Prawda o 4 czerwca

Prawda o 4 czerwca

Partyjni reformatorzy parli do zmian, a Solidarność zachowywała się podejrzliwie i nieufnie Czy 4 czerwca 1989 r. wyniki wyborów mogły być inne? Czym było to głosowanie? Wyborami czy plebiscytem? I czy historia mogła się potoczyć inaczej? Pisałem już o tym w kwietniu, przy okazji rocznicy rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu – pod koniec lat 80. ekipa Gorbaczowa zdecydowała się dokonać zwrotu. Doktryna Breżniewa została zastąpiona doktryną Sinatry (od tytułu jego piosenki – „My way”), czyli kraje Europy Środkowej mogły wybierać własną drogę, Moskwy to przynajmniej w teorii nie interesowało. Rosja miała zyskać na tym podwójnie – po pierwsze, odpadały jej koszty utrzymania tzw. imperium zewnętrznego, po drugie – otwierało to drogę do zjednoczenia Niemiec i współpracy rosyjsko-niemieckiej. Mariażu nowoczesnych technologii i surowców. Takie były rachuby rządzącej w Moskwie ekipy. Ale też jej władza była chybotliwa, w każdej chwili wszystko mogło się odwrócić, czego zresztą dowodem był późniejszy pucz Janajewa. I Okrągły Stół, i czerwcowe wybory były więc drogą w nieznane. Przy czym nie chodziło nawet o to, że Wojciech Jaruzelski nie orientował się, gdzie są granice jego pola manewru, bo orientował się dość dobrze. Rzecz w tym, że te granice były płynne, inne każdego dnia. Andrzej Gdula, współpracownik Jaruzelskiego, opisuje tamte dylematy: „Generał wiedział, że będzie musiał wziąć to na siebie. Że będzie w naszym środowisku oskarżany, że wszystko źle przeprowadził. Ale – jak mówił – najważniejsze, żeby się Kreml w to nie wdał i żeby Gorbaczow dotrzymał słowa”. • Elementem tego marszu w nieznane były uzgodnione podczas obrad Okrągłego Stołu wybory. Nie były one jeszcze w pełni demokratyczne, ale zostało już obiecane i ogłoszone, że w pełni demokratyczne będą wybory następne. A te ustalone na 4 czerwca 1989 r. zapewnią taki układ w parlamencie, że opozycja dalej będzie opozycją, ale już legalną, wygodnie usadowioną, mającą możliwości i czas na ewentualne przejęcie władzy. Wyszło inaczej i, co ciekawe, ani władza, ani Solidarność w czasie Okrągłego Stołu nie potrafiły ocenić, jak potoczą się wydarzenia. Mówili o tym w książce „Polska Ludowa” Karol Modzelewski i Andrzej Werblan. „Karol Modzelewski: (Opozycja) najpierw w ogóle nie uważała, że dostaje, tylko uważała, że ją wciągają, i się opierała. Trudno, mówiono, skoro dają nam legalizację naszego związku, to musimy zapłacić tę cenę, że zgodzimy się kandydować w wyborach. A gdy się okazało, że w wyborach nastąpiła klęska władzy… (…) Pojawił się lęk. Żeby to tylko u nich! Także u nas! Bo strona solidarnościowa zdała sobie sprawę z własnego zwycięstwa. Zdała sobie sprawę, że to jest kapitał polityczny. I on może zostać utracony wskutek tego, że przepadła lista krajowa, że powstał impas konstytucyjny, bo nieobsadzona jest część mandatów. I można, teoretycznie rzecz biorąc, unieważnić wybory. (…) I w tej sytuacji Wałęsa i Geremek zdecydowali się podżyrować zmianę ordynacji wyborczej w toku wyborów! Żeby w drugiej turze wystawić do wyboru po dwóch nowych kandydatów na jedno nieobsadzone miejsce. Andrzej Werblan: W 10. tomie Dzienników Rakowskiego jest tekst mojego listu do niego, pisanego w połowie marca, długo jeszcze przed wyborami. Otóż jak przeczytałem w gazecie, że jest zamiar powołania Senatu wedle tej dziwnej większościowej ordynacji, oceniłem to mniej więcej tak: Bóg chce was pokarać i odebrał wam rozum. Przy tej ordynacji wyborczej nie dostaniecie ani jednego mandatu. Jeśli już chcecie wolnych wyborów do Senatu, zróbcie je według przedwojennej ordynacji. Czyli proporcjonalne. Dostaniecie 30% mandatów. Senat będzie odwrotnością Sejmu. Będzie to jakaś równowaga. I co zrobił z tym Mietek? Ten list posłał Barcikowskiemu i Jaruzelskiemu. Jaruzelski odczytał to na Biurze Politycznym i zaczęła się dyskusja. Nade mną. Że Werblan jest dawno odsunięty od władzy, że jest rozgoryczony. Dlatego czarno widzi. Ale to dobry towarzysz, warto z nim porozmawiać. Dlatego Zygmunt Czarzasty, sekretarz KC, podjął się nawrócić mnie na optymizm. Rzeczywiście, zaprosił mnie na kawę. Na tej dłoni mam, towarzyszu Werblan – mówił mi – 60% mandatów do Senatu! Tylko się obawiam, żeby Solidarność za wielkiej klęski nie poniosła, bo to też nie byłoby dobre w tej sytuacji. Ja tego wysłuchałem i pomyślałem: nie ma rady, przepadłem ja i pchły moje,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 23/2019

Kategorie: Publicystyka