Pan prezydent nie ustaje w wysiłkach, by odbyć narodowe referendum, w którym „Polki i Polacy” zaproponują nowe rozwiązania konstytucyjne. To bardzo ciekawy eksperyment na skalę światową. O ile mi wiadomo, nigdzie jeszcze konstytucji nie pisano w ten sposób. W cywilizowanym, demokratycznym świecie projekt konstytucji z reguły przygotowuje jakaś komisja konstytucyjna powołana przez parlament, wsparta gronem ekspertów, a towarzyszy temu szeroka debata publiczna. Rzecz w tym, by parlament, a wcześniej komisja przygotowująca projekt były reprezentacją całego społeczeństwa, przedstawiały szerokie spektrum opcji politycznych i filozoficznych, potrafiły wypracować kompromis. Ewentualnie tak przygotowaną, a później uchwaloną przez parlament (u nas Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby Sejmu i Senatu) konstytucję naród przyjmuje w referendum. Tak było u nas z konstytucją 1997 r. Pytanie ludzi w referendum o preferowany model ustrojowy państwa, o oczekiwany wiek emerytalny, o zakres praw i wolności nie ma po prostu sensu. Nie wynika z tego, broń Boże, pogarda dla prostego człowieka. Byłem świadkiem dyskusji profesorów jednej z uczelni technicznych, specjalistów nawet europejskiego formatu. Na konstrukcjach stalowych znali się jak nikt inny. Ale co to jest system kanclerski, nie wiedzieli, tym bardziej nie wiedzieli, czym on się różni od prezydenckiego. Nie wiem, jak na takie pytanie odpowiedzieliby w referendum. Pewien emerytowany profesor, wybitny swego czasu w swojej dyscyplinie, zapytany podchwytliwie, czy jest za małżeństwami heteroseksualnymi, obruszył się: „Jasne, że przeciw! To świństwo z Zachodu idzie, tfu!”. Gdyby w referendum było pytanie o związki partnerskie, nasz emerytowany profesor mógłby je przez pomyłkę poprzeć. Znajomego gazdę spotkałem, gdy dorobionym kluczem otwierał szlaban, wywożąc z parku kradzione drzewo. Zapytałem, jak surowo jego zdaniem powinno się karać złodziei. Gazda się ożywił: „Złodziei? Na wiele lat wsadzać do więzienia. A tych złodziei z Warszawy na dożywocie! Ale Ziobro się do nich dobierze!”. Gazda, zamykając szlaban, nie traci nadziei, że pod rządami PiS Polska będzie uczciwa. Tyle że dla gazdy złodziejem jest, zdaje się, każdy, kto ma więcej od niego. Spokojnie w referendum można zadać pytanie o konieczność zaostrzenia prawa karnego. Suweren to poprze. Można będzie spokojnie zapisać to w konstytucji. Myślę też, że łatwo przewidzieć odpowiedź na pytanie, czy obniżyć wiek emerytalny. Jasne, że obniżyć! Przecież w formularzu referendum trudno przy pytaniach pisać komentarze i wyjaśniać, jak, uwzględniając demografię, wpłynie to na wysokość emerytur. Gdyby głosujący wiedział, zapewne odpowiedziałby inaczej. Ale nie wie. Równie dobrze można jeszcze w referendum zapytać, czy wpisać do konstytucji, że wszyscy mają być szczęśliwi i bogaci. Konstytucja jako najwyższy rangą akt prawny, fundament całego systemu prawnego, musi być precyzyjna. Jako fundament ustroju musi go precyzyjnie wybrać i określić. Przy całym szacunku dla suwerena on sam tego zrobić nie potrafi. To muszą zrobić fachowcy, specjaliści od ustroju i prawa. Naród w referendum, przyjmując konstytucję uchwaloną wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe, a przygotowaną przez komisję konstytucyjną z udziałem ekspertów, po szerokiej debacie publicznej, tak naprawdę daje votum zaufania i Zgromadzeniu, i wszystkim, którzy konstytucję tworzyli. Ostatnio narodził się jeszcze inny pomysł ulepszenia demokracji. Wyszedł z głowy ministra nauki, a zarazem wicepremiera Jarosława Gowina. W wyborach rodzice mieliby prawo oddać dodatkowe głosy za swoje nieletnie dzieci. Pomysł tak kuriozalny, że aż niepozwalający na poważną dyskusję. To może iść jeszcze dalej? Może dla równowagi odebrać głos rodzicom zamrożonych embrionów i przekazać te głosy wicepremierowi? Dlaczego jemu, to oczywiste. Deklarował już kiedyś, że słyszy te głosy zamrożonych embrionów. Jest więc ich naturalnym powiernikiem. A niegodziwych rodziców przy okazji się ukarze! Myślę, że przyjęty jednogłośnie w referendum projekt wpisania do konstytucji, że wszyscy mają być szczęśliwi i bogaci, może być zrealizowany, pod warunkiem że poseł Mularczyk wyliczy, ile to bilionów dolarów (może przeliczy na euro) ostatecznie są nam w ramach reparacji winni Niemcy, i opracuje projekt egzekucji tych należności. Szkoda, że Macierewicz przestał być ministrem wojny, bo póki był, mogliśmy być pewni, że Niemcy dostaną ultimatum, a obrona terytorialna rozmieści się wzdłuż Odry i Nysy. A w miastach i miasteczkach wiece klubów „Gazety Polskiej” skandować będą: „Wodzu, prowadź nas na Berlin”. Ale Mularczyk mocą swojego intelektu i tak zapewne wymyśli pokojowy sposób zmuszenia Niemców do zapłaty