W czasie największych opresji Polacy wiedzieli, że trzeba chronić kulturę i jej twórców. Dziś się ich niszczy Jako prezes Związku Polskich Autorów i Kompozytorów ZAKR – organizacji, która skupiała i skupia najwybitniejszych autorów i kompozytorów tworzących dla radia, telewizji, polskiej estrady i scen teatralnych – oraz jako były poseł na Sejm RP I, II, III i IV kadencji, współtwórca nowoczesnego polskiego prawa autorskiego, zostałem wraz z setkami moich przyjaciół i kolegów po fachu uznany za osobnika ogarniętego „zbiorową histerią twórców”. Przejawem tej zaszczytnej dla mnie „dewiacji” jest poparcie sprzeciwu wobec decyzji prowadzących do postępującej pauperyzacji polskich twórców oraz sankcjonowania bezprawia polegającego na odmawianiu autorom prawa do znacznej części moralnych i materialnych korzyści wynikających z ich działalności naukowej, literackiej i artystycznej, którego gwarancją od dziesiątków lat jest art. 27. Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 10 grudnia 1948 r. Zacznę jednak od przypomnienia, że 50% kosztów uzyskania przychodu przez artystów i twórców, odebrane w zeszłym roku „aktem dziejowej sprawiedliwości”, było solą w oku prawie wszystkich ekip rządzących Polską wolnorynkową, w której na piedestale stawia się kreatywność, konkurencyjność oraz święte prawo do ochrony własności – każdej, a więc także intelektualnej. Przynajmniej deklaratywnie. Usankcjonowane bezprawie Mimo nieustannego modernizowania prawa autorskiego dzieła ucieleśniające tę własność nadal są w Polsce kradzione, lekceważone, a ich autorzy, przy obecnych nakładach na kulturę, najczęściej sami muszą finansować ich powstawanie, promowanie i upowszechnianie. Ulga przyznana przez prezydenta RP w 1923 r. służyła odnawianiu potencjału twórczego, tworzeniu coraz droższego i coraz bardziej wyrafinowanego warsztatu artysty, a także zapewnieniu elementarnego bezpieczeństwa socjalnego twórcy i jego rodziny, z emeryturą włącznie. Przez te lata wzrosły koszty technicznego oprzyrządowania. Minęły czasy gęsiego pióra i medytacji w zamkowej wieży, a dzieła nierzadko powstają latami i wiele z nich należy do kategorii zjawisk wysokiego ryzyka. Jednym z powodów pogarszającej się sytuacji polskich twórców było wprowadzenie 23-procentowego podatku VAT, który wprawdzie nie dotyka ich samych, ale zmniejsza siłę nabywczą odbiorców, czyli placówek i instytucji kultury. Kolejną przyczyną stało się odrzucenie kontrowersyjnej i źle wprowadzanej do obiegu społecznego regulacji prawnej pod nazwą ACTA, co przyniosło zwycięstwo prawie bolszewickich poglądów na temat prawa autorskiego i własności intelektualnej, rozkradanej pod hasłami wolności, darmowego dostępu, a nawet ochrony danych osobowych. Mówiąc najprościej, tłum, którego wystraszyli się politycy, wymusił usankcjonowanie bezprawia godzącego w podstawowe interesy twórców. Autorzy tej akcji, a zwłaszcza ich „adwokaci”, powołujący się na rzekome regulacje prawne Unii Europejskiej, z salonową dezynwolturą nazywający przedstawicieli środowisk twórczych ofiarami zbiorowej histerii, nawet przez moment nie usiłują ujawnić źródeł wiedzy potwierdzających, że unijne zalecenia dotyczące otwarcia zasobów administracyjnych i edukacyjnych obejmują sferę kultury. Nie da się wykluczyć w tym przypadku trudności z pokonywaniem barier językowych, które w okresie przed- i poakcesyjnym były powodem, delikatnie mówiąc, wielu kłopotów. Wszyscy rządzą kulturą Przy okazji ostatniego rządowego „wzmożenia” warto zwrócić uwagę na spécialité de la maison ostatniego 20-lecia, której smaczek polega na wypłukiwaniu uprawnień decyzyjnych ministerstwa, którego nazwa mogłaby sugerować odpowiedzialność za kulturę, sztukę, a od kilku lat również dziedzictwo narodowe. Kulturą, na której wszyscy się znają, co pewien czas zaczyna się zajmować jakieś, na zdrowy rozum nieprzystające do niej ministerstwo – a to gospodarki, a to cyfryzacji, a to finansów. Powie ktoś, że współczesną kulturę i warunki jej uprawiania charakteryzuje niespotykana dotąd interdyscyplinarność. Trudno z tym się nie zgodzić, ale na razie te działania nie przynoszą efektu synergii. Przeciwnie, dają podstawy do formułowania tezy o braku przemyślanej i konsekwentnie realizowanej polityki kulturalnej państwa oraz honorowanego przez pozostałe ministerstwa centrum dowodzenia, którego eksperci, szanujący oczekiwania i realną sytuację środowisk twórczych, powinni inspirować inicjatywy legislacyjne pozostałych agend rządowych. Potwierdzeniem opisanego stanu rzeczy jest nieobecność tej problematyki w kolejnych exposé szefa rządu. Na tle działań, których celem jest równość wszystkich wobec fiskusa, należy zapytać, czy autorzy tej urawniłowki oszacowali wartość i wielkość polskiego rynku rozrywki, dzieł sztuki, a także generowanej przez ten rynek części dochodu narodowego. Do pytania o to pobudzają enigmatyczne stwierdzenia w dokumentach Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Tagi:
Ryszard Ulicki