Obyczajówka

Od wielu już dni żyjemy w klimacie szaleństwa, związanego z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Jest to szaleństwo tragikomiczne. Komiczne, bo śmiesznie jest słuchać braci Kaczyńskich grożących, że ratyfikacja traktatu spowoduje, iż Niemcy rzucą się na nasze ziemie zachodnie, a geje i lesbijki pobiegną do kościołów zawierać homoseksualne małżeństwa. Tragiczne zaś przez to, że w rezultacie tej zabawy jest całkiem możliwe, że Polska naprawdę powróci na swoje dawne miejsce „chorego człowieka Europy”, z którego mozolnie zaczęliśmy się wydobywać, i stanie się kłopotliwym ciężarem dla europejskiego postępu. Oczywiście nie boję się o Europę, która da sobie z tym radę, wyrzucając nas poza nawias swoich zainteresowań, ale o to, że my nie damy sobie rady bez Europy, co jest oczywistą oczywistością. Często pocieszamy się jednak, że ów klimat szaleństwa jest właściwością rządzącej nami klasy politycznej, nie dotyczy natomiast ani szerszych kręgów społecznych, ani ruchów obywatelskich, które są trzeźwe i rozsądne. Słowem – to nasza polityka jest chora, ale obyczaje mamy zdrowe i normalne. Otóż nie jest to takie pewne. Wątpi w to na przykład jeden z najmądrzejszych polskich publicystów, antropolog kultury Ludwik Stomma, który w obszernym wywiadzie dla „Trybuny” mówi, że „jesteśmy społeczeństwem głęboko hipokrytycznym”. Zdanie to wypowiada w odpowiedzi na pytanie, jaki wpływ na pozycję Kościoła w Polsce wywrzeć mogą zarówno fakty odstąpienia od organizacji kościelnej kilku znanych księży katolickich, jak i fakt zatajania przez hierarchię skandali obyczajowych w prowadzonych przez Kościół ośrodkach wychowawczych. Otóż Stomma, który jak wielu mądrych Polaków mieszka za granicą, twierdzi, że „zrzucanie sukienki” przez duchownych jest w takiej Francji na przykład rzeczą częstą i nikt nie zwraca na to uwagi, co do skandali zaś pedofilskich mówi dosłownie: „Powiem rzecz bardzo niepopularną – jest w tej chwili histeria na punkcie pedofilii. Mamy dziś sytuację, w której gdy dziecko płacze na dworcu, to ja do niego nie podejdę, bo boję się być posądzony o pedofilię. Przecież te oskarżenia sypią się nie tylko na księży, ale także np. na nauczycieli. Zatem oskarżenia o pedofilię zaczynają już wywoływać niechęć do oskarżających”. Oczywiście nikt przytomny, a już na pewno nie Stomma, nie zamierza kwestionować ciągnących się często przez całe życie urazów moralnych, psychicznych, charakterologicznych, jakie cierpią ofiary pedofilii. Wołanie publicysty jest jednak wołaniem o umiar, a więc o brak histerii i hipokryzji, których obecność nie ułatwia, lecz wręcz utrudnia utrwalanie się godziwych i racjonalnych postaw w naszym obyczaju. W sprawach, o których mówi w swoim wywiadzie Stomma, chodzi głównie o Kościół katolicki, a więc instytucję, która od wieków wykazuje niezdrowy stosunek do spraw płci, a więc o skandal na tle seksualnym jest tu łatwiej. Dotyczy to celibatu, pobożnych aktów autokastracji dokonywanych przez świętych pustelników, wreszcie dziewictwa, utrwalonego dogmatycznie w niepokalanym poczęciu, a obecnie propagowanego na ulicznych billboardach przez bigoteryjnego młodzianka, broniącego panicznie swojej cnoty („Ojcze, strzeż mnie!”) z różańcem w ręku. Podobna jednak przesada, żeby nie rzec histeria, atakuje także świeckie ruchy społeczne, z którymi należałoby się z całą mocą solidaryzować. Mam tu na myśli także ruchy w sprawie wyzwolenia kobiet, które, jak twierdzi Veblen, były pierwszą klasą uciskaną w społeczeństwie ludzkim. Według Veblena pierwotny myśliwy, korzystając ze swojej siły fizycznej, zabijał zwierzynę, ale przytarganie trofeum do jaskini zlecał kobietom jako klasie służebnej. Podobny układ panuje do dzisiaj i stare hasło robotnicze równej płacy za równą pracę ciągle czeka na konsekwentną realizację. W tej też sprawie z inicjatywy Klary Zetkin ustanowiono dzień 8 marca Dniem Kobiet, który dzisiaj w formie „manif” obchodzony jest na ulicach naszych miast. Dlaczego jednak na owych manifach nie widzimy tłumu kobiet pracujących – nie mówiąc o pracujących mężczyznach – którym nieobca jest myśl o społecznej sprawiedliwości? Otóż winę za to ponosi, moim zdaniem, histeria i hipokryzja. Histeria, która na pierwsze miejsce, przed prawami pracowniczymi, stara się wysuwać niewątpliwe skądinąd prawa lesbijek, i hipokryzja, która w wyzwolicielskiej euforii ustawia na trybunie manify Anetę Krawczyk, bohaterkę seksafery w Samoobronie, która do dzisiaj nie może sobie przypomnieć, kto właściwie jest ojcem jej dziecka, strzelając na oślep w co bardziej znane osoby. Tej histerii i hipokryzji zdołała się ustrzec, jak się zdaje, jedynie Partia Kobiet Manueli Gretkowskiej, jedyna partia feministyczna, która – jak wynika z wywiadu Gretkowskiej w „Wysokich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2008, 2008

Kategorie: Felietony