Tłok w podstawówkach młodych dzielnic

Tłok w podstawówkach młodych dzielnic

Koszmar przepełnienia

Teraz do pękających w szwach podstawówek trafia kolejne dodatkowe pół rocznika. Przy czym tłok nie dotyczy tylko dwóch najmłodszych klas – nieziemskie przepełnienie w takiej szkole to koszmar dla wszystkich uczniów. Politykom wydaje się, że ich problemy z posyłaniem sześciolatków do szkół skończą się, gdy cały rocznik zostanie do nich wepchnięty. Tymczasem kłopoty dopiero się zaczynają – ścisk będzie panował w podstawówkach młodych dzielnic przez najbliższe pięć lat!

Sam pomysł przesunięcia wieku rozpoczynania nauki, choć niepozbawiony wad, ma wiele zalet. Są one związane zwłaszcza z wcześniejszym rozpoczęciem działań edukacyjno-wychowawczych w stosunku do dzieci ze środowisk i rodzin mniej wydolnych w tym zakresie oraz z upowszechnieniem wychowania przedszkolnego. Minister Boni podał również uzasadnienie ekonomiczne – wcześniejsze wkroczenie kolejnych roczników na rynek pracy. Niestety, jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.

Minister Katarzyna Hall, zapowiadająca na początku urzędowania raczej chęć doskonalenia systemu, a nie wielkie reformy, wystąpiła z pomysłem tej zmiany w 2008 r. Od razu z planem obowiązkowego posłania wszystkich sześciolatków do szkoły w roku 2011. Ten rok był o tyle istotny, że akurat w 2003 r. urodziło się najmniej dzieci w ostatnich kilkudziesięciu latach. Podstawówki były więc pustawe. Różnice pomiędzy kolejnymi rocznikami były zresztą niezbyt duże – poniżej 20% najmniej licznego rocznika. Posłanie do szkoły dwóch roczników uczniów rodzi jednak ogromne problemy, przede wszystkim logistyczne. Przez kolejne szczeble edukacji idzie wówczas wielka fala, do przyjęcia której trzeba przygotować bazę, zbędną już następnym rocznikom. Ta sama wielka fala, już jako absolwenci, trafi później na rynek pracy, o którym niewiele wiemy. O ile się orientuję, raczej nie prowadzono szczegółowej symulacji tego rozwiązania. Po prostu przyjęto, że jest wielki niż demograficzny, miejsca w podstawówkach zatem są i będą. I globalnie były. Tyle że co dziecku np. ze stołecznej Białołęki po wolnych miejscach w podstawówkach Suwalszczyzny czy nawet warszawskiego Śródmieścia.

Wymiana epitetów

Praktycznie bez dyskusji rozpoczęto wówczas intensywne i niezwykle pośpieszne przygotowania. Z jednej strony, opracowano (niestety na kolanie!) dla młodszych o rok uczniów nowe podstawy programowe i podręczniki. Z drugiej, zaczęto metodami administracyjnymi wypychać z przedszkoli do szkół zerówki z sześciolatkami. Dla wielu rodziców przedszkolna opieka nad ich dziećmi była jednak zdecydowanie wygodniejsza – na tej fali niezadowolenia m.in. wyrósł ruch Ratuj Maluchy. Nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało w podstawówkach młodych dzielnic we wrześniu 2011 r. Na szczęście 2011 był rokiem wyborów parlamentarnych. Premier Donald Tusk zrozumiał, jaki pasztet wyborczy przyszykowała mu minister Hall, i polecił jej, mimo oporu, przygotowanie projektu ustawy odraczającej posłanie sześciolatków do szkół. I tak się stało. W kolejnej kadencji MEN pokierowała już minister Krystyna Szumilas. Dyskusja o sześciolatkach w szkole nabrała charakteru ideologicznego, mało zajmowano się, jak to u nas, realiami. Wymieniano za to epitety w rodzaju ciemniaki/postępaki oraz szykowano spoty propagandowe o tym, jak fajnie jest/będzie sześciolatkom w szkole. Minister Szumilas długo zwlekała z przygotowaniem ustawy wyznaczającej kolejny termin czy terminy posyłania sześciolatków do szkół. Jednocześnie do podstawówek przychodziły już coraz liczniejsze roczniki. Ostatecznie taką ustawę przygotowała i przeprowadziła przez Sejm dokładnie dwa lata temu – tuż przed odejściem w celu (nieudanego skądinąd) kandydowania do europarlamentu. Ustawa ta przewidywała posłanie sześciolatków do szkół w dwóch kolejnych latach – w roku 2014 miało iść dodatkowo pół rocznika, a w bieżącym – następne pół.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 37/2015

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy