zawsze miałem wrażenie, że to nie jest naprawdę”. Tymcza­sem teraz stwierdza on z osłupieniem, że jednak było naprawdę. I być może dlatego, jak kon­statuje ze smutkiem, że “ludzie nie tańczyli na ulicach ani w momencie tworzenia pierwszego niekomunistycznego rządu, ani w chwili wstąpienia do NATO”.

Bratkowski nie może sobie z tym poradzić. Tłumaczy się, że urodził się w latach 70. i rzeczy­wiście dlatego może nie rozumie, że cokolwiek mówiłoby się o tym dzisiaj, chłopi wówczas otrzy­mali ziemię z reformy rolnej, a robotnicy pracę w szybko odbudowanym w trakcie Planu 3-letniego przemyśle i mieli powody do zadowolenia. Ironizuje, że mimo zlikwidowania analfabetyzmu listy pisane do „Po prostu” były koślawe i z błędami ortogra­ficznymi, ale nie widzi, że zostały one jednak napisane w społeczeństwie, w którym analfabetyzm przed wojną się­gał 20 procent. Nie rozumie też, że listy te pisane były do „Po prostu” dlatego, że ich autorzy pojęli, iż od państwa i władzy, na którą się skarżą w tej korespondencji, coś im się należy, że mają prawo czegoś od niej wymagać, co te­raz sprawia takie kłopoty naszym rządom.

Można by długo cytować rozmaite zabawne facecje z ar­tykułu Piotra Bratkowskiego. Na przykład jego zdziwienie, że “skala tych nadużyć (na które skarżą się korespondenci „Po prostu” – KTT) z dzisiejszego punktu widzenia śmie­szy”, w czym akurat ma świętą rację. I byłoby to wszystko jego prywatną sprawą gdyby nie jedna okoliczność.

Otóż Bratkowski, a także wielu jemu podobnych publi­cystów, nie rozumieją, że stali się ofiarami autosugestii. Bo przecież to oni właśnie, a nie nikt inny, stworzyli – jak się teraz okazuje, nie znając nawet podstawowych faktów – ów “dychotomiczny” obraz czasów PRL-u. Wizję “czar­nej dziury” kulturalnej, zalegającej powojenne czterdzie­stolecie. Pejzaż, o którym niedługo po wojnie Janusz Min­kiewicz pisał, że “na Kremlu nad rankiem rąbią naszą ka­szankę”, “a my w kajdanach, z pepeszą przy mordach, wciąż oglądamy nowe filmy Forda”. Ale Minkiewicz był sa­tyrykiem i ten jego wierszyk wykonywany był w programie „Syreny”, podczas gdy identyczne rzeczy wypisuje się obecnie na serio. Bratkowski też to robił.

To jest właśnie ta mgławica myślowa, której dopraco­wała się światła z pozoru inteligencja. Jak ma się ona do praktycznej degeneracji naszego państwa?

Otóż ma się, i to bardzo bezpośrednio. Bo ona przecież wytworzyła złudzenie, że po latach PRL-u ludzie nie mogą już nic stracić, a tylko zyskać. Skoro zaś tak, to wszystko jed­no, jak się rządzi i gospodaruje, bo gorzej już być nie może.

Dało to komfort bezkarności, z której inteligenccy autorzy mgławicy myślowej budzą się dzisiaj powoli i obawiam się, że już za późno, natomiast politycy jeszcze się nie ocknęli.

Wydanie: 2000, 32/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy