Tag "Krzysztof Daukszewicz"

Powrót na stronę główną
Felietony

Jak to na wojence ładnie

Pojechałem na dwa tygodnie do kraju ogarniętego wojną, bo chciałem się poczuć jak Max Kolonko. Nadać do „Przeglądu” kilka dramatycznych korespondencji o zbiorowej histerii, o wykupywaniu coca-coli i mąki kukurydzianej na zapas oraz o czołgach na każdym rogu ulicy. Niestety, nic takiego mnie nie spotkało: cisza, spokój, w sklepach żadnego tłoku, na ulicach ani śladu przerażenia. Ale kiedy wylatywałem, to we wszystkich naszych gazetach pisano prawie wyłącznie o tym. – Cholera – zakląłem pod nosem – może na świecie są jeszcze jakieś inne USA, które powstały przez klonowanie?! A ponieważ nikt mi tam na miejscu nie chciał zdradzić owej tajemnicy, zapakowałem się do samolotu i powróciłem do kraju ogarniętego pokojem. Pierwsze, co postanowiłem, to to, że następnego dnia odwiedzę wicepremiera Kalinowskiego, żeby mu opowiedzieć, jak sobie radzą z biopaliwami w Stanach Zjednoczonych, ponieważ z braku widocznych działań militarnych postanowiłem dla odmiany zostać naszym szpiegiem przemysłowym. – Idę jutro do wicepremiera Kalinowskiego – oznajmiłem w domu. – Nie ma wicepremiera Kalinowskiego – ostrzegł mnie syn. – To w takim razie odwiedzę ministra ochrony środowiska, żeby mu opowiedzieć, jak w Ameryce radzą sobie ze środowiskiem nadnaturalnie naturalnym. – Nie ma ministra – szepnęła babcia. – To w takim razie pójdę do kogoś innego z PSL w rządzie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Amerykańska proca

Wiadomo nie od dzisiaj, że wszystko, co amerykańskie, jest lepsze. Co prawda, przez jakiś czas wmawiano, że radzieckie jest górą, ale nikt przy zdrowych zmysłach w to nie wierzył. Gniotsa, nie łamiotsa – to proszę bardzo, ale precyzja, doskonałość i elegancja – nigdy. Jeżeliby amerykańska rakieta penetrująca z celownikiem laserowym dostała wiadomość, że Saddam Husajn o godzinie 15.00 będzie siusiać w łazience na pierwszym piętrze od strony podwórka, a przyszedłby rozkaz zlikwidować tego bandytę, to punktualnie co do sekundy wpadłaby przez wentylator do środka, zrobiłaby portret pamięciowy ofiary i jeszcze przed wybuchem oddała mocz do analizy do najbliższego punktu dowodzenia. Rosyjska walnęłaby sześć ulic dalej. Z tym że lej po bombie też by sięgnął łazienki. Pod wpływem takich właśnie lektur, że tylko amerykańskie jest najlepsze, pewna rodzina – bardzo bogata – postanowiła, że już nigdy nie kupi niczego bez metki „Made in USA”. Żaden znaczek „Teraz Polska” nie był od tej chwili argumentem, że i nasze może być dobre. „Owszem – powiadali – nasze jest dobre, ale amerykańskie jeszcze lepsze”. „A japońskie?”, pytano. „Japońskie jest bardzo dobre, ale amerykańskie jeszcze lepsze”. No i gadaj tu z takimi. Buty amerykańskie, dżinsy amerykańskie, dżip tak samo, dom z kamieni i bali z Kalifornii, basen z Oregonu, telefon z Nowego Jorku, nie zważając

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Anatomia

– czyli opowieść z wyższych sfer Przeraziłem się okropnie w ubiegłym tygodniu, kiedy przeczytałem w ogólnopolskiej gazecie, że poseł Sojuszu, Stanisław Jarmoliński, napisał do szefa klubu SLD, Jerzego Jaskierni, list, w którym informuje, że minister zdrowia, Marek Balicki „…otoczył się ludźmi obcymi ideowo i niekoniecznie życzliwymi lewicy…”. Kiedy to przeczytałem, to aż mi ciary poszły po plecach i zadzwoniłem od razu do mojego starego przyjaciela, który wszystko wie najlepiej, umówiliśmy się natychmiast w najbliższej bramie, żeby uniknąć wszechogarniających nas podsłuchów, i sącząc kawę z prądem przyniesioną w termosach, bo ziąb nie chce nas opuścić, zaczęliśmy omawiać szeptem zaistniały problem. – Słuchaj, Mareczku (dla dobra dziennikarskiego śledztwa imię zostało zmienione, ponieważ mój przyjaciel tak naprawdę to ma na imię Karol). Słuchaj, Mareczku, co to – według ciebie – jest lekarz obcy ideowo? – Sam się również nad tym zastanawiałem cały ubiegły wieczór – odpowiedział Karol, przepraszam – Marek. – I do jakiego doszedłeś wniosku? – Do takiego, że prawdopodobnie lekarze ci nie dbają o lewą stronę. – Dalej nie rozumiem. – Co masz z lewej? – Serce. – No i widzisz, członek SLD do kardiologa już nie ma po co chodzić. – Aż mi się w żołądku przewraca, kiedy o tym myślę – wyszeptałem zdegustowany. –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Pozwolenia i zakazy

Lubię bardzo, kiedy ktoś, kogo nie znam, pozwala mi, żebym robił to, na co mam ochotę. „Nasz Dziennik”, polemizując z „Gazetą Wyborczą”, pozwolił mi obejrzeć „Harry’ego Pottera”. Gdyby nie ta odważna gazeta, pewnie bałbym się pójść do kina, ale kiedy przeczytałem: „W tym miejscu przypomina mi się opowieść jednego z księży kardynałów uczestniczących w pamiętnym konklawe z października 1978 r. Zauważył on, że ksiądz kardynał Karol Wojtyła zabrał na nie między innymi „Kapitał” Karola Marksa. Bo przecież Watykan nie zabraniał czytania jego dzieł. Nie znaczy to jednak, że poparł i zaakceptował jego treści. Z tych samych powodów katolik może dziś wziąć do ręki również „Gazetę Wyborczą””. Szczerze mówiąc, ucieszyłem się bardzo, ponieważ okazało się, że oprócz tego, że mogę chodzić do kina, to w dodatku wolno mi czytać i „Gazetę”, i zapewne „Nasz Dziennik”. Ta swoboda działania tak uderzyła mi do głowy, że natychmiast rzuciłem się na wszystko, co pisze i informuje słowem. I po chwili wiedziałem dużo więcej niż przedtem. Wzruszyłem się nawet. Szczególnie radnymi, bodajże ze Szczecina, bo tę wiadomość otrzymałem przy zmianie biegów, że radni tego miasta chcą podjąć uchwałę, że nie wolno trzymać psów w blokach. Karaluchy można, prusaki można, mrówki faraona można, psy won. Podobno najbardziej z tego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Jak nie kijem go, to prawem

Szczerze mówiąc, powoli tracę ochotę do pisania felietonów, ponieważ zauważam pierwsze oznaki obłędu związane z nadmierną chęcią zrozumienia naszych czasów, by potem w lekkiej i przystępnej formie przekazywać czytelnikom plony tej stresującej roboty. I czuję, że powinienem zaszyć się w jakiś kąt, gdzie nie ma prądu i kiosków z gazetami, albo wyjechać z kraju co najmniej na dwa tygodnie, żeby utrzymać przynajmniej cząstkę równowagi psychicznej, bo doszedłem do wniosku, że skoro moje państwo jest normalne – a podkreśla cały czas, że jest – to obłęd automatycznie spada na mnie. Typowym przykładem powodującym lęki jest teraz sprawa obywatela Gdyni, właściciela sklepu, który wywiesił na ścianie delikatesów zdjęcia złodziei okradających go z jego własności. Prokurator, który zabrał głos w tej sprawie, powiedział bardzo mądrze, że człowiek nie może być szykanowany, zanim sąd nie udowodni mu winy. Ale sąd nie udowodni mu winy, ponieważ policjanci nie chcą przyjść do sklepu chociażby po to, żeby obejrzeć fotografie tych, którzy kradną w okolicy ich posterunku, z tym że polskie prawo nie znosi próżni i dlatego skazany zostanie najprawdopodobniej właściciel za szykanowanie. Chociaż ten z kolei, mając dobrego adwokata za plecami, może udowodnić, że szykany w żadnym przypadku nie przekraczały 200 zł, to wtedy zostanie również uznany za niewinnego z powodu znikomej szkodliwości społecznej. Dwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Kobiety idą na wojnę

Usłyszałem w samochodowym radiu, przemierzając nieodgadnioną Polskę, bo trudno ją zrozumieć, kiedy np. wiceprzewodniczącym sejmiku województwa podkarpackiego zostaje mężczyzna, który ma sześć wyroków za usiłowanie gwałtu, wywieranie niedozwolonego wpływu na śledztwo, pomówienie prokuratora, udaremnienie egzekucji komorniczej, zanieczyszczenie środowiska naturalnego oraz uszczuplenie podatkowe skarbu państwa. I na dodatek zostaje przewodniczącym Komisji Praworządności i Bezpieczeństwa Publicznego, a wszystko z powodu klucza, który otrzymał do ręki dlatego, że reprezentuje partię w biało-czerwone paski. W tym przypadku kobiety nie wyciągnęły swoich za przeproszeniem armat, chociaż widząc na eksponowanym stanowisku gwałciciela, powinny zachować jakiś instynkt obronny. Nie zareagowały również żadną bitwą o moralne zasady Hiszpanki, którym pewien bogaty biznesmen urządził autentyczny, prowadzony przez specjalistów z branży filmowej casting na żonę. Zgłosiło się kilka tysięcy pań, wybranych zostało sześćdziesiąt i ta gromadka przez kilka dni pokazywała przyszłemu mężowi, co potrafi w kuchni, w łóżku, w ogródku, przy stole, na przyjęciu i być może nawet na rybach. Na zakończenie pan urządzający te zawody pokazał palcem, która jest jego wybranką, ta od razu poszła do sypialni, mówiąc po drodze „kocham”, żeby dokopać pozostałym zawodniczkom, które na odchodne dostały po 600 dolarów i też nie płakały. W Iraku panie szykują się do wojny, i to po obu stronach. Jedne są wyposażone w lotniskowce,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Na peronie

Mam problem związany z polityką. Coraz bardziej denerwuje, mierzi i wręcz odpycha. Myślę, że nie byłoby to aż tak dokuczliwe, gdybym pewnych poczynań i zjawisk nie rozumiał. Włączyłbym wtedy sobie radio lub telewizor, posłuchał wiadomości, wypiłbym jedno piwo, żeby były bardziej strawne, i zapomniał o nich tuż po mapie pogody. Niestety, w moim przypadku tak żyć się nie da. Ćwierć wieku uprawiania satyry politycznej spowodowało to, że większość polityków jest dla mnie przejrzysta jak pergamin. Słuchałem 23 stycznia w wywiadzie z Moniką Olejnik niejakiego wicemarszałka Senatu, Ryszarda Jarzębowskiego, zwolennika zlikwidowania pionu śledczego IPN, bo takie śledztwo powinien prowadzić, według niego, zwykły prokurator. I tenże, za przeproszeniem, wicemarszałek mówi do mnie przez radio o godzinie 8.20, kiedy powinienem pogodnie nastawić się do nadchodzącego dnia, że Instytut Pamięci Narodowej, skoro już został powołany, powinien się zająć przede wszystkim Berezą Kartuską i powodami, dla których Witos nosił tam kubły z gównem. Pan, za przeproszeniem, wicemarszałek, miał na to czas od 1945 roku do 1990, żeby to osobiście wyjaśnić, bo wtedy była na to moda, a nawet obowiązywał trynd. Za wszelkiego rodzaju zbrodnie odpowiadał tylko marszałek Piłsudski, a Polaków w Katyniu mordowali wyłącznie hitlerowcy. Pan wicemarszałek uaktywnił się w sprawie IPN

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Kalendarz 2003

Dowiedziałem się przed chwilą, że badania przeprowadzone na reprezentatywnej grupie Polaków wykazują, że 93% społeczeństwa nie wierzy, że ma jakikolwiek wpływ na to, co się dzieje w kraju. I patrząc na Komisję Śledcza w tzw. sprawie Rywina, myślę, że do lata liczba podobnie myślących osiągnie równe 100, czyli nawet rząd nie będzie miał do siebie zaufania… Jeżeli osiągniemy te 100%, wtedy nareszcie zbliżymy się do ideału określającego prawdziwego Polaka, zero ufności do kogokolwiek i czegokolwiek. Mało tego, z przykrością muszę powiedzieć, że i ja do tych 93 też należę. Oglądałem kilka dni temu fragmenty kalendarza wydanego przez angielskich rolników, w którym porozbierane, ale dyskretnie schowane za warzywami i owocami farmerki reklamują plony ich pól. Z przyjemnością powiesiłbym taki u siebie w pokoju i od stycznia czekałbym z niecierpliwością na wrzesień podpisany „Kukurydza. Psmaruj mnie masłem”, a jeszcze bardziej na październik i obrazek „Dynia. Cukiereczek czy psikus?”. Niestety, świadomość, że nie mam wpływu na wszystko, co się dzieje w naszym kraju, pozwala domniemywać, że kalendarz wydany przez polskich rolników składałby się wyłącznie z pól obsianych biopaliwami, gdzie na jednaj stronie stałby wicepremier Kalinowski i tam gdzie maj, byłoby napisane „Rzepak, jak PSL chce, to rośnie na każdej glebie”, następny miesiąc obsadzony by był przez szefa klubu, Zbigniewa Kuźmiuka,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Równość i sprawiedliwość (bo wolność już mamy)

Wysłuchałem kilka dni temu wywodu pana wicepremiera Kołodki, który zapowiedział reformę systemu podatkowego bez podania szczegółów i – jak się okazało – bez uwzględnienia podatku liniowego ponieważ, jak wywnioskowałem z jednego zdania, sprawiedliwość fiskalna musi być… czyli tradycyjnie biednemu zabrać tyle samo, bogatemu więcej, wtedy będzie równiej. Wszystko to jest piękne, bo nie uwzględnia mentalności ludzkiej. Napisałem kilka lat temu opowiadanko „Równość”, jakby to wyglądało w praktyce, i chciałbym je przytoczyć. Równość Otóż zdarzyło się za namową ludzi, parlamentu i Senatu, a może i dlatego, że staliśmy się krajem bardzo bogatym – mówię tu o roku 2015 – że władza demokratyczna postanowiła zrealizować długo przez wszystkich oczekiwany projekt o równym życiu wszystkich obywateli. W związku z powyższym 1 stycznia każdy dorosły obywatel poprzez specjalnego kuriera otrzymał kopertę z namalowaną choinką i czekiem na 300 mln zł – ponieważ wróciliśmy do starych pieniędzy. Radość była ogromna, ponieważ związki zawodowe i całe niezadowolone społeczeństwo już od dawna domagało się owej, rzec można, historycznej sprawiedliwości i strajków oraz innych słusznych protestów było z tego powodu co niemiara. Od 2 stycznia banki zaczęły realizować dzień wcześniej wystawione

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Pieski świat

Długo zastanawiałem się, o czym napisać pierwszy felieton w „Przeglądzie” w tym roku. Zastanawiałem się, ponieważ dla osób przesądnych jest ważniejsze, jak rok się zaczyna, niż jak się kończy, a ja niestety jestem człowiekiem, który puka w niemalowane i spluwa za siebie. O polityce mówić nie chcę, ponieważ coraz bardziej umacnia się we mnie świadomość, że z głupotą się nie wygra, bo głupota wie lepiej, co robi… i to najwyraźniej widać na przykładzie naszego Ministerstwa Finansów, które steruje urzędami skarbowymi, które z kolei w swojej restrykcyjnej polityce fiskalnej bardzo często doprowadzają małe przedsiębiorstwa do bankructwa, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że martwa krowa mleka nie daje, można tylko najeść się raz, a dobrze. Ale takie myślenie – mówię o moim – niczego nie udowodni ministrowi, który odżywia się marchewką. Postanowiłem więc, że na początku roku wyruszę sobie w świat, najlepiej tam, gdzie nie ma kaloryferów i STOEN-u źle sprywatyzowanego według posła Gabriela Janowskiego, który powinien każdą kadencję w Sejmie spędzać, będąc przyspawanym do mównicy, to wtedy i my byśmy się nie denerwowali, i straż marszałkowska nie musiałaby niczego wynosić. Niestety – tu wracam do podróży – mam w domu trzy psy, pięć kotów i papugę, która udaje telefony tak skutecznie, że prędzej czy później zostanę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.