Polski katolicyzm. Po lekturze książki Stanisława Obirka pt. „Polak katolik?”

Polski katolicyzm. Po lekturze książki Stanisława Obirka pt. „Polak katolik?”

Podejrzewam, a nawet jestem pewien, że Polacy to naród mitomanów. W każdym okresie historii naszego kraju tworzymy nowe mity. Nasi literaci tworzą je dla pokrzepienia serc, jak Henryk Sienkiewicz i inni. Wielu historyków opisuje historię z ignorowaniem instrumentarium naukowego, właściwie dla politycznych potrzeb aktualnej władzy, za przysłowiowe srebrniki lub miskę zupy. Zakłamywanie i przeinaczenie historii to nasza specjalizacja. Do tej tzw. polityki historycznej służą tworzone muzea czy grupy historyczno-rekonstrukcyjne wykorzystywane w różnego rodzajach terenowych spektaklach, aranżowanych na podstawie scenariuszy dyspozycyjnych politycznie historyków z IPN. Młodzież już straciła orientację, kto jest bohaterem narodowym. Właściwie po każdej zmianie władzy szczególnie nauczyciele powinni zdawać maturę z historii jeszcze raz. Przecież badania historyków ciągle trwają! Przykładowo, ostatnio ustalono, że Kukliński nie jest zdrajcą, tylko bohaterem. Autorytety występujące w telewizji mają kłopoty z definicją patriotyzmu. Myli im się apartyjność z apolitycznością, np. wojsko i policja są instrumentami polityki, ale powinny być apartyjne – a nie są. Profesorowie historii używają zbitki „za komuny”. Pytam, gdzie był komunizm, bo w Polsce trudno to stwierdzić. Zaprasza się ekonomistów do telewizji i pyta się ich o wszystko, to oni odpowiadają: „myślę sobie…”. Polacy, bardzo religijni, te wszystkie przeinaczenia przyjmują bezkrytycznie i tworzą się różne mity. Np. mit bohaterskich powstań narodowych, w większości przegranych i krwawo stłumionych. Mit wspaniałej Konstytucji 3 Maja, przyjętej podstępnie, która tak naprawdę nigdy nie weszła w życie; podtrzymywany szczególnie przez Kościół, ze względu na preambułę i pierwszy punkt zatytułowany „Religia panująca”. Kolejnym wielkim mitem są przekłamania związane ze wspaniałą II Rzeczpospolitą czy zakłamujące lub demonizujące historię Polaków: polska tolerancja, Powstanie Warszawskie, Bitwa Warszawska, bitwa pod Monte Cassino, Żołnierze Wyklęci, mity Piłsudskiego, Wojtyły, Kuklińskiego, Kaczyńskiego i pozostałe zakłamane biografie oraz przeinaczane wydarzenia historyczne oraz tendencyjne oceny różnych zjawisk politycznych. Największym problemem jest jednak polski katolicyzm.

Całe życie przyglądam się tej religii z wewnątrz i z zewnątrz. Z perspektywy młodego człowieka wychowanego w duchu katolickiego życia, w rodzinie religijnej, w katolickim przedszkolu Caritasu, gdzie wychowywały mnie siostry zakonne, mającego wszystkie sakramenty. Będącego jako młody chłopak pieszym pielgrzymem do Częstochowy, ministrantem, a w starszym wieku chórzystą chóru kościelnego, bo fascynuje mnie muzyka sakralna (jest to jednak głównie modlitwa, dlatego odszedłem z chóru). Bierzmował mnie sam biskup Karol Wojtyła, aktualnie święty Kościoła. Jednak w toku edukacji zacząłem wątpić i krytycznie patrzeć na religię i Kościół. Zostałem agnostykiem, a po szerokiej lekturze katolickiej doktryny i jej przeciwników, a szczególnie po długiej obserwacji Kościoła instytucjonalnego, zwłaszcza kleru, zostałem ateistą, który jednak toleruje niektóre obyczaje i zwyczaje tego specyficznego tworu, jakim jest polski Kościół katolicki. Od wielu lat obserwując z zewnątrz życie tego kościoła jako całości, kleru i laikatu, czytając teksty teologów i filozofów antropocentrycznych, intelektualistów KK, byłych księży i zakonników, czytając teksty profesorów teologii i wiele encyklik papieskich doszedłem do wniosku, że KK w Polsce ma mało wspólnego z chrześcijaństwem. To wersja religii prostackiej, zakłamanej, nietolerancyjnej, hierarchicznie narzucającej poglądy lub zamykającej usta, wulgarnej politycznie, przeszkadzającej w ogólnej edukacji, praktycznie uprawianej dla świętego spokoju, szkodliwej społecznie, jednym słowem: to oszustwo – filozoficzne i socjologiczne. To najstarszy psychologiczny dopalacz Polaków. Rozbudowany kult maryjny, celibat, święcenie zwierząt i sprzętu (jak samochody straży pożarnej), egzorcyzmy, pielgrzymki, zachowania w sanktuariach (leżenie krzyżem, chodzenie na kolanach), zakony o ścisłej klauzuli, różne sekty itp. – to przecież średniowiecze. Zachowania skrajne kleru, np. księży Rydzyka czy Natanka, to działalność wyrafinowana, nastawiona na wykorzystanie ludzi i państwa, w którym nie przestrzega się jego rozdziału od Kościoła. Działalność kapelanów na koszt obywateli, strasznie zła i na niskim poziomie tzw. katecheza. Łamie się prawo kanoniczne, konkordat i zasady współżycia społecznego.

Kto uważa inaczej, ma prawo, ale proponuję szeroki wybór lektur, od Maxa Webera („Szkice z socjologii religii”), Tadeusza Kotarbińskiego („Medytacje o życiu godziwym”), Józefa Tischnera („Nieszczęsny dar wolności”), Karlheinza Deschnera („Krzyż Pański z Kościołem”, z wstępem autora do polskiego wydania) oraz ostatniej książki Stanisława Obirka, „Polak katolik?”, a także wielu, wielu innych; wtedy pogadamy. Są to książki, które przeczytałem, niektóre przestudiowałem, przemyślałem i przedyskutowałem. Posiadam je we własnej domowej biblioteczce. Z dyskusją na wspomniane tematy jest trudno, nie licząc środowisk akademickich, ponieważ większość wyznawców KK w naszym kraju ma bardzo małą wiedzę na temat swojej religii i nie chce podejmować rozmowy o niej. Są pod systematycznym wpływem polskiego episkopatu, który krytykuje nawet papieża Franciszka, zakochany i wierzący w świętego Karola z Wadowic.

Ignorują wypowiedzi mądrych księży i zakonników. Znikomy wpływ na laikat mają niektóre mądre, stricte religijne niedzielne kazania. Po kazaniu komentują, że „pięknie ksiądz mówił”, ale co z tego? W praktyce życia codziennego znowu kłamstwa, nietolerancja, brak wrażliwości na drugiego człowieka, bo on Żyd lub pochodzenia żydowskiego, albo heretyk czy mający inną orientację seksualną. W tym klimacie funkcjonuję całe życie. Gdy ktoś powie „jestem ateistą” – jak ja przedstawiając się młodzieży, kiedy byłem nauczycielem – może być zrugany przez przełożonego (– Dlaczego Pan się przedstawił, że jest Pan ateistą? – Bo prawie wszyscy nauczyciele to teiści, Panie Dyrektorze, a to jest uczciwe wobec moich uczniów i uczy tolerancji). Nieważne, że to ja zaproponowałem na patrona szkoły Józefa Tischnera i on właśnie wygrał w referendum szkolnym (zapisany został w uchwale organu założycielskiego jako ks. Józef Tischner; nieważne, że profesor). To on powiedział, że pobożność jest ważna, lecz nie zastąpi rozumu. Oczywiście problem z moim przedstawieniem się uczniom mieli katoliccy rodzice, nie młodzież. Ale oni właśnie, jak w placówkach oświatowych Opus Dei, są dla dyrektorów najważniejsi. Takich zdarzeń i o podobnym charakterze miałem w życiu setki, „smażąc się” w kotle ze smołą polskiego katolicyzmu. Wszystkich, a szczególnie tzw. inteligencję katolicką, powinna zainteresować książka byłego jezuity, prof. Stanisława Obirka, który odszedł ze stanu zakonnego, ale nie stracił wiary. W pełni zgadzam się z autorem w ocenie polskiego katolicyzmu, że jest niechrześcijański – więc jaki? Napisałem swoje zdanie na ten temat wyżej. Wiem, dlaczego prof. Obirek jednym słowem nie wspomina w swojej książce o Deschnerze, który uznawany jest za współczesnego Woltera, najwybitniejszego krytyka kościoła ostatnich stu lat. Bo wtedy musiałby się odnieść do jego powiedzenia: „Myślę, więc chrześcijaninem nie jestem”. Sądzę że okres formacyjny polskich księży w czasie studiów seminaryjnych mocno szwankuje i dlatego mają wiele problemów w późniejszej pracy, o czym dobrze wiedzą ich parafianie.

Wszystkich mądrych katolików zachęcam do odwiedzenia kina, by obejrzeć film „Kler” z właściwą refleksją i spróbować udzielić pomocy swoim kapłanom w byciu chrześcijanami.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Komentarze

  1. Radoslaw
    Radoslaw 4 listopada, 2018, 18:20

    „Pytam, gdzie był komunizm, bo w Polsce trudno to stwierdzić.”
    Trudno udowodnić istnienie czegoś, czego nie było. Dlatego trzeba uciekać się do prymitywnych krętactw i pospolitego chamstwa, czego najlepszym przykładem jest powszechne używanie określenia „komuna”. Jeśli to słowo pada z ust profesorów, to jest to już dowód kompletnego upadku polskiej nauki (i dobrych manier). Definicję komunizmu musiał znać za PRL-u uczeń zasadniczej szkoły zawodowej i wiedział, że takiego systemu w Polsce nie było. Dziś nie zna jej (albo celowo używa błędnie – czyli kłamie!) profesor nauk historycznych czy społecznych.
    W moim rodzinnym mieście w 1957 roku powstała prywatna firma produkująca elektronikę profesjonalną. Dziwnym trafem działa nieprzerwanie do dziś – czyli przetrwała 32 lata w „komunizmie”! Obawiam się, że niełatwo będzie znaleźć podobne przedsiębiorstwa założone po 1989 roku, które mogłyby się pochwalić porównywalnym stażem.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy