W wolnej Polsce donos stał się cnotą moralną Kiedy w lutym tego roku na naszych oczach dokonano chuligańskiego wybryku polegającego na umieszczeniu w internecie wykradzionej z IPN listy nazwisk rzekomych agentów bezpieki, twierdziłem, że kraj opanowała mania prześladowcza polowania na agentów. Haki wyciągane z ubeckich teczek stały się narzędziem walki politycznej, a „historycy-prokuratorzy” z IPN okazali się depozytariuszami największej władzy w Polsce – byli oni w stanie bez sądu, ale za to z pomocą nadgorliwych i rwących się do tego, jakże przyjemnego, zadania dziennikarzy wykończyć każdego, komu można było przylepić jakieś śmieci wygrzebane z dna szuflad ubeckich szaf i biurek. Jak pokazuje przypadek p. Przewoźnika, zwykłe pomówienie mogło wystarczyć do przekreślenia jednej kariery oraz do wywindowania drugiej. I nic tu nie pomogło obalenie tego fałszywego oskarżenia wyrokiem sądu. Szef oddziału IPN, z którego fałszywe oskarżenie (eliminujące Przewoźnika z gry o szefowanie IPN) wyciekło, ma teraz zostać, jako prezes tej organizacji, głównym inkwizytorem kraju i jest popierany w swoich eleganckich zabiegach o to stanowisko przez „liberałów” z PO i partię, która w nazwie odwołuje się do idei prawa i sprawiedliwości. Mamy oto zapowiadaną odnowę moralną, jak się patrzy. Sprawa Przewoźnika jest symptomatyczna jeszcze z innego powodu. Nie jest on pierwszym poszkodowanym przez tę zinstytucjonalizowaną formę zemsty politycznej, jaką jest zalegalizowane polowanie na czarownice, ale nie jest też zwykłym Kowalskim z ulicy, pozbawionym wszelkich środków obrony przed tego rodzaju atakiem. Przewoźnik jest osobą dobrze ustosunkowaną w pewnych kręgach i za sprawą swych powiązań politycznych jednak uprzywilejowaną. W jego obronie wystąpiły osoby reprezentujące różne opcje polityczne, partie i środowiska. Poza jego politycznymi współwyznawcami bronili go także prezydent Kwaśniewski, szef SLD Olejniczak – z zapałem godnym lepszej sprawy – oraz abp Życiński. Ten ostatni, który w przeszłości za rzekome wspieranie totalitaryzmu piętnował, i to w nieprzystającej do stanu duchownego formie, pełnej sarkazmu i tonów poniżenia, ludzi z innej formacji, tym razem napisał w obronie uprzywilejowanego pokrzywdzonego list otwarty. Dziwnie zachował się Sąd Lustracyjny, który zanim wydał Przewoźnikowi glejt czystości, wahał się, czy sprawa podpada pod ustawę lustracyjną, czy nie, i wypowiadał sprzeczne opinie w tej sprawie. Wcześniej inni uprzywilejowani, którzy znaleźli się na liście Wildsteina, skorzystali, jak np. Jadwiga Staniszkis, z nadzwyczajnych i nieformalnych metod oczyszczenia. Innym pomówionym, mniej równym niż najrówniejsi i jak tamci nieuprzywilejowanym, pozostało wywieszanie w miejscu pracy kopii swoich teczek (jeśli mieli szczęście je dostać) lub obszernych wyjaśnień w trybie usprawiedliwienia swojego postępowania i pokajania się przed kolektywem. Kiedy w lutym myślałem o drodze samooczyszczania się z zarzutów, jako w praktyce jedynej dostępnej dla większości pomówionych osób metodzie obrony swojej godności i dobrego imienia, nie sądziłem, że naprawdę ludzie będą doprowadzeni do takiej desperacji. Dziś już wiemy, że takie przypadki miały miejsce (np. posądzony o bycie tajnym agentem profesor fizyki na UJ, podczas wielokrotnych przesłuchań zmuszany szantażem i zastraszaniem do współpracy z SB, w ramach samooczyszczenia odczytuje przed 80-osobową radą wydziału własną „spowiedź” i umieszcza oświadczenie na tablicy ogłoszeń instytutu. Zgroza!). Tak oto w wolnej Polsce, demokratycznym państwie prawa, republice parlamentarnej, 15 lat od przemian ustrojowych i 25 lat od powstania „Solidarności”, parę lat po wstąpieniu do Unii Europejskiej, w kraju przesyconym miłością do papieża Polaka i uznającym najwyższy autorytet jego nauk moralnych donos stał się cnotą moralną i obywatelską powinnością. Na podstawie donosu zbierają się najwyższe gremia kierownicze najstarszego w Polsce i jednego z najstarszych w Europie Środkowej uniwersytetu i podejmują działania, które przywodzą na myśl zachowania ludzi w najczarniejszych okresach dziejów – zachowania niezgodne z podstawowymi zasadami etyki, z poszanowaniem podstawowych praw człowieka i z zasadami ochrony wolności i godności osoby ludzkiej, zachowania oprawców i ofiar czystek stalinowskich. W stalinowskiej Rosji w latach 1937-1938 w trakcie wymuszanych w sfingowanych procesach politycznych zeznań ofiary wielokrotnie „przyznawały się” do współpracy – sprzed kilkudziesięciu lat – z carską ochraną lub do szpiegowania na zlecenie wywiadu brytyjskiego. W obecnej Polsce nikt na szczęście nie ma władzy wymuszania zeznań torturami i groźbami kierowanymi do rodzin osób wytypowanych na ofiary, ale atmosfera terroru psychicznego, jaka zapanowała w środowisku
Tagi:
Jarosław Dobrzański









