Trucizna i lament

Trucizna i lament

Czy to, co śmieszne, może być zarazem groźne? Biegając w kółko, PiS ściga niezmordowanie własny ogon. Słyszymy wciąż te same frazesy; nie milknie kabotyński lament przegranych. Ludzie, którzy potraktowali własny kraj jak złodziejski łup, prawią morały. Co rusz pokrzykują, że obowiązywanie prawa jest nielegalne. Za pomocą insynuacji i kłamstw inscenizują swoje polityczne marzenia. Przed oczami mają pewnie złoty wiek demokracji, kiedy to akta prokuratorskie przechowywano w garażu, a miliony z CBA wynoszono w siatce na zakupy. Twierdzą niektórzy, że przejaskrawienia doprowadzają cały ten przekaz do absurdu, czyli politycznie go obezwładniają. Rojenia, obsesje, „prezes się odkleił”, „odjechał mu peron” – takie komentarze słyszymy najczęściej. Nie bądźmy naiwni. Prezes nie odkleił się – prezes rozpoczął prace polowe: spulchnia glebę i sypie ziarno. Temu właśnie służą wszystkie ciemne sztuczki i przeinaczenia. Inwektywy, złorzeczenia, maniakalne oskarżenia o zdradę tworzą fałszywy obraz rzeczywistości – stają się groźnym mamidłem. To nie jest żaden peron, który odjechał, to jest strategia działania, mająca umożliwić powrót do władzy. Raz się udało – kłamstwo smoleńskie zmieniło naszą historię. Bądźmy więc ostrożni – język to stan umysłów, język to stan rzeczy. Zaglądam czasami do książki Victora Klemperera „LTI. Notatnik filologa”. Lingua Tertii Imperii, LTI – język III Rzeszy. Lubię zastanawiać się nad tym, jak funkcjonuje machina kłamstwa i omamienia, jak bardzo jesteśmy bezbronni. Demaskując język nazistowskiego szaleństwa, Klemperer tłumaczył: „Nazizm przenikał w ciało i krew tłumu za pośrednictwem pojedynczych słów”. Język – tak jak kamień przywiązany do szyi – może nas pociągnąć na dno, niewinne z pozoru słowa mogą stać się równią pochyłą. Trzeba tylko nadać im odpowiedni wydźwięk i wciąż powtarzać. „Słowa naród – notował Klemperer – używa się obecnie w mowie i piśmie tak często jak soli przy jedzeniu”. By doprowadzić tłumy do ideologicznego obłędu, partyjni szamani muszą uczynić z wybranych słów swoje grzechotki – potrząsać nimi nieustannie, by zgłuszyć głos rozumu. I wtedy można już wszystko. Naziści mówili: naród, czyli „sami prawdziwi Germanie”, i to działało. Tłumacząc na nasze, trzeba by pewnie powiedzieć: „pierwszy sort” – ci, którzy rozumieją, czym była „zbrodnia smoleńska”. Nie łudźmy się zatem, pisowskie nonsensy są w gruncie rzeczy toksycznym stymulatorem. Słowa mają zasiać pogardę, nienawiść, złość, wywołać poczucie zagrożenia, wzniecić gniew i pragnienie zemsty – zmienić ludzi w plastelinę. PiS od samego początku posługuje się hasłami radykalnej mobilizacji. Program „dobrej zmiany” pokazał to z krystaliczną wyrazistością. „Drugi sort”, „komuniści i złodzieje”, „zdradzieckie mordy” – oto słowa tworzące szkielet pisowskiego modlitewnika. Strach pomyśleć, że podbiły one serca wielu milionów wyborców!  Czy coś się zmieniło? Pisowska konwencja samorządowa pokazać miała nową twarz prezesa i „nowy” program, związany ze słowem TAK. Nie dajmy się nabrać, to jest ten sam program. Niektórzy komentatorzy uwierzyli – dostrzegli jakąś zmianę, jakieś dobre intencje. A przecież to jest wciąż ta sama obsesja – ta sama złość ustanawiająca nową linię podziału, zachęcająca do wrogiej konfrontacji. Słyszymy: oni mówią NIE, ich rządy to rządy „likwidatorów”, my zaś jesteśmy na TAK. Są zatem ci, którzy tworzą, i ci, którzy niszczą. Co zrobić z tymi, którzy sieją zniszczenie? Wnioski nasuwają się same. Jak widzimy, w kostiumie pozornej afirmacji tańczą widma „dobrej zmiany”. W pisowskim slangu słowo TAK stało się aktem oskarżenia, deklaracją odwetu. Trzeba zlikwidować „likwidatorów” – oto program uzdrowienia polskiej demokracji. Przed oczami rysują się dość paskudne desenie. Historyczna „zasługa” Kaczyńskiego polega na tym, że przedestylował on niejako surowy materiał – wydobył i pokazał w ostrym świetle skłonności i obsesje drzemiące w mrocznych zaułkach naszej „duszy narodowej”. Wiemy już teraz, jak to może być, gdy „patrioci” ruszają po władzę. Mówimy o populizmie, ale ta etykietka ukrywa bardziej ponurą prawdę. Tu chodzi o coś więcej niż o demagogię, apetyt na władzę, deformowanie reguł demokracji. Chodzi o politykę opartą na nienawiści i kłamstwie – na hipnozie i opętaniu. Na paranoidalnym obwinianiu rywali.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety