Rodzina bardziej święta
Mogę się wyspowiadać z wielu grzechów, ale nie z in vitro, bo go nie żałuję Monika: – Mogę się wyspowiadać z wielu grzechów, ale nie z in vitro, bo go nie żałuję i żałować nie będę. Gdyby nie ono, nie byłoby Łucji. Żal, że to zrobiłam, oznaczałby, że zdradzam moje dziecko. A ono jest dla mnie dobrem najwyższym, ważniejszym niż to, co sądzi o mnie Kościół. Iwona: – Pamiętam, jak przed samym zabiegiem poszłam do spowiedzi do dominikanów, bo ich podejście najbardziej do mnie przemawiało, i nie dostałam rozgrzeszenia. Byłam zbulwersowana. Ksiądz w konfesjonale mówił jakieś bzdury, wcale mnie nie rozumiał. Mojego comiesięcznego bólu, niespełnionych nadziei. Porównywał posiadanie dziecka do zakupu samochodu. A dla mnie to w ogóle nie był grzech, nie zrobiłam nic złego. A nawet wprost przeciwnie: dałam początek nowemu życiu. Nigdy drugi raz nie przyznałam się w trakcie spowiedzi, że mam dzieci z in vitro, choć spowiadać się jeszcze czasami chodziłam. Joanna: – Spotkało nas wielkie szczęście, bo się chłopcy urodzili. Miałabym powiedzieć, że są grzechem? Absolutnie. Chociaż, jak przyszło nieszczęście, jako osoba wierząca, katoliczka, miałam takie myśli: „A może życie za życie? Pan Bóg zabrał mi Andrzeja, bo dał mi dzieci?”. Anna: – Mój tata, który jest katolikiem szalenie ortodoksyjnym, zapłacił nam za in vitro. Po rozmowie na ten temat po prostu wyjął kopertę i mi wręczył. Powiedział, że Kościół nas krzywdzi, bo coś, co owocuje powstaniem nowej miłości, nie może być złem. CZTERDZIEŚCI OSIEM SINUSOID Anna: – Od dłuższego czasu mieliśmy z mężem świadomość, że mamy problem. Ale wydawało mi się, że jeżeli przestaniemy o tym myśleć, za miesiąc on się rozwiąże w sposób samoistny i zobaczę na teście dwie kreski. To była taka sinusoida, moment miesiączki, żałoba i depresja, znowu się nie udało, 14 dni później nowe nadzieje, owulacja, wzniesienie sinusoidy do pierwszego dnia kolejnego cyklu. Policzyłam, że tych sinusoid przeżyłam 48. Monika: – Moja córka nosi imiona Łucja Zofia, to drugie trochę po takiej Sofiji, Arabce, którą znałam kiedyś w Tunezji. Nie mogła mieć dzieci, a ja, jako nastolatka, zupełnie nie rozumiałam tego bólu. Dopiero dziś wiem, jak straszliwie musiała cierpieć co miesiąc. Niemożność posiadania dziecka jest gorsza niż wszystko. NAZYWAM SIĘ NIEPŁODNOŚĆ „Nazywam się Anna Krawczak. Mam 28 lat i jestem w siódmym tygodniu ciąży uzyskanej drogą in vitro. – Tak zaczyna się treść wysłuchania obywatelskiego Anny w Sejmie. I dalej: – Zdaniem prof. Chazana, dyrektora Szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie, za niepłodność odpowiadają wczesny wiek inicjacji seksualnej, duża liczba partnerów seksualnych i opóźnianie decyzji o ciąży. Wbrew tym twierdzeniom nigdy nie poddałam się aborcji, nie prowadziłam rozwiązłego seksualnie życia, nie zachorowałam na żadną z chorób wenerycznych, zaś antykoncepcję hormonalną stosowałam przez rok przed urodzeniem swojego ośmioletniego dziś syna. Moja niepłodność nie jest konsekwencją rozwiązłości. Nie jest, jak sugeruje Chazan, karą za grzechy. Jest pechem. Oto znalazłam się w niewłaściwym szeregu statystycznym. Obok mnie stoją 3 mln Polaków”. Dalej Anna mówiła o upokorzeniu niepłodnych, którzy muszą tłumaczyć się społeczeństwu ze swoich potrzeb rodzicielskich, i o zmaganiach, by zajść w ciążę. A także o tym, jak bardzo ranią ją i obrażają słowa Kościoła dotyczące tej metody. Był 23 lutego 2009 r. Dzień wcześniej na USG po raz pierwszy usłyszała bicie serca swojego dziecka. Kilka tygodni wcześniej nawiązała kontakt ze Stowarzyszeniem na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”. Od dwóch i pół roku jest jego prezeską, w stowarzyszeniu działa też jej mąż Darek. – Po dwóch latach bezskutecznych starań o dziecko przyszliśmy do lekarza i pamiętam, że pierwszą rzeczą, którą powiedziałam, było, że nie zgadzamy się na in vitro – opowiada Anna. – Dostaliśmy zalecenie inseminacji, a ja nie byłam w stanie nawet o tym pomyśleć. Uparcie to negowałam i żyłam znów miesiąc po miesiącu, wierząc, że wbrew medycynie uda nam się zajść w ciążę. Po roku wróciłam do kliniki na tarczy i wykonaliśmy trzy inseminacje. Przy trzeciej wysiadłam psychicznie. Powiedziałam lekarzowi, że już nie dam rady i chcę podejść do in vitro. Zdziwił się, bo od dwóch lat słyszał, że tego nie chcemy. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że powiedziałam o tym w czasie









