Przed Kongresem Lewicy nie zabierałem głosu, mimo że bardzo mnie korciło wmieszać się do na pozór głupiego, a w istocie interesownego sporu na temat, czy jest to Kongres Lewicy, czy SLD. Cóż to szkodziło SLD powiedzieć jasno i stanowczo: tak, to jest nasz kongres, na który zapraszamy, kogo chcemy, z dodatkiem Aleksandra Kwaśniewskiego, którego zapraszamy, chociaż nie bardzo chcemy. Nic to już nikomu nie zaszkodzi, gdy sobie teraz powiemy, że zaproszenie trzech byłych prezydentów nie było dobrym pomysłem.
Kongres był zbyt uładzony i z tego powodu nie przyciągnął uwagi opinii publicznej w takim stopniu, jak był mógł. Zabrakło czegoś politycznie pikantnego. Wiem, że są na ten temat inne zdania, może nawet przeważają, ale według mnie zaproszenie wyłącznie Lecha Wałęsy było pomysłem znakomitym nie tylko ze względu na pikanterię, ale także z innych ideologicznych powodów. Wałęsa w swoich ostatnich publicznych wypowiedziach akcentuje problemy socjalne, a kongres w zamyśle organizatorów miał zamanifestować taką orientację i pod hasłami socjalnymi skrzyknąć zainteresowane ugrupowania. Istniał jeszcze jeden powód, trudny do wyartykułowania, nieco „ezoteryczny”, leżący głębiej. Sojuszowi Lewicy Demokratycznej brakuje składnika ludowego. Dwa razy, jeżeli dobrze pamiętam, powoływałem się na tym miejscu na wypowiedź wybitnej uczonej, humanistki, Barbary Skargi. Jej zdaniem polska lewica powinna nawiązywać do Wincentego Witosa, do swojej tradycji wpisać tego samorodnego wielkiego polityka, który symbolizuje najważniejsze w naszej historii zjawisko, jakim był ruch emancypowania się ludu. On więcej znaczył w tym ruchu niż np. Ignacy Daszyński. Lech Wałęsa jest dzisiejszym Witosem, chociaż w swoim umyśle może utożsamia się z kimś innym. Jeżeli z Piłsudskim, jak kiedyś dawał do zrozumienia, to zafałszowuje swoje pochodzenie, swoją rolę i swoje miejsce w historii. Pojawienie się Wałęsy na kongresie, jako wydarzenie nieprawdopodobne, a prawdziwe, mogło się stać rodzajem wstrząsu dla wyobraźni politycznej lewicy eseldowskiej i – dlaczego nie marzyć dalej – dać impuls dla nowego myślenia. Schodząc na ziemię, trzeba uwzględnić, że Wałęsa mógł się zachować w sposób, który cały kongres wprawiłby w wielkie zakłopotanie. Mimo to pomysł Leszka Millera był dobry i przeczy opiniom, że przewodniczący SLD zasklepił się w jednowymiarowym myśleniu.
Przeciwnicy Millera z Europy Plus, plus Włodzimierz Cimoszewicz, powtarzali (mówi się: „jak mantrę”), że on oraz pozostali działacze SLD interesują się wyłącznie władzą (według pewnego rzeczoznawcy są tak wyposzczeni, że „gotowi żreć trawę”). Jest to bardzo ciężki zarzut, bo jak wiadomo, w innych partiach dba się głównie o zbawienie duszy.
Dziennikarska i partyjna post-„Solidarność” wśród słabości i wad Sojuszu za najgorsze obciążenie uważa sięganie do przeszłości (rehabilitacja Gierka, broszura o historii PRL – której nie widziałem, nawiasem mówiąc). Padają z tamtej strony rady, aby SLD skupił się na problemach przyszłości, tworzył wizje i programy, jak zreformować służbę zdrowia itp. Widać, czego post-„Solidarność” najbardziej się boi. Cały ten obóz oparł swoje prawo do uprzywilejowanej pozycji w państwie na pewnej interpretacji przeszłości i jest bardzo czujny, gdy gdzieś pojawia się interpretacja konkurencyjna. Dają pełną swobodę dyskutowania o konserwatywno-liberalno-socjaldemokratycznych frazesach, którymi zapełniają wszystkie gazety, czasopisma i podręczniki akademickie, ale gniewają się, gdy niepowołani wkraczają na teren historii z zamiarem zbadania, jak było naprawdę. W czasach wielkiej restauracji, a taką przeżywamy, historia jest najważniejszym terenem starć ideowych. „Solidaruchy” dobrze to czują, przyjdzie chwila, gdy i „komuchy” o tym się dowiedzą.
Post-„Solidarność” obchodzi każdą rocznicę śmierci Grzegorza Przemyka. Nic przeciw temu nie mam, ale o czym to świadczy? O tym oczywiście, że w czasie tamtych ruchów uzbrojonych oddziałów policyjnych wypadki śmiertelne były bardzo rzadkie. W tym roku Tadeusz Iwiński, poseł SLD, sprzeciwił się przypisaniu tej śmierci świadomemu postanowieniu (życzeniu?) najwyższych władz PRL. Wywołał straszliwe oburzenie, zarzut „powrotu do przeszłości” itp. Przypomnienie rozmiarów uprzemysłowienia Polski pod rządami Gierka to oczywiście karygodna „nostalgia” (to słowo nabiera specjalnie negatywnego znaczenia, gdy się je stosuje do lewicy). Jaką wizję historii wytworzył sobie obóz postsolidarnościowy, pokazuje np. porównanie Gierka z hitlerowskim ministrem przemysłu Albertem Speerem (TVN 24). PRL wywołała wojnę, zgładziła kilka milionów Żydów itp. To jest ta wizja historii, której post-„Solidarność” strzeże przed „nostalgiczną” krytyką. Bez przeszkód za to SLD może snuć swoje wizje przyszłości, gdyby miał na to ochotę.
Tagi:
Bronisław Łagowski
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy