Zmarli w odstępie tygodnia: pierwszy 3 maja, drugi 10 maja. Dwaj rówieśnicy: Białorusin i Ukrainiec. Wieloletni członkowie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego: pierwszy – jej drugorzędny aktywista, drugi – czołowy aparatczyk. Obaj – ojcowie niepodległości swych narodów. Obaj – opowiadający się za ich opcją prozachodnią. Stanisław Szuszkiewicz i Leonid Krawczuk. Ich śmierć w dniach wojny rosyjsko-ukraińskiej ostatecznie zamyka epokę. Przed 30 laty wektory polityki biegły w odwrotnym niż dziś kierunku. Kolejne republiki radzieckie ogłaszały niepodległość, a 8 grudnia 1991 r., w białoruskiej części Puszczy Białowieskiej, Szuszkiewicz i Krawczuk dokonali formalnego rozwiązania ZSRR. Ale nie tylko oni: uczynił to również Borys Jelcyn, prezydent Rosji. To właśnie za rządów Jelcyna „ruska” Rosja pogodziła się z utratą obu „ruskich” państw, które właśnie ze względu na ich „ruskość” uznawała od wieków za swoje. Gdy zaś w miejsce ZSRR powołano twór pod nazwą Wspólnota Niepodległych Państw, to już nie Moskwa, lecz Mińsk miał być jego stolicą, czymś w rodzaju – jak wtedy mówiono – „Brukseli Wschodu”. Zgoda Rosji na to wszystko była rewolucyjna, odważniejsza nawet niż niegdysiejsza rezygnacja mocarstw Zachodu z ich odległych, afrykańskich kolonii. Rosja, „żandarm Europy”, stała się natchnieniem Europy. Nie dlatego, że okazała słabość. Dlatego, że okazała humanistyczną wielkość. Zwłaszcza że jej postępowanie kontrastowało z ówczesną wojną na Bałkanach, z dramatem rozpadającej się Jugosławii… Tak, to był krótki sen. Nowa Rosja okazała się niebezpieczniejsza niż tamta, przekształcana przez pierestrojkę Michaiła Gorbaczowa. Szuszkiewicz i Krawczuk rządzili tylko trzy lata, przegrali w 1994 r. z rzecznikami opcji prorosyjskiej: Aleksandrem Łukaszenką i Leonidem Kuczmą. I choć roli obu tych następców nie da się zamknąć w formułce prorosyjskości, a w przypadku Łukaszenki dopiero ostatnie sfałszowane wybory uczyniły z niego pełnego klienta Kremla, to przecież podmiotowość Białorusi i Ukrainy trwała – choć w różny sposób – także po Szuszkiewiczu i Krawczuku. Przesadzę, gdy powiem, że znałem ich obu. Jednak jako dziennikarz uczestniczyłem w roku 1992 w historycznej wizycie w Warszawie pierwszego prezydenta niepodległej Ukrainy. Zakradłem się na część zamkniętą dla prasy, udało mi się usiąść w pobliżu Krawczuka… Nie pamiętam, co mówił, bo byłem wpatrzony w siedzącego u jego boku ukraińskiego poetę Dmytra Pawłyczkę. Podobnie jak Krawczuk urodził się on w Polsce międzywojennej, ale – starszy od niego – zdążył uczęszczać do polskiej szkoły. Z twarzy Pawłyczki silniej niż z nieruchomej twarzy Krawczuka wyczytywałem patos chwili dziejowej. Znałem natomiast Szuszkiewicza. Już po jego odejściu ze stanowiska głowy państwa zrobiłem z nim dwukrotnie (w latach 1997 i 1998) wywiad dla „Tygodnika Powszechnego”, w obu przypadkach wspólnie z Janem Strzałką. Szuszkiewicz miał cechy prawdziwego męża stanu, wyraźnie kontrastował z radykalnie antykomunistycznym szefem Białoruskiego Frontu Narodowego, Zianonem Paźniakiem, z którym też zdarzało mi się rozmawiać. Szuszkiewicz był świadom politycznych realiów, ale i tragizmu własnego narodu, w tym losów własnej rodziny. Jego ojciec, też Stanisław, białoruski poeta, został w 1936 r. zesłany do łagru i wrócił dopiero po 20 latach (zmarł w 1992 r., już w czasach politycznej kariery syna). A matka była Polką. Nazywała się Helena Romanowska; jej polskie powieści pisane w radzieckim Mińsku lat 30. były obrzydliwie tendencyjne. Gdy Szuszkiewicz senior został zesłany, znikła także Romanowska – w Polsce uznano, że ona również padła ofiarą represji. Tymczasem zmarła w roku 1980, władza radziecka – czyżby pomna jej zasług? – potraktowała ją względnie łagodnie. Romanowska do końca życia marzyła, by zobaczyć Warszawę i Łazienki. Tak oto z oków ideologii wykluwa się prędzej czy później prawda. Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego, mająca na sumieniu miliony istnień ludzkich, zaprzeczyła samej sobie w okresie pierestrojki i, dopingowana przez ówczesne fronty narodowe, zrodziła ideę państw odrębnych od Rosji. Rozmawialiśmy i o tym z Szuszkiewiczem, bo po naszych wywiadach widziałem się z nim kilkakrotnie, zawsze witany jak dobry znajomy i – ze względu na nazwisko matki – nazywany żartobliwie krewniakiem. Dziś nie przestaję się zdumiewać, że przeszłość tak niedawna jest już teraz tak dawna. Wojna rosyjsko-ukraińska ostatecznie
Tagi:
Alaksandr Łukaszenka, Bałkany, Białoruś, Europa Środkowo-Wschodnia, Europa Wschodnia, geopolityka, Helena Romanowska, historia, historia ZSRR, Józef Stalin, Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego, komunizm, konflikty zbrojne, KPZR, Kreml, Leonid Krawczuk, literatura, Mytro Pawłyczka, NATO, postkomunizm, Rosja, rosyjska propaganda, rozpad Jugosławii, rozpad ZSRR, socrealizm, Stanisław Szuszkiewicz, terror stalinowski, totalitaryzm, Tygodnik Powszechny, Ukraina, Władimir Putin, wojna rosyjsko-ukraińska, Wołodymyr Zełenski, Wspólnota Niepodległych Państw, XX wiek, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, Zianon Paźniak, ZSRR