Pierwsze dni wolnej Pragi

Pierwsze dni wolnej Pragi

Jedni twierdzą, że desant się nie udał, bo kościuszkowcy nie otrzymali odpowiedniego wsparcia od Armii Czerwonej, nie było zmasowanego ostrzału artyleryjskiego i pomocy lotnictwa. Inni tłumaczyli, że Niemcy byli przygotowani lepiej, niż przypuszczano. Por. Lędzioł przekonywał, że Rosjanie nie mogli użyć na masową skalę artylerii ani lotnictwa, bo takie działania skutkowałyby większymi zniszczeniami.

Nadeszły mrozy. I święta Bożego Narodzenia. Znowu przy świecach i karbidówkach. Znowu leciały na Pragę pociski z grubej berty.

Poznałem sierżanta Podgórnego. Lwowiaka. Kierowcę ciężarówki, którą jeździł nocami w okolice Garwolina po amunicję dla frontu. Podgórny wpadł na pomysł, żebym się z nim wybrał. On powie, że jestem chłopakiem z powstania, który przechodzi po zamarzniętej Wiśle, by skombinować dla rodziny trochę jedzenia.

– Poopowiadasz, co się w Warszawie dzieje, a chłopi nie puszczą cię z pustymi rękami – radził.

I tak było. Za każdym razem zaglądaliśmy do innej chałupy, wszędzie objadałem się kurczakami i kiełbasą i dostawałem coś na drogę.

„ZAPLUTE KARŁY”

Dla dowódcy praskiego Obwodu Armii Krajowej, płk. Żurowskiego, pierwsze dni wolnej Pragi nie zapowiadały łatwego życia. Na ulicy Grochowskiej natknął się na grupę sowieckich żołnierzy, a najstarszy stopniem – podporucznik zapytał łamaną polszczyzną:

– Da, zdrastwujcie. Akisty u was jest?

Nagabnięty udał, że nie „panimaje”, i wtedy usłyszał:

– Nie znajesz, no nie znajesz, no bo ja bym tak ich sukinsynów tutaj od razu wykończył.

Wyglądało na to, że czerwonoarmiści są przeszkoleni przez politruków, wbito im do głów, że „Armia Krajowa to ich wróg i należy go unicestwić”.

Tymczasem płk Żurowski miał pokojowe zamiary, szukał kontaktu z dowództwem frontu, jego żołnierze wykazywali zniecierpliwienie, rwali się do walki, chcieli uczestniczyć w desancie kościuszkowców na Czerniaków i Żoliborz.

W oddziałach Żurowskiego mnożyły się przypadki samowolnych pertraktacji jego żołnierzy z oficerami Wojska Polskiego i wstępowania do polskiej armii.

Już 14 września komendantem Garnizonu Warszawa-Praga został gen. Bolesław Kieniewicz, Polak z Polesia, najpierw oficer Armii Czerwonej. Dowodził tam batalionem. W roku 1937 – w ramach stalinowskiej czystki w wojsku – doczekał się wyroku śmierci. Cudem uniknął kary i wrócił do służby. Po utworzeniu 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki został zastępcą gen. Zygmunta Berlinga.

Właśnie z Kieniewiczem chciał rozmawiać dowódca AK. Pisze o tym we wspomnieniach:

Szedłem ul. Targową w towarzystwie kpt. Ropki. Zagrodził nam drogę jakiś porucznik o wyglądzie semickim, był w mundurze polskim i zaczął:

– Wiem, że jest pan komendantem Obwodu AK i że idzie pan na konferencję do gen. Kieniewicza, ale przedtem powinien pan się zameldować u mnie.
– A niby dlaczego?
– Dlatego, że jestem szefem Urzędu Bezpieczeństwa na Pradze, nazywam się Światło.
– Mój kochany panie, na temat rozmowy z panem to będziemy mówili dopiero po moim ujawnieniu się u gen. Kieniewicza – odpowiedziałem.

Poszedł jak zmyty, ale ta zaczepka na ulicy i wymiana zdań dowodzi, że środowisko AK na Pradze już jest penetrowane przez bezpiekę i NKWD.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2016, 36/2016

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy