Stulecia pogardy dla chłopów nadal pokutują

Stulecia pogardy dla chłopów nadal pokutują

Jeśli chodzi o upokorzenie i wyzysk, to nie ma różnicy między tymi, którzy pracowali przy bawełnie i kukurydzy, a tymi, którzy pracowali tutaj przy zbożu Jacek Braciak – aktor teatralny, filmowy i dubbingowy Tadeusz Kościuszko należy do panteonu polskich postaci historycznych. Wielu osobom pewnie trudno sobie nawet wyobrazić, że można mówić o nim inaczej niż jako o bohaterze narodowym. Wy poszliście w stronę popkultury, bawicie się tą postacią i okolicznościami, w jakich przyszło jej działać. Nie bałeś się, że konserwatywni patrioci się wkurzą, że pozwalacie sobie na coś tak śmiałego? – Nie myślałem tak daleko do przodu. Pamiętam, że jak z propozycją roli zadzwonili do mnie producenci Aneta Hickinbotham i Leszek Bodzak, to ja się przede wszystkim przestraszyłem tego Kościuszki. Dlaczego? – Dlatego że my w polskiej kinematografii mamy złe doświadczenia przy portretowaniu takich postaci. To było dosyć przytłaczające, do tego stopnia, że poprosiłem, żebyśmy zrobili próby kamerowe i sprawdzili, czy ja się po prostu nadaję do tego. No i uznali, że tak. Zresztą ja też nie najgorzej się poczułem na zdjęciach próbnych. Zgodziłem się zagrać tę postać, ale zaraz zaznaczyłem, że najistotniejszy jest scenariusz. I kiedy przeczytałem, uznałem, że to jest szansa, żeby to było po prostu interesujące, nie hieratyczne. Nie interesował mnie tekst w stylu: „Urodził się, poszedł do szkoły rycerskiej i umarł w Szwajcarii”. Zawartość scenariusza miała być pretekstem: kto ciekawy Kościuszki, to sięgnie, przeczyta i dowie się więcej. Nie postawiliście Kościuszce pomnika, to raczej portret człowieka ambitnego i inteligentnego, który nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć. – Mnie się to spodobało w tej postaci. Staraliśmy się z reżyserem Pawłem Maśloną poprowadzić postać naczelnika tak, żeby to był człowiek mający wątpliwości, często nieprzygotowany na to, co zastanie. Kościuszko wywodzący się z Rzeczypospolitej znał szlachtę i magnatów. Myślę, że nie miał o nich najlepszego zdania. Jednak jakby zapomniał o tym podczas pobytu w Ameryce. A potem, wracając przez Francję, zetknął się z tym, co okazało się niezmienne i co, śmiem twierdzić, w wielu przypadkach trwa do dziś, czyli lenistwo, pogarda dla pracy u podstaw i do takich codziennych drobnych rzeczy, które nas budują, tylko tak: „Zerwijmy się!”. Dzisiaj też się tak zrywamy? – Nie chcę się rozwodzić, ale przykład najbliższy to nasz stosunek do wojny w Ukrainie. Na początku wszyscy otwierali domy i portfele, a w tej chwili jesteśmy – i mamy do tego prawo – zmęczeni, ale też niechętni ludziom, którzy tutaj przyjeżdżają. To są oczywiście różni ludzie, ale zapał był znowu słomiany. Też mam wrażenie, że mimo upływu wieków zachowała się nasza skłonność do działania pod wpływem emocji. Wasz film, choć osadzony w przeszłości, jest dobrym lustrem dla współczesności. Możemy się w nim przejrzeć, zobaczyć nasze przywary na wesoło. – O tym, o czym mówisz, pisał i Pasek, i teraz się pojawiły różne książki na temat pańszczyzny, warcholstwa i sarmatyzmu. Sarmatyzmu wymyślonego chyba, bo to jakaś idea kompletnie fantastyczna, że jesteśmy potomkami sarmatów. Bzdury, bzdury, bzdury. Nie wiem, dlaczego mówi się dziś o naszym chłopskim pochodzeniu jako o czymś aż tak odkrywczym. Ja się zgadzam co do tego, że nasz film obnaża nas również dzisiaj, ale ja sobie przypominam i wszyscy pamiętamy np. te kompanie Kmicica z „Potopu”. I w książce, i w filmie Hoffmana było świetnie zobrazowane to pijane warcholstwo. „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i – jakoś to będzie”. W dyskusję o naszych chłopskich korzeniach, o której mówisz, „Kos” dobrze się wpisuje. Wasz film to dopełnienie takich książek jak „Chłopki”, „Ludowa historia Polski” czy robiącego furorę filmu animowanego „Chłopi”. Mit sarmaty chyba powoli odchodzi w zapomnienie? – Być może, aczkolwiek stulecia pogardy dla tej – jak się mówiło wtedy – najniższej warstwy chłopskiej do tej pory pokutują. Ja jestem z chłopów z dziada pradziada. Cała rodzina po kądzieli to Pawlakowie. Jak przyjechałem do Warszawy do szkoły teatralnej, byłem święcie przekonany, że spotkam ludzi światłych i tolerancyjnych. Ale niestety w wielu przypadkach dano mi odczuć, że moje korzenie nie są mile widziane zarówno wśród wykładowców, jak i osób tutaj spotkanych, w Warszawie. I wstydziłem się swojego pochodzenia przez lata, aż wreszcie uznałem, że to jest mój atut. To moja zaleta, tylko że niezupełnie wyjątkowa. I tak całe szczęście jest do dzisiaj. Jest to na pewno wartością. Jak dano

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2024, 2024

Kategorie: Kultura, Wywiady