Wyborca lewicy to dziś często liberał i indywidualista z dyplomem. Albo ateistka, mieszczanka i Europejka Niebieskowłose nastolatki, emerytowani pułkownicy czy postępowa klasa średnia – czyli kim tak naprawdę są wyborcy lewicy? Sympatycy żadnej innej siły politycznej w Polsce nie muszą dźwigać na plecach takiego bagażu stereotypów, jak „lewacy” i „komuniści”. Ale też elektorat żadnej innej partii nie jest tak odległy od wyobrażeń, oczekiwań i politologicznych definicji. Z wyborcami większości partii – czy to będzie PiS, czy PO, czy PSL – mniej więcej wiadomo co zrobić. A lewica? Każdy widzi to, co chce widzieć. Obraz jest szczątkowy, niepełny, oparty na mitach – czasem przychylnych, a czasem złośliwych i karykaturalnych. Zacznijmy od dwóch legend o lewicowej bazie – romantycznej i cynicznej. Jedna legenda – ta romantyczna – każe szukać wyborców lewicy wśród biednych i wykluczonych. Lewica stoi przecież po stronie tych, którzy mają w społeczeństwie najtrudniej: pracujących, ubogich, chorych, starszych i imigrantów, czyli wszystkich, których kapitalizm wyrzuca na margines, każe pracować ponad siły albo cierpieć niedostatek. Tych ludzi jest w społeczeństwie masa, więc i lewica powinna być partią mas – klasy ludowej i pracującej. Druga legenda – ta cyniczna – mówi coś przeciwnego. Wyborcy lewicy to klika intelektualistów i pięknoduchów. To radykałowie, którzy chcą narzucić światu swoją postępową agendę. Choć po prawdzie – mówi dalej ta legenda – sami mają niewiele wspólnego z wykluczonymi, których rzekomo reprezentują. Wyborcy lewicy to bywalcy warszawskiego placu Zbawiciela, a w wersji globalnej – lokatorzy uniwersyteckich kampusów, którzy czasem trochę przekonują do siebie „normalsów”. Która z tych legend jest bliższa rzeczywistości? A może żadna? I gdzie szukać wspólnego mianownika lewicowości w Polsce w 2021 r.? Trzy głowy Zacznijmy od podstaw. Nie ma w Polsce jednego wyborcy lewicy. Od ćwierćwiecza każda lewicowa lista, której udaje się osiągnąć znaczący wynik, jest koalicją albo sojuszem kilku ugrupowań. Nowa Lewica, która zasiada w Sejmie od 2019 r., jest w tej historii być może najbardziej różnorodną czy egzotyczną koalicją. Trzygłową hydrą, której żadna głowa – przynajmniej na pierwszy rzut oka – nie pasuje do pozostałych. – To konglomerat lewicy sentymentalnej, socjalnej i kulturowej – stwierdziła po badaniach elektoratu partii prof. Ewa Marciniak z Uniwersytetu Warszawskiego. Dlatego niektórzy nazywają dziś lewicę sojuszem trzech nisz. Albo trzech elit. Tę tezę wygłosił na łamach PRZEGLĄDU już w 2019 r. dr Przemysław Potocki z Uniwersytetu Warszawskiego. Dlaczego sojusz elit? Bo wyborca lewicy sam pochodzi z mniejszości – w historii III RP nigdy bowiem nawet jedna trzecia społeczeństwa nie wyrażała lewicowych poglądów. A co ważniejsze, wyborca lewicy należy do grupy, która może sobie na te poglądy pozwolić. Prawa mniejszości, świeckość państwa, poparcie dla głębszej integracji Unii Europejskiej i troska o ekologię to dziś bowiem w Polsce poglądy najbardziej wykształconych, mieszkających w miastach i raczej spokojnych o swój los. Nie tych, którzy zostali przez rzeczywistość poturbowani, ale raczej tych, którym wiedzie się na tyle dobrze, że mają w ogóle czas martwić się o smog, miejsce Polski w świecie i stopień klerykalizacji naszego kraju. Domagających się reformy i poprawy tego, co zostało zrobione – i w PRL, i w III RP – lecz nie drogą rewolucji i odrzucenia wszystkiego, co już w Polsce udało się osiągnąć. „Impulsy socjalne nie mają dla nich dużego znaczenia, bo są to osoby, które poradziły sobie w rzeczywistości kapitalistycznej. Albo są pracownikami sektora publicznego lub emerytami. Ważny jest też dla nich sposób uprawiania polityki”, mówił dr Potocki. Bo, powiedzmy to szczerze, sympatyk lub sympatyczka lewicy należy dziś do elit – nawet jeśli nie wywodzi się z najzamożniejszych warstw społeczeństwa. Partia ludu? Wolne żarty. Wystarczy spojrzeć w badania. Lewicowcy dyplomowani Socjologiczny portret osoby głosującej na lewicę jest dziś w Polsce taki: wykształcona, z miasta, raczej zadowolona ze swojej sytuacji materialnej. Jeśli nie jest wciąż studentką albo już emerytem, to najczęściej pracuje na kierowniczym stanowisku albo innej pozycji wymagającej wyższego wykształcenia. Obraz statystycznego wyborcy jest oczywiście pewnym uproszczeniem i w tym sensie może zakłamywać rzeczywistość. Ale prawidłowości, na jakie wskazuje, są jak najbardziej do udowodnienia. Zależność jest wręcz liniowa: im ktoś lepiej wykształcony i pracuje na wyższym stanowisku, tym bardziej prawdopodobne, że głosuje na lewicę.
Tagi:
aborcja, Adrian Zandberg, anty-Pis, antykapitalizm, antyklerykalizm, antykomunizm, CBOS, degradacja oficerów, elektorat, Ewa Marciniak, GUS, historia PRL, III RP, klasa ludowa, klasa pracująca, klasa średnia, klasa wyższa, kościół w polsce, Leszek Balcerowicz, Lewica, LGBT, liberalizm, Maciej Gdula, Maciej Rauhut, mieszczanie, mieszczaństwo, nierówności, nierówności społeczne, państwo świeckie, Piotr Drygas, Piotr Wójcik, prawa pracownicze, PRL, prywatyzacja, Przemysław Potocki, prześladowanie osób LGBT, Razem, Robert Biedroń, Ryszard Petru, SLD, socjologia, społeczeństwo, Szymon Hołownia, Wiosna, Włodzimierz Czarzasty, wybory, wykluczeni, Zjednoczona Lewica