W ustroju demokratycznym ordynacja wyborcza jest ważniejsza niż konstytucja. Wszystko zależy od wyniku wyborów, od tego, czy dają one możliwość zmiany władzy, czy osobistości mające rzeczywiste poparcie ludności mogą w wyborach kandydować, czy liczenie głosów jest uczciwe. Obecna ordynacja wyborów prezydenckich daje możliwość kandydowania nieomal każdemu, z czego nie omieszkają korzystać różni dowcipnisie, dziwacy, kandydaci do wszystkiego. Nikt nie próbuje ograniczyć demokracji przez uniemożliwienie kandydowania osobom niepoważnym, czy takim, które niczego i nikogo nie reprezentują (poza ułamkiem procenta). Rząd obecny postanowił natomiast wyeliminować kandydata, który cieszy się największym poparciem społeczeństwa i już potwierdził swoje kwalifikacje na stanowisku prezydenta. Mówi się wprawdzie, że to UOP uknuł taką intrygę, nie należy jednak wierzyć w tę wersję. Sfałszowanie wyników – a z taką próbą mamy do czynienia – jest zbyt dużą sprawą, aby mogło być postanowione przez służby specjalne. Ani KGB, ani UB, nawet w okresie największych swoich wpływów, nie decydowały o obsadzie najwyższego stanowiska w państwie. Tym bardziej nie jest do tego zdolny UOP, ciągle jeszcze będący w fazie powstawania, organizowania się. Gdyby się intryga powiodła, wybory musiałyby być unieważnione. Skutek niewątpliwie przerastający możliwości kontrolowania wydarzeń przez tę ciągle jeszcze mało znaczącą instytucję policyjną. Dopiero cały obóz polityczny będący obecnie u władzy mógłby próbować zmierzyć się z sytuacją, jaka by powstała. UOP ma swojego zwierzchnika politycznego, jest nim premier i on za wszystko ponosi odpowiedzialność. Skierowanie zarzutów pod właściwy adres ma pierwszorzędne znaczenie. Już podczas “sprawy Oleksego” popełniono błąd, koncentrując się na roli funkcjonariuszy tajnych służb i przechodząc do porządku nad sprawczą rolą Wałęsy. Fakt, że tamta afera nie została do tej pory zakończona, niewątpliwie zachęcił do działania wrogów prezydenta Kwaśniewskiego. Od dawna mówiono, że partie rządzące zamierzają “konstytucyjnie” uniemożliwić Aleksandrowi Kwaśniewskiemu kandydowanie w tych wyborach. Posłużono się lustracją, która bynajmniej nie musiała być w tym celu wypaczana. Przeciwnie, zarówno z litery (nieprecyzyjne pojęcie współpracy), jak i z ducha miała ona służyć zwalczaniu przeciwników tak w swoich, solidarnościowych szeregach, jak też na lewicy. Nie wierzę, że ktoś może być zaskoczony skutkami jej zastosowania, a już użycie jej przeciw Wałęsie było z góry zapowiadane przez niektórych jej współtwórców. Świadom tego był Wałęsa, jak świadczą jego krytyczne uwagi, ale liczył, że mit bohatera Solidarności osłoni go przed założonymi konsekwencjami. Sposób, w jaki potraktowano Mariana Jurczyka, mógł tylko potwierdzić jego obawy. Mimo to nigdy nie wypowiedział się przeciw lustracji z powodów zasadniczych, najwyraźniej uśmiechało mu się dostać to podłe narzędzie w swoje ręce. Mimo wszystko jestem zdumiony tym, co zrobiono Wałęsie. Jest on przecież częścią ich wersji historii, ich legendy, którą teraz, czy chcą, czy nie chcą, będą musieli przeredagować, zrewidować, a mitologia wietrzeje pod wpływem takich zabiegów. Dlaczego oni nie szanują swojej historii, swojej niedawnej, co prawda, przeszłości? Dla tego, że są to wtórni barbarzyńcy, oni nie potrafią niczego uszanować, ani naszej narodowej historii, ani swojej. Nad niczym się nie zastanawiają, nad niczym nie boleją i niczego nie kochają. Żyją jednym tematem, a gdy muszą zająć się realnymi sprawami publicznymi, robią to w roztargnieniu i powodują tylko szkody. Ustawy rasowe wydają nam się obecnie dzikim absurdem, dlaczego nie wydawały się takie wówczas, gdy były ogłaszane? Dlatego, że kontekst ideowy epoki sprawiał, że wydawały się pożyteczne i pełne sensu. Potrzebne do tego było przekonanie o nierówności ras, o wyższości rasy germańskiej, o cywilizacyjnej misji Niemiec na wschodzie. Potrzebne były nie tylko popularne wersje tych przekonań, ale również ich odmiana “intelektualna”, a więc także niezliczone “badania”, książki, konferencje “naukowe” itp. Ustawa lustracyjna jest podobnym absurdem, który nabiera pozoru sensu dzięki panującej ideologii “rozliczania przeszłości”. Dość popularną wersją tej rozliczeniowej historiozofii jest oczywiście wezwanie do “szukania trupa w szafie”. Ustawa z założenia podstępna, zastawiająca sidła na ludzi nie jest prawem. Jest ona od początku nieważna. Kto na jej podstawie został skazany, poniósł krzywdę. Prędzej czy później musi być zrehabilitowany, a krzywdę należy mu wynagrodzić. Niestety, lewica w takim postawieniu sprawy nie widzi żadnego interesu.
Tagi:
Bronisław Łagowski