Prokuratura sprawdza, że słowa papieża obrażają uczucia religijne polskich katolików. Tu nie ma co sprawdzać – jasne, że obrażają, samo jego istnienie obraża te uczucia, wiadomo przecież, że Papież umarł, od 16 lat jakieś dziady pod niego się podszywają i mówią Polakom w obcych językach, jak się modlić. Uczucia religijne polskich katolików są w stanie permanentnej przeczulicy, one są obrażane przez całe chrześcijaństwo, ach, co tam chrześcijaństwo, prawdziwy Polak (ergo katolik) jest ogólnie bardzo tkliwy, jak do niego zagadać, to najpierw długo się zastanawia, czy nie został obrażony, dlatego rozmowa z nim trudno się klei. Milczenie też go znieważa: Polak katolik czuje się obrażony przez drzewa wolno stojące (puszcza jest widomym znakiem rozpanoszenia ekoterroryzmu), zwierzęta chronione (jak wyżej), ba, Polak katolik czuje się obrażany także, kiedy już wyrżnie zwierzynę, wytnie las i zaleje to wszystko betonem – bo mu na autostradzie nie dają się wyprzedzać auta na cudzoziemskich rejestracjach. Generalnie bycie prawdziwym Polakiem katolikiem jest ekstremalnie trudne, uczucia religijne są nieustannie atakowane z lądu, powietrza i wody, atak jest skomasowany, a obrona niemrawa, jeden art. 196 Kodeksu karnego musi wszystko ogarnąć, w dodatku kasta sędziowska patrzy na niego z przymrużeniem oka. Kiedy parę lat temu odwróciłem ten absurd, pisząc, że znak krzyża wykonywany przez polskich skoczków na belce startowej obraża moje uczucia ateistyczne, Polacy katolicy cudzysłowu się nie dopatrzyli, wpadli w święty oburz, wspomagani przez Polaków innych religii, a także Polaków niewierzących, okazało się. Polska na uczuciach religijnych stoi, bez nich zapadnie się pod własnym ciężarem jak dąb Bartek bez żelaznych podpór. Polacy już tak mają, że jeśli czegoś skutecznie się dotkną, zmieniają to w religię. Dajmy pokój skoczkom, spójrzmy na himalaistów. Właśnie obraził ich uczucia religijne papież gór – Wojciech Kurtyka. Włożył kij w mrowisko bolesnym, okrutnym i wysoce demaskatorskim wywiadem dla „Gazety Wyborczej”. Na ile znam to niebywale narcystyczne środowisko, nie wybaczą mu, ale on cznia opinię publiczną, zawsze był osobny, nie bratał się ze stadem, a w górach zdobył wszystko, co chciał, w takim stylu, że czapki z głów, jako jeden z dwóch Polaków dostał za całokształt dokonań Złoty Czekan (Oscara ludzi gór) trzy lata przed Wielickim. Teraz ten drugi grozi mu sądem – oględnie mówiąc, drogi do sukcesów Wielickiego i Kukuczki były usłane trupami ich partnerów, w sumie nasi najsłynniejsi himalaiści podczas swoich akcji górskich stracili dziewięciu towarzyszy, Kurtyka w kilku przypadkach oskarża obu panów, że w pędzie po sukces zaniedbali słabszych członków zespołu i przyczynili się do ich śmierci. Ale afera nie sprowadza się do prywatnych oskarżeń, Kurtyka obśmiał cały program himalaizmu zimowego, samego Wielickiego nazywając piechurem wysokogórskim, a stylowi działania naszych lodowych wojowników odmawiając w ogóle miana wspinaczki – wchodzą po sztucznych konstrukcjach założonych przez Szerpów. Źródeł zła i komercjalizacji sportów wysokogórskich Kurtyka szuka w wyścigu o Koronę Himalajów sprzed kilku dekad, kiedy Messner i Kukuczka wojowali o to, kto pierwszy w historii wlezie na wszystkie ośmiotysięczniki – styl się nie liczył. Kurtyka nie uznaje świętych – Wandzie Rutkiewicz przypisuje oszustwo w przypadku wejścia na Annapurnę. Twierdzi, że nie osiągnęła wierzchołka, a zdjęcie, które miało być dowodem, zostało zrobione niżej. I tu dotyka odwiecznego problemu tego sportu, obsesji zdobycia samego szczytu: im bliżej, tym trudniej zrezygnować – widać go już, czasem chodzi o kilkaset metrów, kilkadziesiąt minut dodatkowego wysiłku, choć organizm bije na alarm i nakazuje powrócić. Wtedy okazuje się, że w ostatecznym bilansie właśnie te kilkadziesiąt minut/metrów decyduje o życiu bądź śmierci. Trzeci szczyt ziemi, Kanczendzonga, jest świętą górą dla lokalnej ludności, uczestnicy pierwszego historycznego wejścia zatrzymali się tuż przed wierzchołkiem, żeby nie sprofanować Góry – a mimo to są uznawani za jej zdobywców. Kurtyce właśnie owo „zdobywanie” się nie podoba, bo ma w sobie coś z podboju, walki, a on z górami zawsze się przyjaźnił (tu się spotykamy w swoim myśleniu – dla mnie ideałem himalaisty byłby ktoś, kto wchodzi na wszystkie najwyższe góry świata,