Muszę już iść gdzie indziej

Muszę już iść gdzie indziej

Warszawa 14.12.2022 r. Julia Wyszynska - aktorka. fot.Krzysztof Zuczkowski

Teatr ma szansę coś zmieniać. Nie wiem, czy każdy jest gotowy na zmiany Julia Wyszyńska – aktorka Krąży teraz pani po Polsce ze swoim nowym monodramem „Fizyka kwantowa, czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone” o traumach dojrzewania, przemocy szkolnej, oschłości w rodzinie, wymuszonej, butnej męskości. Dosłownie ze „swoim monodramem”, bo przygotowanym na własne ryzyko poza teatrem instytucjonalnym. – Robiłam to gościnnie w Komunie Warszawa. A potem pojawiła się pani w Teatrze Powszechnym chyba z dwoma przedstawieniami. – Nawet z trzema. Ostatnio spotkałem panią w Instytucie Teatralnym. Czyli sześć spektakli w Warszawie? To wszystko? – Wszystko. Teatry nie są specjalnie zainteresowane. Zamierzam zwrócić się do domów kultury. Chyba to teatrom się nie opłaca, sama nie wiem, na czym to polega, w każdym razie nadal szukam dla „Fizyki” miejsca do regularnego grania. Nie jest już pani w zespole Powszechnego na etacie. Czy to był pani wybór? – Tak, mój. Byłam po dużym kryzysie zawodowym, poczuciu wypalenia i frustracjach oglądania spektakli. Nic mi się nie podobało w teatrze. Nie miałam nawet marzenia, co chciałabym następnego zrobić. To była reakcja po „Klątwie” i fali hejtu, której pani doświadczyła? – Nie, w żadnym wypadku. Zresztą w „Klątwie” nadal grywam. Nadal jestem w obsadzie „Chłopów”, ale nie wiem, czy to przedstawienie będzie jeszcze grane. Teatry teraz eksploatują swoje tytuły jak opery. Bardzo rzadko. – To prawda. Dopiero kiedy rozpoczęłam współpracę z panią Krystyną Jandą, zobaczyłam, że w Polonii czy Och-Teatrze spektakle są naprawdę eksploatowane. Gramy często i mają one szansę się rozwijać. Jeśli gra się raz na pół roku, za każdym razem to niemal nowa premiera. – Ja tego nie rozumiem. Stąd moja frustracja związana z pracą na etacie. Wiele argumentów przemawiało za decyzją o rezygnacji z etatu, a podjęłam ją w czasie pandemii. Decyzja całkiem niepraktyczna. – Czułam, że dłużej już nie wytrzymam ani minuty. Musiałam to zrobić, a często podejmuję decyzje intuicyjnie. Doszłam do wniosku, że muszę już iść gdzie indziej, boksować się z innymi twórcami, posługiwać innym językiem. Powszechny to wspaniałe miejsce, wiele tam się nauczyłam, jestem wdzięczna za szansę, jaką mi stworzono. Paweł Łysak i Paweł Sztarbowski ściągnęli mnie z Bydgoszczy do Warszawy. Ale po kilku latach poczułam, że stoję w miejscu i nic więcej nie zagram. Powszechny to teatr o bardzo sprecyzowanym formacie. I bardzo określonym języku. – To język, który na dłuższą metę może być dla aktora męczący. Stąd ten „rzut na taśmę” i wejście do obsady tzw. normalnego przedstawienia? Mam na myśli „Ożenek” w Och-Teatrze i pani rolę Agafii. – Bardzo mi to było potrzebne. To był powrót do źródła. Od tego wszystko się zaczęło – chciałam być aktorką, bo lubię się przebierać. Tak czy owak, poetyka Powszechnego tak rozogniła moją potrzebę regularnej pracy nad rolą, odklejenia się od siebie, że skorzystałam z tej okazji z wielką ochotą. Bardzo chciałam się spotkać z Januszem Gajosem (reżyser „Ożenku” – przyp. TM), wielką legendą i autorytetem, a nigdy wcześniej nie miałam takiej sposobności. To dla mnie odskocznia, choć nie mogłabym wyłącznie takiego teatru praktykować. Mam teraz duże urozmaicenie, gram i „Klątwę”, i „Ożenek”, i „Cząstki kobiety” w TR – i po raz pierwszy w życiu czuję, że mam taki różnorodny repertuar. Muszę się mierzyć z różną widownią. Jeśli jest się zbyt długo w jednym teatrze, z mojego punktu widzenia zaczyna się grać dość podobne role. Obcujemy z tym samym odbiorcą, który przyzwyczaja się do nas. A to może rozleniwiać. To dla mnie sygnał, że czas iść dalej i spotkać się z nowym widzem, który już nie będzie tak wyrozumiały. „Ożenek” był pani powrotem do literatury. – Prawdę mówiąc, tylko w debiucie zetknęłam się z tzw. regularnym dramatem, „Nowym Wyzwoleniem” Witkacego. To też nieszczególnie „regularny” dramat. – Ale literatura, a nie tekst powstający podczas prób. A nie! Przepraszam, jeszcze była „Mewa” Czechowa w reżyserii Wojtka Farugi. Potem już grałam tylko w nowej fali dramaturgii. I od początku uprawiała pani monodram, by przypomnieć „Medeę”, spektakl nagradzany na festiwalach. Widziałem go we Wrocławiu i byłem nawet trochę rozsierdzony, bo kolega, który siedział obok, postradał podczas przedstawienia okulary. Strasznie interaktywnie pani grała. Wśród widzów, z niesłychaną odwagą. Nie bała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 52/2022

Kategorie: Kultura, Wywiady