Smutne to niepomiernie

Zapiski polityczne 22 października 2001 Zaraz po wyborach postanowiłem – na wypadek gdybym po raz trzeci został powołany na marszałka seniora Sejmu RP – powiedzieć, co myślę o kilku sprawach. O konieczności odbudowy autorytetu Sejmu, mocno ostatnimi laty nadwątlonego; o konieczności zlikwidowania partyjnego państwa prześladującego Polskę od kilkudziesięciu lat; o klęsce demograficznej, za przewidywanie której zostałem przed wielu laty mocno sponiewierany, gdy napisałem o niej w „Kulturze”; wreszcie o premierze Buzku, któremu należą się podziękowania za cztery lata trudnej i ciężkiej pracy z uszczerbkiem dla zajęć naukowych; wreszcie o krzywdzie wyrządzonej marszałkowi-premierowi Józefowi Oleksemu i jego rodzinie za sprawą nikczemników, którzy go bez podstaw prawnych oskarżyli o szpiegostwo. Co zamierzyłem, to wykonałem. Napisałem przemówienie, do którego nadto włączyłem literacką metaforę rozmowy z kolegami z AK poległymi w bojach o wolność ojczyzny i zadającymi w Niebie pytanie nowo przybyłym, czy aby nie zginęli w jakiejś niepotrzebnej, głupiej sprawie. To ostatnie było dla mnie najważniejsze. Inne sprawy też wydawały się ważne, lecz pytania o Polskę obecną były w moim zamyśle najważniejsze. Sala sejmowa i telewizyjna widownia odebrały moje słowa lepiej, niż mogłem przypuszczać. Wiele osób płakało ze wzruszenia, otrzymałem moc podziękowań i słów uznania. Wrogo zareagowało moje własne prawicowe środowisko rodzinno-towarzysko-ziemiańskie. Bo dla nich wielkim zgorszeniem stało się poruszenie dramatu Oleksych. Jak mogłeś, jakim prawem tak mówiłeś, zepsułeś sobie taki piękny tekst, wywołałeś publiczne zgorszenie, wszak posłowie wychodzili z sali, gdy przemawiałeś. Istotnie wychodzili, a konkretnie wiem o pośle Macierewiczu, który zasłynął ongiś z tak zwanej listy Macierewicza zawierającej spis agentów bezpieki, do których zaliczył ludzi ze swego własnego obozu prawicowego, wieloletnich więźniów politycznych i zasłużonych patriotów, jak m.in. ostatni ordynat, generał Jan Zamoyski i marszałek Wiesław Chrzanowski – dwaj arcywspaniali ludzie, męczennicy komuny. Ów nieszczęsny poseł jest ciężko chory na dostrzeganie wszędzie agentów, toteż nic dziwnego, że sobie gdzieś poszedł, gdy przepraszałem Oleksego. Jedyne, co może Polsce w przyszłości zaszkodzić, to fakt, iż wrócił na salę sejmową. Dlaczego mówię o tym wszystkim, skoro gazety dość rzetelnie opisały i moje wystąpienie, i różne rodzaje reakcji na moje słowa? Niepokoi mnie zjawisko tego sprzeciwu wobec przeproszenia Oleksych za krzywdę. Odnoszę wrażenie – ba, jestem pewien – iż nastąpiło w Polsce groźne pomieszanie racji politycznych z moralnymi. Ludzie, wydawałoby się światli, wykształceni, bywali w świecie, mają tak bardzo zawężone horyzonty myślowo-uczuciowe, że gdy jakieś dostrzegane przez nich zjawisko może być interpretowane dwojako: w kategoriach moralnych bądź politycznych, zawsze dostrzegą tylko ów wymiar polityczny. Na dodatek ten objaw wybiórczego postrzegania zjawisk występuje u osób uważających się za gorących katolików, wierne dzieci Kościoła. Premier Oleksy jest i był, i zapewne będzie dla nich zawsze groźnym wrogiem politycznym, przeto wymiar moralny wyrządzonej jemu i jego rodzinie krzywdy przestaje się liczyć. Dobrze, że nasz przeciwnik polityczny cierpi i że cierpi jego rodzina. To właśnie im się należy. Tak ma być. Mało brakuje, by dodawali słowa: Bóg tak chce. W tym zjawisku pomieszania racji moralnych z politycznymi dostrzegam także inny problem. Oto pewien typ nienawiści – taki np. antysemityzm czy fobia do „innych” – łączy się prawie zawsze z żarliwą religijnością, szczególnie z katolickim pojmowaniem zasad odróżniania dobra od zła. To, co np. żydowskie, musi być z samej swej istoty złe, choć ze wszystkich odmian areligijności najbardziej żydowska jest właśnie religia katolicka – co do rodowodu oraz identyczności treści moralnych. Jest swoistym paradoksem dziejowym fakt, iż religia stworzona do upowszechniania idei miłości bliźniego ma wśród swoich wyznawców kolosalną grupę osób wyznających nienawiść jako podstawę światopoglądu moralnego, czymże bowiem innym jest fanatyzm religijny, jak nie apoteozą nienawiści do wszelkiej inności bliźnich. Cały ten nienawistny zespół uczuć i pojęć najczęściej ujawnia swą wręcz szatańską istotę na terenie politycznym. Polityczny katolicyzm wydobywa z głębin natury ludzkiej jej najgorszą cechę: upodobanie do żarliwej nienawiści. Krzywda należy się wrogowi politycznemu jak psu zupa, by się posłużyć kynologicznym porzekadłem. Któryś z moich przyjaciół z okresu młodości spotkany po latach wyznał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 44/2001

Kategorie: Felietony