Tajemnica projektu „Kabel”

Tajemnica projektu „Kabel”

Na co naprawdę miały pójść 123 mln zł unijnej dotacji?

Nie wygasa afera związana z wysokimi dotacjami przyznanymi przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, nazywane obecnie „lodziarnią”. Od lutego posłowie Dariusz Joński i Michał Szczerba tropią koterie polityczne w NCBiR, które ich zdaniem chciały wyciągnąć z tej instytucji bardzo konkretne pieniądze. Przeznaczone, w domyśle, na potrzeby Partii Republikańskiej.

Doszło do tego, że główni podejrzani: lider republikanów, europoseł Adam Bielan, oraz były już wiceminister, poseł Jacek Żalek, nie chcąc trafić na polityczny śmietnik, zaczęli ostro ze sobą walczyć. W ruch poszły podsłuchy, insynuacje i pomówienia. Teraz w budynku przy Chmielnej 69 w Warszawie o dostęp do kwitów walczą prowadzący śledztwa i kontrole funkcjonariusze CBA, inspektorzy NIK oraz audytorzy z Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej.

Premier Mateusz Morawiecki, który chce, byśmy jak najszybciej zapomnieli o tym skandalu, 11 marca br. publicznie wsparł lidera republikanów, przekonując, że „w NCBiR nie została stracona żadna złotówka, a stało się to m.in. dzięki działaniom prezesa Partii Republikańskiej Adama Bielana”.

Zapomniał dodać, że już 1 marca zasługę blokady wypłat dwóch dotacji: 55 mln zł dla spółki 26-letniego barmana z Trójmiasta oraz 123 mln zł dla białostockiej firmy Chime Networks przypisali sobie posłowie Joński i Szczerba. Ciekawiło mnie, w jakim przewidzianym przez prawo trybie mogli tego dokonać.

Biuro prasowe NCBiR wyjaśniło, że „nie istnieje tryb, zgodnie z którym osoba sprawująca mandat posła może »zablokować« dotację na projekt rekomendowany do dofinansowania w NCBiR”.

Przypuszczam, że owa zasada dotyczy także europosła Bielana. Czyli albo dziarscy politycy KO mijają się z prawdą, albo dziś w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju to oni zajmują się dzieleniem środków unijnych, nie mając przy tym ani umocowania prawnego, ani pojęcia o związkach badań naukowych z gospodarką.

Zaskoczyło mnie też, że tropiący aferalne powiązania dziennikarze konsekwentnie nie pytają, czego dotyczyły projekty, na które NCBiR gotowe było wydać ponad 170 mln zł. Bo o ile plany młodego barmana z Trójmiasta powinny budzić poważne wątpliwości, o tyle projekt spółki Chime Networks (w ujawnionych materiałach z podsłuchów określony mianem „Kabel”), któremu przyznano dotację w wysokości 123 mln zł, to zupełnie inna historia.

Opowieść „lodziarza”

Pan Marcin jest pracownikiem Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Ze zrozumiałych względów pragnie pozostać w cieniu, lecz gotów jest podzielić się wiedzą na temat białostockiego projektu.

– W konkursach o dotacje unijne mogą startować spółki z minimalnym kapitałem założycielskim oraz przynoszące straty, ale na ile się orientuję, spółka Chime Networks to spółka celowa, za którą stoją więksi gracze. Jej właścicielem jest TB Telecom, firma z Trójmiasta, zarządzająca m.in. lokalnymi sieciami światłowodowymi i świadcząca usługi telekomunikacyjne dla przedsiębiorstw. Przypuszczam, że są też inne podmioty zainteresowane sprawą. Chime Networks to nie jest firma krzak.

Na pytanie, czego dotyczył wniosek o dotację, mój rozmówca odpowiada: – Dla laików to czarna magia. Tytuł projektu „Opracowanie rozwiązań w zakresie cyberbezpieczeństwa podmorskiej infrastruktury światłowodowej w oparciu o innowacyjną technologię wielordzeniowych włókien oraz ultraczułych systemów detekcji i identyfikacji zagrożeń” wywołuje ból głowy i podejrzenia o chęć wyłudzenia środków.

W rzeczywistości chodzi o sprawę bardzo ważną – zbadanie, czy światłowody wielordzeniowe są odporne na próby ich podsłuchiwania oraz czy mogą służyć jako niezwykle czułe detektory wykrywające ruch i zmiany temperatury otoczenia.

Wiadomo, że w takiej roli sprawdzają się one w instalacjach naziemnych i znalazły zastosowanie w przemyśle. Istnieje bogata literatura na ten temat. Lecz podmorskie kable światłowodowe to zupełnie inna historia. Ze względu na ekstremalne warunki, jakie panują w głębinach, wymagania dotyczące ich jakości, trwałości i niezawodności są wręcz kosmiczne.

Na świecie niewielu producentów oferuje podobne rozwiązania. W Stanach Zjednoczonych podmorskie kable światłowodowe produkuje firma Corning Incorporated. W Japonii – spółki NEC Corporation, Furukawa Electric, Sumitomo Electric Industries oraz Fujikura. We Włoszech – firma Prysmian. We Francji – spółka Nexera. W Chinach takie kable wraz z niezbędną aparaturą produkuje koncern Huawei, z którym ze względu na amerykańskie sankcje żadna zachodnia firma nie będzie robiła interesów.

Niewielu wie, że do światowej czołówki osób zajmujących się światłowodami należą polscy naukowcy. Niektórzy są zaangażowani w projekt spółki Chime Networks.

Podmorskie światłowody i polska firma

Bez światłowodów nie istniałyby szybki internet, współczesna telefonia komórkowa, nowoczesne sieci telekomunikacyjne, światowy system bankowy. Bez podmorskich kabli światłowodowych globalna gospodarka byłaby na poziomie lat 70. XX w.

Rozwój mediów społecznościowych, telewizja wysokiej rozdzielczości, stale rosnąca liczba użytkowników internetu, pojawienie się technologii 5G, a w przyszłości 6G doprowadziły do tego, że z każdym miesiącem rośnie liczba przesyłanych informacji. Naszą planetę oplata sieć ponad 400 podmorskich kabli łączących ze sobą kontynenty.

W 2018 r. koncern Microsoft we współpracy z Facebookiem oddał do użytku podmorski kabel światłowodowy Marea o długości 6,6 tys. km, łączący Virginia Beach w USA z Bilbao w Hiszpanii. Rok później gigant z Redmond ogłosił zakończenie budowy kolejnego kabla łączącego Virginia Beach z Saint-Hilaire-de-Riez we Francji. Nosi on imię Henriego Dunanta, założyciela Czerwonego Krzyża. Firma Billa Gatesa jest też zaangażowana w rozbudowę podmorskiego kabla światłowodowego łączącego zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych z Singapurem, Filipinami, Japonią i Indonezją. Inwestycja ma zostać zakończona w tym roku.

Na innych morzach i oceanach świata buduje się podobne instalacje. To nie tylko liczony w setkach miliardów dolarów biznes, ale i cywilizacyjna konieczność. Przy czym równie ważne jak ilość przesyłanych danych są niezawodność i bezpieczeństwo systemów. Najnowsze rozwiązanie to światłowody wielordzeniowe. Dziesięć lat temu amerykańska firma Corning Incorporated wyprodukowała pierwszy taki światłowód. W niewiele grubszej od ludzkiego włosa szklanej rurce udało się zmieścić nie jeden, jak dotychczas, rdzeń, którym biegł sygnał świetlny, lecz sześć mniejszych. W ten sposób zwiększono możliwości przesyłowe kabli światłowodowych.

W Polsce unikatową technologię produkcji światłowodów wielordzeniowych stworzył i opatentował prof. Tomasz Nasiłowski, uczony o niekwestionowanym dorobku naukowym, twórca firmy InPhoTech. To jedna z najbardziej zaawansowanych technologicznie i innowacyjnych spółek w naszym kraju. Specjalizuje się w produkcji najwyższej klasy czujników opartych na światłowodach wielordzeniowych, w tym światłowodach pokrytych metalem, które są stosowane w ekstremalnie trudnych warunkach, np. w kosmosie.

Korzystając z dofinansowania unijnego, spółka zależna InPhoTech, IPT Fiber, rozpoczęła w Lubartowie, na terenie tamtejszej strefy ekonomicznej, budowę Centrum Badawczo-Rozwojowego Technologii Światłowodowych dla Przemysłu. Mają być w nim produkowane na skalę przemysłową światłowody wielordzeniowe według chronionej patentami technologii prof. Nasiłowskiego. Profesor i jego firma są częścią projektu spółki Chime Networks, o czym Narodowe Centrum Badań i Rozwoju doskonale wie. Doprawdy trudno podejrzewać, by tej klasy uczony i przedsiębiorca firmował swoim nazwiskiem „wyprowadzanie” kasy na rachunki republikanów Bielana. Światłowody prof. Nasiłowskiego wręcz idealnie nadają się do budowy podmorskich kabli, gdyż zapewniają nie tylko znaczące zwiększenie przepustowości, ale też możliwość wykorzystania ich jako czujników, które mogą ostrzec przed ingerencją niepowołanych osób, oraz są całkowicie odporne na podsłuch. Co ważniejsze, są w pełni kompatybilne z powszechnie stosowanymi obecnie światłowodami jednordzeniowymi.

Dotacja, o którą ubiegała się spółka Chime Networks, miała na celu rozwinięcie istniejącej już polskiej technologii i zaoferowanie produktu, który biłby na głowę rozwiązania konkurencji w dziedzinie podmorskich kabli światłowodowych. W najbliższych latach można byłoby zarobić na tym miliardy.

Mój rozmówca z NCBiR przyznał, że pod koniec zeszłego roku wśród pracowników krążyły plotki, że „z góry” przyszło polecenie, by w konkursie białostocki projekt utrącić. Jednak w ocenie dwóch ekspertów zewnętrznych zasługiwał on na wsparcie. Przeciw głosował trzeci członek komisji, pracownik NCBiR. Wszystko to znajduje się w dokumentacji konkursowej. Prokuratorzy, funkcjonariusze CBA i pracownicy NIK powinni łatwo ustalić fakty i znaleźć odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście złamano prawo.

Dziś z powodu skandalu na Chmielnej 69 panuje chaos i atmosfera podejrzeń. Do zakończenia kontroli wstrzymano podpisywanie umów z beneficjentami ubiegłorocznego konkursu „Szybka ścieżka”, bo za nicnierobienie żadnego urzędnika nigdy jeszcze nie skazano, a za podjęte decyzje wielu już musiało się tłumaczyć w prokuraturze. Można mieć uzasadnione obawy, że umowa ze spółką Chime Networks nie zostanie podpisana i autorzy projektu będą musieli znaleźć inne źródło finansowania.

Dotacje po polsku

Są dziesiątki przykładów przyznawania unijnych dotacji, liczonych w setkach milionów złotych, dużym zachodnim koncernom tylko dlatego… że były to duże zachodnie koncerny, które sprawnie je potem rozliczały.

Słabością polskich firm jest ich zapóźnienie technologiczne i małe zapotrzebowanie na innowacje. Za to część z nich ma wielki apetyt na brukselskie pieniądze, które, będąc z nazwy dotacjami bezzwrotnymi, są w istocie darowiznami. A kto nie chciałby dostać za friko miliona euro albo dwóch?

Dlatego tym bardziej należy dbać o polskie spółki, które nie pozorują badań i rozwoju, ale rzeczywiście rozwijają nowoczesne technologie. Nie mamy ich wiele, co gorsza, wśród ich właścicieli umacnia się przekonanie, że lepiej trzymać się z dala od urzędników z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, Centrum Projektów Polska Cyfrowa, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości czy innych instytucji zajmujących się dzieleniem unijnej kasy. Choćby dlatego, by nie znaleźć się w sytuacji spółki Chime Networks, której prezes musi się tłumaczyć ze znajomości z posłami Żalkiem i Bielanem.

Lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz nazwał NCBiR na Facebooku „Narodowym Centrum Bezprawia i Rozdawnictwa” i tylko patrzeć, jak jakiś inny polityk ogłosi potrzebę likwidacji tej skażonej przez PiS i republikanów instytucji. Niczego to nie zmieni. By tak się stało, należałoby skończyć z rozdawnictwem i zobowiązać „grantososów” do zwrotu choć części środków w sytuacji, gdy nie wywiązali się z zapisanych w umowach obietnic.

Należałoby też skończyć – chcę to podkreślić z całą mocą – z USTAWOWYM zakazem ujawniania dokumentacji projektów, którym przyznano dotacje unijne, obowiązującym nawet po ich zakończeniu i rozliczeniu. Ta praktyka skutecznie hamuje jakąkolwiek merytoryczną debatę nad jakością i sensownością wydatkowania brukselskich pieniędzy. I w sposób oczywisty wspiera tych, którzy do perfekcji opanowali sztukę pisania i rozliczania wniosków.

Obawiam się jednak, że nigdy do tego nie dojdzie, gdyż nikt nie jest tym zainteresowany. Jesteśmy skazani na finansowanie i realizację przedsięwzięć w stylu „uniwersalny pojazd napędzany ruchem mięśni”. I na polityków z dowolnej opcji, którym wydaje się, że mogą „coś uszczknąć” z unijnego tortu.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 12/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy